ledzio napisał(a):
Lechu-nie idzie mi o to,że kwestonuję ofiarę tych, co tam poszli,ból i rozpacz rodzin tych co tam zgineli.Poszli po ciała turystów przysypanych przez lawinę z pod Szpiglasowej-dla ich rodzin.Praca ratowników,wiąże się z ogromnym ryzykiem. To ryzyko wówczas ponieśli.
Może nie powiniem, może autor książki sam się tu odezwie, ale zmuszacie mnie abym przytoczył wypowiedzi Lecha Olszańskiego z innego forum.
Cytuj:
Kiedy zginął mój syn pod Szpiglasową, dyskusje były różne. nie zabrałem w nich głosu ani raz. Tym razem postanowiłem się wtrącić, ale pierwszy i ostatni raz w tej rundzie. Jeśli zobaczę, że Szanowni Dyskutanci moją książkę przeczytali, chociaż wcale do tego nie namawiam żeby była jasność, wówczas mogę podyskutować o tym wypadku i odpowiem na każde pytanie. Nikt, ale to nikt z Was nie zna prawdy jak było w rzeczywistości. Ja swojej prawdy nie objawiam. Ona jest przedstawiona w mojej książce w postaci wiernie przedstawionych dokumentów Prokuratury, zeznań ratowników, innych powołanych świadków, dokumentówTOPR, w końcu powołanych biegłych takich jak K. Wielicki, A. Lwow i Z.Skoczylas. Czytam, że grupa podchodziła pod Szpiglasową przez Niedzwiedzia, Kostury itd. Bzdury! z Wielkiego Stawu poszli wprost żlebem { jednym z kilku } w górę by dostać się na Czerwone Piargi, gdzie leżały ciała turystów. Wybrali najgorsze rozwiązanie z możliwych w tamtych warunkach śniegowych. Żlebem tym wielokrotnie przechodziłem w lecie i zimą, ale nie po takim śniegu jak oni, gdzie kijki wchodziły jak zeznali do połowy. Wokól słychać było tąpnięcia, spadła przecież powyżej lawina na turystów, cała ośmioosobowa grupa w żlebie, w kupie - wszyscy w lini spadku ew. lawiny. I.T.D. Czy to mogło skończyć się inaczej?
Jestem poniewierany, obrażany, pomawiany m.inn. o to, że chcę zrobić pieniądze na śmierci własnego syna. Ile trzeba mieć w sobie niegodziwości, żeby coś takiego napisać. W ten sposób można każdego zdeprecjonować kto sięgnie po pióro. Nawet papieża. On też pisał. Pewnie chciał się wzbogacić na Panu Bogu. Albo to: ktoś wyżej napisał, że o moim synu przypomniałem sobie dopiero wtedy jak zginął. Wszystkim tym niegodziwcom podaję przybliżone namiary, gdzie mogą dowiedzieć się więcej od ludzi nadwyraz mi " życzliwych ", a to: Zakopane - ul. Piłsudzkiego, Kościelisko - Sobiczkowa Bór, oraz pewien dom na pewnym stoku Gubałówki. W tych miejscach znajduje się skarbnica wiedzy o mnie. Zainteresowani wiedzą dokładnie o kogo tu chodzi, a więc do roboty. Na innym Forum p. Słama moją książkę nazwała " wyżygiem " i radzi jej nie czytać. Przyznam, że słownictwo tej damy jest oryginalne, ale to dla niej typowe, bo jak mi doniesiono, to znana pieniaczka. A ma powody do tego, żeby się pienić, bo nie kto inny tylko jej mąż Bogusław { CZŁONEK KOMISJI SZKOLENIA PZA } był współautorem najohydniejszego o jakim słyszałem paszkwilu - donosie do Prokuratury na jednego z biegłych, Aleksandra Lwowa. Zeznawał potem jako świadek, byłem przy tym, żal mi go było. Żona poczytała sobie o tym w książce, zapoznała się z paszkwilem - donosem i nerwy puściły. Łże przy tym jak bura...( nie śmiem przytoczyć wypowiedzi pana Dorna } twierdząc, że sąd wydał wyrok i kropka. Prokuratura czterokrotnie umażała śledztwo i nie ona w tej sytuacji tylko ja mogłem złożyć do sądu pozew cywilny, ale ocharakterze karnym. Nie zrobiłem jednak tego, z różnych względów, wsztstko jest w ksążce. Jednak wybaczam i współczuję tej damie, bo ma problem. Zresztą wszystkim tym, którzy wylewają na moją głowę kubeł gówien również współczuję i wybaczam. Zamienilibyście się ze mną rolami na jakieś pięć minut ? Nawet wówczas, kiedy w trakcie śledztwa dostawałem pogróżki i obelgi m. inn. w stylu: cyt. przyjedz motyla noga do Zakopanego, to cię zabijemy. I.t.d. i i.t.d. Myślę, że to robili rybacy z Ustki będący na wycieczce w Zakopanem. Chyba jednak już wyjechali, bo często jeżdżę do Bartka, a obecnie dodatkowo do księgarń z książkami i wciąż żyję. To dobrze, że Lech nazwjmy go nr 1 zamieścił powyżej informację A.Lwowa o tej corocznej imprezie. Przyjedzcie, posłuchajcie, poczytajcie, a dowiecie się ciekawych rzeczy.
Gdyby wtedy zginął syn kogoś kto z górami nic wspólnego nie miał, zapewniam Was, że żadnego kłopotu ani sprawy by nie było. Ot. Po prostu wypadek. Ale moi koledzy z TOPR { ze starszego pokolenia } mieli pecha. Ja jednak miałem większego. Śmierć ratowników to nie pech. To skrajna głupota, rutyniarstwo i snobizm. Brak odwagi, żeby w odpowiednim momencie zawrócić. Turyści dawno byli martwi, nikt pomocy nie oczekiwał, dwaj ratownicy będący przy zwłkach najzwyczajniej zeszli bez przeszkód do schroniska, a ciała zostały na następne pięć dni. Wystarczy. Poczytajcie, albo nie.
Wszystkich pozdrawiam serdecznie. Do usłyszenia w drugiej rundzie, jeśli wogóle nastąpi
Lech Olszański
Cytuj:
Nie chciałem nikogo wsadzić za kraty, bo w przeciwnym wypadku sprawa skończyłabysię w sądzie, a tak się nie stało. Przesłanie tej książki jest inne. Ktoś, czy coś co nie jest poddawane krytyce popada w rutynę i się nie rozwija. A to już bywa grożne. Ta książka to swoiste studium zachowań relacji i zachowań międzyludzkich w chwilach próby. Piszę również o tym jak łatwo zrywa się przyjaźnie w takich sytuacjach. To znakomity podręcznik dla młodych, ale nie tylko, jak nie należy zachowywać się w górach zimą. W książce zawarte są również doświadczenia ludzi z czołówki alpinizmu, nie tylko moje. Co osiągnąłem? Bardzo dużo. Przez prawie sto lat nikt nie odważył się na jakąkolwiek publiczną krytykę TOPR-u, a jeśli już, to szeptem. To fatalne w skutkach. Ja TOPR szanuję, brałem udział w wielu wyprawach ratunkowych niekiedy trudnych, miełem tam wielu przyjaciół, ale do 30.12.2001r., czyli do dnia wypadku. Jak zachował się na pogrzebie chłopców Jan Krzysztof, a po pogrzebie TOPR jako taki, dowiecie się z książki. Myślę, że w pewne rzeczy ciężko będzie Wam uwierzyć. Na szczęście są świadkowie tych zajść. Ale to jest skrzętnie skrywane. Od nikogo się tego nie dowiecie. Co osiągnąłem? Po mojej reakcji na te niepotrzebne śmierci wiem, bo znam w Zakopanem trochę ludzi, że TOPR " zmądrzał " w tym dobrym tego słowa znaczeniu. Zaczęli działać rozwazniej, szczególnie w sytuacjach kontrowersyjnych i trudnych. I oto chodziło. Jeśli dzięki tej książce uratowane będzie choć jedno życie, to warto było ją napisać, wydać pieniądze i nigdy ich w całości nie odzyskać.
Ci którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że o pieniądze nigdy specjalnie nie dbałem.
Irek pyta czy Bartek by był zadowolony. Odpowiem tak: miał 25 lat, miał się żenić, był najmłodszy w grupie i nie miał nic do powiedzenia. Był rozsądny, musiał się bać wchodząc w ten żleb, ale zaufał swojemu szefowi, znacznie bardziej doświadczonemu. Chciał żyć, to pewne. Czy jest zadowolony? Sam mi kiedyś o tym opowie.
Pozdrawiam!
L.Olszański