Nie wygląda imponująco tylko groźnie. To tak trochę jak słynna ściana Eigeru choć kształtem nawet jej nie przypomina.
Jest coś w tym, że góra może być stroma i niedostepna na wiele sposobów.
Ot weźmy na przykład Matterhorn. Strzelisty, imponujący, istny lider - przewodnik.
Albo taka Kazalnica Mieguszowiecka. Patrząc z okolic Czarnego Stawu ma właściwie "mord" wypisany na twarzy .
A obok stojący Mnich, pomimo fantastycznej ściany wschodniej, spogląda na nas przyjaźnie z każdej strony. Taki milusiński - no może leciutko zadziorny .
Kiedy patrzy się na obiekt naszej dzisiejszej wyprawy, osobom, które tam jeszcze nie były zaczynają galopować różne myśli.
Leży właściwie samotnie, swą 550-cio metrową wschodnią ścianą jednoznacznie informuje Czarny Staw, że w żadnym wypadku, nie zobaczy kolegi Zielonego .
Zarówno wschodnie, jak zachodnie zerwy dają do zrozumienia, że o żartach mowy być nie może. A północna, opadająca ściana dodatkowo podnosi atmosferę grozy .
Ale to dopiero gdy patrzymy od strony Przełęczy , na którą się niebawem wdrapiemy, bo dziwna to góra.
Kiedy wyruszamy ze schroniska Murowaniec i zaczynamy kierować się niebiesko znaczoną ścieżką nad Czarny Staw, nic nie zapowiada takich wrażeń. Moc tego szczytu ukryta jest za porośniętymi kosówką, w sumie łagodnie wyglądającymi zboczami, jego młodszego brata.
Spokojnie wśród kosówek, trawersujemy zbocze. Gry kosodrzewina się kończy po lewej stronie otwiera nam się widok na spore granitowe rumowisko. Gdy dobrze się przyglądniemy, na jego dnie zobaczymy spory kamień z wyrytym napisem. Właśnie mijamy symboliczny grób Mieczysława Karłowicza (kompozytora, który zginął tu w lawinie w 1909 roku). To pierwszy, niepozorny sygnał, że łagodne usposobienie okolicy, zmienia czasem swe oblicze. Stąd też pięknie rysuje się przed nami wielka morena czołowa, oddzielająca wyższe partie dolinki gąsienicowej od, mającej tu swój początek, najdłuższej dolinie tatr wysokich - Dolinie Suchej Wody. Przy pięknej pogodzie warto tu być przed 8 rano, kiedy nie ma jeszcze wielu ludzi.
Minąwszy "grób Karłowicza" kierujemy się wprost w stronę wspomnianej moreny cały czas trawersując strzępiącą się coraz bardziej grań "młodszego brata", w końcowej fazie w trzy zakosy, zostawiając grań po prawej stronie, wychodzimy ponad grzbiet moreny. Podskoczył nam znacznie puls ale warto zrobić jeszcze kilkadziesiąt kroków, bo oto wita nas piękny, majestatyczny Czarny Staw Gąsienicowy (od Murowańca 20 min).
Przed nami piętrzą się północne urwiska Koziego Wierchu i Kozich Czub, po lewej najpierw rumowiska Żółtej Turni, a nieco dalej lekko pochylone ściany Granatów. Dla interesujących się geologią doskonale widać tu działanie lodowców.
Gdy spoglądniemy w prawo ukaże nam się widok opadających ostro ścian, tajemniczej góry. Ale stromo !!!
Ciekawość nie pozwala odpoczywać długo. Blisko tafli stawu, w prawo odchodzi znakowany na zielono szlak.
Nim kierujemy się poprzez głazy i rumowiska wprost w objecia "młodszego brata".
Dobra ścieżka szybko pozwala nabrać wysokości. W sumie niby dośc stromo ale nie mozolnie.
Po kilku minutach szlak trawersuje w prawo, cofając się jakby w stronę Murowańca, by za załomem, ponownie skręcić w górę i w lewo poprzez trawiaste upłazki (uwaga gdy jest mokro bywa ślisko).
Mocno erodującą ścieżką wyprowadza nas malutkim a`la kominkiem na grań nieopodal wierzchołka " młodszego brata". Stąd znów otwiera się widok na obiekt naszej wyprawy. Teraz jest zdecydowanie bliżej i wygląda jeszcze bardziej ...
"Młodszy brat" skutecznie broni dostępu do szczegółowego widoku. Odsłania czasem tylko jakieś fragmenty.
Teraz kamienną ścieżką wprost na wspomniany wierzchołek. Jesteśmy na wysokości 1863 m. Z Czarnego Stawu zapewne szliśmy około 40 min.
Zdobyliśmy" młodszego brata" - Mały Kościelec, który wita nas przyjemną granią wiodącą do pobliskiej przełęczy. Z grani otwiera się piękny widok na otoczenie stawów gąsienicowych, których naliczyć tu możemy mnóstwo, Kasprowy Wierch, piękny filar Świnicy i ściany Gasienicowej i Niebieskiej Turni, surową Dolinkę pod Kołem.
Nic to, w porównaniu ze spotkaniem oko w oko z naszym "wielkim bratem"
którego potężna, pólnocna ściana, opada stromo, wprost na pobliską przełęcz, na którą właśnie schodzimy. Dopiero teraz, stojąc na Przełęczy Karb 1853m widzimy nasz cel w pełnej krasie.
Jeśli mamy piękną pogodę jest dobrze ale gdy tylko pojawią się mgły lub chmury, zaczyna nas czarować, znika całkowicie w ułamkach sekund lub pokazuje nagle tylko swoje strzepy .
Nie jest łagodny, nie jest okrutny. Jest groźny.
Jesli w tym miejscu stan naszej psychiki jest marny, lub pogoda daje możliwości na rychłą burzę i opady albo gdy na scianie zalega sporo śniegu decydujmy się na łagodne zejście na stronę Zielonego Stawu (znaki niebieskie - najszybsza ucieczka przy załamaniu pogody)
Jeśli jednak chcecie poznać mistykę Kościelca, to jesteście w dobrym miejscu i czasie.
Ruszamy z przełęczy, trzymając się lewej strony ściany. Na razie spokojnie po kamiennej ścieżce , między rumowiskiem, prawie prosto do góry, aż pod spory uskok skalny. Teraz szlak zaczyna trawersować w prawo, w poprzek ściany i po chwili doprowadza nas do niewielkiego 3 - 4 metrowego kominka skalnego. Nim prosto ponad wspomniany uskok (uwaga podczas mokrej lub ośnieżonej skały).
Uff. Jesteśmy w jednej trzeciej wysokości ściany. Hm. Nie tak trudno.
Teraz możecie doświadczyć jednej z tajemnic tej góry. Ilekroć spojrzycie w górę, będziecie widzieli szczyt. Ale dlaczego on wciąż jest tak samo daleko?
Za kominkiem idziemy po stopniach skalnych w górę, na przemian od lewej do prawej krawędzi ściany, czasem wprost do góry. Zauważamy, że ścian nie jest taka ostra. Teren właściwie się kładzie !! Co jest?
Nic.
To kolejna tajemnica Kościelca, skrzętnie ukrywana i dostępna tylko dla tych, którzy zdecydowali się z nim zmierzyć. Północna ściana, tak groźnie wyglądająca niemal z kazdej strony, tak na prawdę jest nachylona tylko pod kątem 30 stopni . Im dalej się na niej jest, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że ta góra nie chce naszej zagłady tak od razu i z natury .
Prawdopodobnie jesteście już za połową ściany gdy zdajecie sobie z tego sprawę. Szlak cały czas wśród dużych, opadających płyt (nie próbujcie nimi potem schodzić), w terenie nieco kruchym , przewija się od krawędzi do krawędzi. Ścieżka pnie się do góry odkrywając nam od czasu do czasu fragment tafli Czarnego Stawu, to fragment filara Swinicy. Teren nie jest trudny, a droga prowadzi bezpiecznie i bez szaleństw do góry.
Zapewne, gdy odkryjecie, że góra na swój sposób, bawi się Wami, pozwalając wciąż na nowo odkrywać widok to na Czarny Staw, to na Świnicę to znów na fragment Czarnego, będziecie tuż pod wierzchołkiem.
To właśnie kolejna z tajemnic Kościelca.
Cały czas mieliście wrażenie, że szczyt jest wciąż tak daleko. Minęło kilka minut, moment i oto stoicie oko w oko z kominkiem wyprowadzającym na szczyt. Szybka i w sumie nietrudna przeprawa skalna i wchodzicie na wierzchołek Kościelca 2155m. (z Przełeczy Karb ok. 45 min )
Nie jest wielki ale imponujący. Wokół pustka, żadnej grani. Dopiero na wprost ale to w odległości 100 metrów kolejny Zadni Kościelec i dalej Zawratowa Turnia.
Samotny szczyt, polski Matterhorn jedyny z którego można zobaczyć wszystkie Stawy Gąsienicowe. jedyny, z którego ściana Świnicy i północne zerwy Niebieskiej Turni są tak blisko.
Gdy już sekundę ochłoniecie, proponuję przejść dokładnie granią wierzchołka (po dużych głazach) w stronę Zadniego Kościelca jakieś 10 metrów. Zanim grań opadnie gwałtownie w dół wprost na Kościelcową Przełęcz, znajdziecie wygodną i doskolałą widokowo platforemkę między skałami.
Co prawda teren jest wokół niej bardzo przepaścisty ale jeśli usiądziecie w jej środku, będziecie całkowicie bezpieczni. Podobnie Wasze plecaki (a wierzcie mi - mało kto z obecnych się tu zapuści).
Rozkoszujcie się fantastycznym widokiem. Jeśli akurat będziecie na szczycie podczas działalności chmur, warto poczekać moment. Bardzo często chmury rozstępują się w różnych miejscach, odsłaniając nam fragmenty jednej z najpiekniejszych moim zdaniem panoram w Tatrach.
I jeszcze jedna tajemnica Kościelca. Weszliście dość łatwo, a
ten stromy i niedostepny, groźny szczyt pozwolił Wam doświadczyć bezpośredniego spotkania z duszą Tatr.
Wierzcie mi. Nie ma wielu udostępnionych dla turystów miejsc, w których bedziecie mieli okazję z tym duchem spotkać się w takiej bliskości.
Tylko nie pomyślcie sobie, że MIT PADŁ.
Ta góra, w szczególny sposób potrafi się przed ludźmi bronić. Są tacy, którzy próbowali bezskutecznie wejść na szczyt po kilka razy. Kościelec potrafi być bardzo kapryśny pogodowo.
Nie każdemu lubi i chce wyjawiać swe tajemnice.
W jego ścianach zginęli tak wybitni ludzie gór jak Mieczysław Świerz i Jan Długosz.
Podczas mgły z wielką radością zabiera Wam poczucie bezpieczeństwa, szczególnie podczas zejścia.
W trakcie burzy jest dramatyczny, z płatami sniegu można wyjechać niezwykle szybko i bedzie to wtedy najprawdopodobniej podróż ostatnia, aż do podnóża.
Pomimo tych wszystkich niebezpieczeństw, to wspaniała lekcja pojmowania Tatr Wysokich, jedna z najdoskonalszych wycieczek by dowiedzieć się na własnej skórze, że Tatry to nie tylko martwa kupa gruzu.
Z Kościelca ludzie wracają już nieco inni .
Wracamy tą samą drogą. Uważajcie na znaki. Kościelec ma to do siebie, że łatwo na tej północnej ścianie pobłądzić. Nie skracajcie też drogi zejściowej. W kilku miejscach góra aż o to niemal prosi. Szlak jest dobrze wytrasowany i omija praktycznie wszystkie trudniejsze fragmenty ściany.
Czy to jest góra strachu? Jesli tak ma być zejdźcie z Karbu na dół. Jeśli zdecydujecie się na atak szczytowy, obserwujcie pogodę i dajcie się wciągnąć przez niepowtarzalny klimat tej ściany - tego miejsca .
Mam z tą górą swoje własne polemiki. Chyba tylko raz czy dwa dała mi niebieskie niebo nad głową, natomiast nader często częstowała chmurami, mgłami (najczęściej podchodzą od Czarnego Stawu). Kilka lat temu sprawdziła moją znajomość meteorologii. Od Karbu dawała znaki o nadciągającej burzy (właściwie tworzącej się dokładnie na ścianie). Chciałem 3 razy się wycofać. Jednak ocena była słuszna. Uznałem, że Kościelec patrzy co zrobię. Poszedłem na szczyt. Zostałem wynagrodzony przez fantastyczne widoki. Na Karbie spotkałem się z Widmem Brokenu. Udało mi się wejść na wierzchołek z moją matką, przed którą góra broniła się przeszło 20 lat. Ale były też porażki. Kilkukrotnie musiałem uciekać z Karbu na doł.
Pewnie dlatego jeszcze wiele razy będę miał okazję z Kościelcem pogadać o tym i o tamtym .
_________________ --
BusterFM
|