Przyszedł czas i na mnie. Jako, że z racji czysto studenckich bywam w gorach 1-2 razy do roku, wyjazd byl planowany duzo wczesniej i z wielkim rozmachem. Mialo byc spore przedstawicielstwo lubuskie, skonczylo sie na mej Lubej i jednym Towarzyszu. Ale do rzeczy.
Wyjechalismy pociagiem z Gorzowa 12.09 rano. Po "zaledwie" 13,5 godzinach znalezlismy sie na dworcu PKP Zakopane. Tradycyjnie juz witala nas paskudna pogoda, pozostawalo wiec miec nadzieje ze tradycyjnie tez, nastepny dzien bedzie przejściowy, a kolejne juz miodzio. Tradycji stalo sie za dosc.
W czwartek 13go wybralismy sie rozruszac na narodowa gore Polakow. Wejscie praktycznie bez wrazen, dookola mgliscie i szaro, ale nie pada. Na szczycie nawet nieduzo ludzi, jak na godziny poludniowe. 15sekundowe rozwidlenie w kierunku zakopanego skutkuje zbiorowymi trzaskami migawek i zarazem zwiastuje, ze moze byc lepiej. Rzeczywiscie, przy zejsciu pojawia sie odrobina slonca, robi sie cieplej. Odslania sie tez Kopa Kondracka i mamy pierwsza okazje zobaczysz stan pokrywy snieznej. Nie jest zle.
Kolejny dzien to checi przekonania sie o stanie Tatr Wysokich i wycieczka na Kościelec. Pogoda dodaje skrzydeł. Nie ma już ani jednej chmury, szczyty wysokich jednak dosc mocno osniezone. Po przerwach na robienie zdjęć (widoki zwalały z nóg) podeszlismy pod Karb. Kościelec niestety wydal nam sie dosc śliski. W obliczu powyzszego, a takze ilosci ludzi na jego zboczach (komentarze i okrzyki byly gorsze niz na Giewoncie) postanawiamy zrobic maly biwak na Karbie i powoli stoczyc sie w strone Zielonego Stawu. Odwiedzamy Murowańca i chwile pozniej idziemy juz Boczaniem do Kuźnic.
Rozgrzewka już jest, niestety wraz z nia pojawily się pierwsze przeziębienia i bóle. Nastepnego dnia wiec zamiast wojowac po Tatrach lezymy od rana w lozkach i się kurujemy. Z pomoca przychodzi telefon od
Dona, który proponuje spotkanie lecznicze w centrum. Dolaczamy wiec do niego i
Dagee i słuchając ich opowieści wysokogórskich spedzamy praktycznie caly dzien. Rady lecznicze sprawdzone, samopoczucie już znacznie lepsze.
W niedziele rano spotykamy się z
Donem, Dagee, Lukaszem.T i Alim7 na Palenicy i chyżo ruszamy w strone Moka. Pogoda pompa. Widoki wspaniale. Droge umilaja opowieści o okolicznych szczytach, w które z mila checia się wsłuchujemy. Po dotarciu do Moka zapada decyzja o dalszej trasie. Dochodzimy do rozdroża (na Szpiglas i Wrota) by pozniej skierowac się w strone Ministranta i Mniszka (nazewnictwo w znakomitej większości poznaje na bieżąco, dzieki uprzejmości i cierpliwość Dona
). Po zdobyciu Mniszka i zabraniu już szczeki z ziemi udajemy się podrapac nieco Mnicha po plecach. Bliskość szczytu i widoki do tej pory wywołują u mnie gorączkę szczęścia
. Zrozumialem na wlasnej skorze sens slow- PKP! Po krotkim ochłonięciu udajemy się jeszcze na Kope Mnichowa. Z racji braku umiejętności sniegowych i
(w duzo mniejszym stopniu) wagi, zapadam się często po tylek w śniegu, co w sumie okazuje się być dosc dobra zabawa. Po dotarciu na Kope odczuwam replay z wrażeń z Mnicha. Zdecydowanie najbardziej zapieraja dech widoki na Zadniego Mnicha i towarzyszaca nam caly czas Cubryne. Pozostalo jedynie zejście, które poszlo nam na szczescie dosc sprawnie. Po dojsciu do Moka odbywamy krotki odpoczynek po czym ruszamy droga, której nawierzchnia pierwszy chyba raz w zyciu mnie ucieszyla. Docieramy do Zakopanego już po zmierzchu, tam udaje nam się poznać
! i Mańka. Niestety siedzimy wspolnie dosc krotko, bo i Oni i
Lukasz z Alim7 musza dotrzec jeszcze do domow. Trzeba będzie to kiedyś nadrobić! Wieczor znow umilaja nam opowieści
Dona i Dagee i w ten oto sposób kończymy wspolne forumowe spotkania. Tutaj sobie pozwole na mala prywate i pragne złożyć podziękowania
Donowi ze swietne wieczory, a takze za to ze chcialo mu się takich gamoni pokierowac podczas tej wyprawy!
Powyższa eskapada, jakkolwiek wspaniala, zaowocowala niestety faktem, ze choroba sobie o nas przypomniala. Nastepny wiec dzien znow zlecial na grani krupówek. Idealna pogoda sprawia, ze czujemy się z tym faktem jeszcze gorzej.
Ostatni dzień to wg prognoz miał przynieść popołudniowe burze. Asekuracyjnie wiec wybieramy się do Kościeliskiej, gdzie przechodzimy przez smocza jame. Przy zejściu dosc stresującym okazal się ryk niedźwiedzia, który tak na ucho znajdowal się w pobliskim lesie, max 20 metrow od nas. Po bardzo dobrym dopingu, chwile pozniej jesteśmy już znowu w Kościeliskiej. Nie poddajemy się tak latwo jednak i udajemy się na hale stoly. Po meczacym podejściu zaczynamy biwakowac i tutaj zaczely sprawdzac się prognozy. Zaczyna kropic, chwile pozniej już pada dosc mocno. Korzystamy wiec z tamtejszych szałasów i biwak przenosimy do srodka. Po bardzo mile spedzonym czasie znow odzywa się nasz całodniowy towarzysz- Miś. Nie tak blisko jak wtedy, ale z racji tego ze byliśmy tam praktycznie sami, postanawiamy nie kusić losu i schodzimy do Kościeliskiej. W planach był jeszcze zachód słońca, najpewniej na Nosalu, ale zachmurzenie na to nie pozwolilo. Rozstajemy się więc z Podhalem wizyta w Cafe Piano.
Nastepnego dnia po nocnych ulewach znow pojawilo się piekne slonce. Przed odjazdem spoglądamy ostatni raz na Tatry. Całe w śniegu.