Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Wt cze 04, 2024 8:57 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 16 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz sty 11, 2007 2:20 pm 
Nowy

Dołączył(a): Wt sty 09, 2007 6:49 pm
Posty: 11
Jak wiecie należę do mniej wytrawnych górskich łazików. Moje skąpe doświadczenia sa doświadczeniami raczej śmiesznymi w porównaniu z doświadczeniami niektórych z Was. Jednak wędrując po "górach kapuścianych" też można wplątać się w niezłe kłopoty. Ale to chyba truizm... :wink:

__________________________________

WIDMO
albo
KOŚCIÓŁ NA HALI KAMIŃSKIEGO


Szosa wchodziła prosto w mgłę opadającą nad doliną Przybyłki. Po prawej stronie wznosiła się zalesiona ściana Cudzikówki, ginąc w mlecznym tumanie gdzieś, hen, opodal Jaworzyny i opadającej ostro ku wschodowi Przełęczy Głuchaczki. Teraz wszystko to zakryte nieprzejrzystą zasłoną mgły tkwiło gdzieś na granicy mojej świadomości. Czwarta godzina marszu z Żywca, przez Jeleśnię i Przyborów dobiegała końca. Końca dobiegła również monotonna wędrówka wzdłuż zachlapanej brudnym śniegiem szosy. Na rozstaju skręciłem w lewo, na ścieżkę wiodąca pod górę, na Palenicę. Tutaj nie było jeszcze żadnego szlaku. Ale był śnieg. Dużo śniegu. W dolinie zalegał ledwie kilkucentymetrową warstwą firnu, tutaj, pośród drzew brnąłem po kolana w kopnych, sypkich zaspach.
Było późno. Z Żywca wydostałem się po godzinie dziesiątej. Teraz była czternasta, a ja dopiero szukałem szlaku. Przed zmierzchem miałem dotrzeć do Zawoi, leżącej po drugiej stronie grzbietu Magurki. Jednak już teraz wiedziałem, że zadanie będzie bardzo trudne. Szary dzień straszył nagłym zmierzchem, mgły otulające szczyty nie napawały optymizmem. Szedłem.
Po wydostaniu się na kulminację Palenicy, przeszedłem przysiółek o wdzięcznej nazwie bodaj Pindelówka, bacznie wypatrując czarnego szlaku, który powinien gdzieś tutaj przebiegać. Znalezienie go wprawdzie nie było trudne, ale znacznie trudniej było się po nim poruszać. Śnieg w siodłach, przez które biegła ukryta pod białym puchem ścieżka był tak głęboki, że wpadałem weń po pas. Z początku zabawa była niezła. Kiedy jednak zorientowałem się, że podążanie pod górę z prędkością siedmiu metrów na kwadrans to niezbyt rokujące tempo, zacząłem się niepokoić.
Z lękiem spoglądałem na niebo, którego ołowiana barwa wróżyła i śnieg, i rychłą noc. Śnieg wprawdzie nie spadł, ale zrobiło się odczuwalnie zimniej. Trochę już rozpaczliwie dotarłem do wywianej części stoku Mędralowej i równą, wydeptaną przez kogoś ścieżką, podążyłem zmęczony na wschód, ku szczytowi majaczącej we mgle Magurki.
Biała, poprzecinana czarnymi krechami drzew powierzchnia śnieżnej skorupy napawała mnie bardzo czarnymi myślami. Wyjąłem z plecaka jakiś kawałek chleba i jadłem nie zatrzymując się, choć ręce miałem wolne tylko wtedy, kiedy szlak przebiegał między gęstymi młodymi świerczynami. Na pozostałych odcinkach przedzierałem się z kromką w zębach, na czworakach, dźwigając całe ciało i plecak z zasp. Najgorszy odcinek jednak miał się dopiero zacząć.
Szarzało już, kiedy dotarłem do źlebu nad Bystrą – potokiem wypływającym spod szczytu Mędralowej i niosącym swoje skąpe wody do Koszarawy i dalej do Soły. Pod warstwą śniegu był niewidoczny, a ja byłem zbyt zmęczony i za bardzo mi się spieszyło, żeby wyciągać mapę. I to był błąd. Gdybym tylko na nią zerknął, zauważyłbym, że ładuję się wprost w zasnuty śniegiem głęboki wądół. Pokonawszy krawędź pagórka zacząłem schodzić w dół, w dolinkę potoku. Powoli, z każdym krokiem osuwałem się w śnieg coraz bardziej. Najpierw po kolana, potem do połowy ud, po biodra, po pas. Wreszcie, kiedy zacząłem wspinać się na przeciwległą krawędź dolinki, coś pod nogami trzasnęło, a ja zakopałem się w białym puchu po szyję. Zamarłem na chwilę. W butach poczułem nagłą wilgoć i lodowate, przeszywające zimno. Szarpnąłem się, zsuwając tylko jeszcze głębiej w śnieg. Pchnąłem ciało naprzód, unosząc jedną nogę i próbując znaleźć dla niej jakieś oparcie. Wyczułem pod stopą gałąź. Oparłem się na niej i wydźwignąłem ciało ze śniegu w górę. Zrobiłem krok naprzód… i znów wylądowałem w śniegu po pachy. Jeszcze jeden wysiłek i następne nurkowanie już tylko po pas. Kolejny krok – i znów tkwiłem w ponowie po pierś. Wściekły zacząłem bić pięściami w śnieg, szybko jednak ostygłem, rozumiejąc, że w ten sposób tylko stracę siły. Skupiłem się na moim położeniu. Wiedziałem, że jeśli natychmiast nie wydostanę się na krawędź żlebu, może być nieciekawie. A nawet tragicznie. Stopy zaczęły marznąć i czułem już charakterystyczne, przykre ukłucia zimna towarzyszące powolnemu odrętwieniu. Szarpnałem się po raz drugi. Tym razem udało mi się wydostać ze śniegu i utrzymać przez chwilę na jego zmrożonej powierzchni. Kilka kroków potem znów czułem w ustach zimny smak kryształków lodu.
Nie patrzyłem na zegarek, ale pokonanie kilku metrów, jakie dzieliły mnie od krawędzi dolinki, zajęło mi chyba dwadzieścia minut. Wydrapałem się na jej brzeg na miękkich nogach, dysząc przeraźliwie. Oblepiony śniegiem i potem, w mokrych butach i szczękając z zimna zębami ruszyłem powoli przed siebie, za czarnymi znakami. Ścieżka wiodła teraz pod górę, trawersując zbocze Mędralowej. Energiczny marsz w śniegu do kolan, wydawał mi się przyjemnym i rozgrzewającym spacerem. Darłem pod górę jak wariat, chcąc dotrzeć na grzbiet Jaworzyny jeszcze przed zapadnięciem całkowitych ciemności. Zamiast jednak przyspieszać, musiałem zwalniać, szlak biegł bowiem coraz bardziej pod górę… Było coraz bardziej stromo i ślisko. Chwytałem się drzew i krzaków, ciągnąłem w górę nie zważając na sztywność zamarzniętych cholew butów. Grzbiet i hala były coraz bliżej…
Ciężko dysząc wydostałem się na otwartą przestrzeń. Silny powiew wiatru zachwiał mną jak młodą brzózką. W sfirnowanym śniegu po kolana wyszedłem mozolnie na środek polany. Szare chmury bezgłośnie przewalały się ponad kulminacją szczytu opodal, wiatr wiał teraz w plecy, drobne płatki śniegu sypały się na mnie z lichych krzewów rosnących tu i ówdzie. W uszach mi szumiało, przed oczami miałem czerwoną zasłonę… Pierś bolała mnie od wytężonego oddechu, a nogi drżały z wysiłku. Mimo strużek potu cieknących po plecach, czułem przejmujące zimno…
Byłem na Hali Kamińskiego. Powoli, zataczając się ruszyłem ku linii drzew na południu. Skulony pod uderzeniami wiatru doczołgałem się prawie do granicy lasu i zacząłem szukać szlaku. Było już właściwie ciemno. Zasnute chmurami niebo odbijało jednak biel śniegu, mogłem więc zorientować się, że szlak biegnie dalej w dół, wzdłuż szerokiej przecinki wśród lasu. Stromo ku Zawoi. W głębokim śniegu rozpocząłem schodzenie ku wsi.
Nie zrobiłem nawet kilku kroków, kiedy na prawo ode mnie zamajaczył jakiś przysadzisty kształt… Zbliżyłem się… To był pasterski szałas. Stał przytulony do lasu, tuż przy szlaku. Jego otwarte drzwi kusiły zaciszem. Po chwili plecak wylądował w kącie, a ja na drewnianej pryczy zawieszonej pod ścianą. Dyszałem jak smok, w głowie kręciło mi się z wysiłku, a całe ciało drżało z napięcia i zimna… Patrzyłem przez drzwi na szczyty drzew kołyszące się na stoku. W szałasie było zacisznie, świst wiatru nad halą przerodził się w monotonny kojący szum. Huczące drzewa niepostrzeżenie zaczęły huczeć coraz ciszej, z coraz większej odległości, coraz łagodniej… Ciało przestało reagować na zimno i zmęczenie… Zrobiło się cicho i pusto…

*

Dźwięk kościelnych dzwonów nie wyrwał mnie ze snu nagle. Wybudzałem się powoli, z oporem. Wolno wracała mi świadomość bólu, wycieńczenia i przejmującego, wszechogarniającego zimna. Nigdy jeszcze nie czułem takiego obezwładniającego uczucia. Nigdy przedtem nie czułem się, jakbym leżał nagi na lodzie. Dzwony kościelne docierały do mych zaklejonych i zasklepionych zmysłów coraz wyraźniej. Dotarły wreszcie na tyle głęboko, bym mógł – jeszcze z zamkniętymi oczami – zastanowić się, skąd tutaj, na Hali Kamińskiego, ponad tysiąc sto metrów nad poziomem morza wziął się kościół…? Skąd tutaj, za ścianą szałasu dzwonnica?
I kiedy dotarła do mnie ta właśnie myśl, kiedy wróciła świadomość miejsca i czasu, poraził mnie lęk, paniczny, szalony strach. Ból atakujący ciało szedł od zimna, od mrozu! Zdałem sobie sprawę, że zamarzam, że zasnąłem na dwudziestopięciostopniowym mrozie i jeśli natychmiast się nie ruszę, nie ruszę się już nigdy. Otworzyłem oczy i z trudem, przełamując niechęć i ból, przetoczyłem się z prawego boku na plecy. W szałasie było ciemno, tylko przede mną, w drewnianej ścianie, jaśniejszą bielą śniegu odcinał się prostokąt drzwi. Z trudem uniosłem się na pryczy, z drżeniem całego ciała opuściłem zdrętwiałe i nieczułe nogi na ziemię. Sięgnąłem po plecak prawie przy tym spadając z pryczy. Dźwignąłem się na nogi i sztywno, jak na szczudłach ruszyłem do wyjścia.
Dzwony nadal szalały w mojej głowie i czyniły to tak realistycznie, że ciągle miałem nieprzeparte wrażenie, że jak tylko wyjdę na zewnątrz szałasu, zobaczę świątynię... Nie zobaczyłem. Nic prócz czarnych koron drzew na tle nieco tylko mniej czarnego nieba. Kilkakrotnie próbowałem zarzucić sobie plecak na ramię. Bezskutecznie. Z bagażem w ręce zacząłem schodzić więc w dół, ku Zawoi. Z początku sztywno, jak na szczudłach, po kilku minutach, kiedy organizm rozgrzał się trochę, nieco żwawiej. Kwadrans później, powłócząc nogami, prawie bezwiednie, nie patrząc przed siebie zsuwałem się w dół. Trudno to nawet nazwać schodzeniem. Stok zrzucał mnie z siebie jak natrętnego owada. Góra wypluwała mnie w czerń nocy, a ja poddawałem się temu zabiegowi z obojętnością.
W pewnej chwili potknąłem się o gałąź leżącą w śniegu i zaryłem w puch. Nie podnosiłem się już. Przewróciłem na plecy i odepchnąwszy ręką, zacząłem staczać się po pochyłości zbocza, ku czerniejącym w oddali drzewom. Jak długo to trwało, nie wiem. Pamiętam tylko, że kiedy wstawałem znów na nogi, las był w zasięgu ręki. Nie patrzyłem już za czarnymi znakami szlaku. Nie interesował mnie, chciałem tylko jak najszybciej, jak najkrótszą drogą dotrzeć do szosy.
A najkrótsza droga wiodła przez las. Nie pamiętam już, jak dotarłem do drogi. Sądząc z odległości na mapie i przypuszczalnej prędkości poruszania się musiało to trwać jakieś dwa kwadranse. Kiedy stanąłem na odśnieżonej, żwirowej drodze wiodącej do Zawoi, byłem szczęśliwy. Zmarznięty, głodny, zmęczony, ale szczęśliwy. W tających butach, otrzepując się ze śniegu, ruszyłem niespiesznie w stronę świateł na stoku narciarskim w Czatoży… Góra została z tyłu. Zimna, wywiana hala, z niewidzialnym kościołem, który – wiem to na pewno – uratował mi życie, powoli zostawała za mną, a ja obiecywałem sobie, że nigdy na nią nie wrócę. Obiecywałem, ale już wtedy wiedziałem, już wtedy miałem jakąś niejasną świadomość, że obietnicy nie dotrzymam.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr sty 24, 2007 8:44 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 16, 2006 1:03 pm
Posty: 238
Lokalizacja: Łódź
Ciekawe przeżycia, aż mi się zimno w stopy zrobilo. Jakieś fotki?

_________________
Wspinaj się, jeśli potrafisz... Nie rób niczego w pośpiechu, uważaj na każdym kroku i na początku przewiduj zakończenie.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 01, 2007 1:56 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lip 24, 2006 7:21 am
Posty: 3052
Lokalizacja: Leytonstone
:shock: Kurde GrandMon i tak miałeś dużo szczęścia

_________________
Dar mądrości - to przede wszystkim umiejętność panowania nad swoją głupotą.

GG 8660406
Skype justka1983


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 01, 2007 2:19 pm 
Nowy

Dołączył(a): Wt sty 09, 2007 6:49 pm
Posty: 11
Więcej niż rozumu. (to nawiązując do Twojego podpisu, Justka :D jego druga część odnosi się do mnie, niestety).

@Michaś - fotek nie ma żadnych, są tylko złe wspomnienia i awersja do Hali Kamińskiego (choć byłem tam później jeszcze raz, latem). Zresztą, nawet gdyby aparat był, to nie w głowie było mi pstrykanie...
Wyobrażam sobie: fotka białej połaci, spod której wystaje czubek czapki i podpis:
"GrandMon w drodze do Zawoi..."
Paradne!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz lut 01, 2007 4:29 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 01, 2006 2:59 pm
Posty: 540
Lokalizacja: Prudnik/Nysa
Przeczytałam relację jednym tchem. Przeklęta już dla Ciebie jest ta góra. Nie dziwie Ci się. Niesamowicie wpływasz opisami na wyobraźnię. Przez chwilkę wydałało mi się, że to ja tkwie w tym śniegu bez ruchu.
Oby nigdy takich ciężkich przeżyć.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N lut 18, 2007 2:09 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 11, 2006 11:30 am
Posty: 1078
Lokalizacja: WLKP
widać szczęście w nieszczęściu miałes :twisted:

_________________
Pozdrawiam Michał :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 23, 2007 12:57 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 3:34 am
Posty: 14893
Lokalizacja: Ząbkowska, róg Brzeskiej
Mocne.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 23, 2007 9:03 am 
Swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lut 21, 2007 10:00 pm
Posty: 42
Lokalizacja: Tychy
Niewiarygodne przeżycie, aż ciarki po plecach przechodzą.
Rewelacyjnie opisana relacja.

AnkaChinka napisał(a):
Przez chwilkę wydałało mi się, że to ja tkwie w tym śniegu bez ruchu.


Pusze przyznać, że podobnie się czułem.

_________________
"Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi, bo nie jesteś sam..."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 23, 2007 11:36 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Śr sty 24, 2007 7:07 am
Posty: 708
Lokalizacja: Bielsko - Biała
Gratuluje wytrwałości i motywacji, niestety nie zazdroszcze wyobraźni... świetna relacja!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lut 23, 2007 10:01 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N sty 21, 2007 11:28 am
Posty: 154
Lokalizacja: gród Krakowski
relacja swietna... przezycia nieciekawe...
nie zazdroszcze sytuacji!

ciesze sie ze nie skonczylo sie zle

_________________
Lay down your souls to the gods ROCK'N'ROLL


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pt lis 19, 2010 6:50 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Wt lip 13, 2010 3:51 pm
Posty: 352
Lokalizacja: Kraków
Odkopałem starą relację. Kto nie czytał to polecam. Bardzo mocny tekst. Dobrze, że talent literacki nie zamarzł nam tam na hali ;)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So lis 20, 2010 9:56 am 
Stracony

Dołączył(a): N wrz 14, 2008 5:52 pm
Posty: 5846
Lokalizacja: Górny Śląsk
Ja już czytałam tą relację i zawsze się zastanawiam nad tym, dlaczego jej autor po prostu nie rozpalił tam ogniska.
Znam dobrze też szałas, jest remontowany przez nasze koło.
Sama w nim kilka razy spałam, zimą lub latem (ale zawsze celowo, po prostu przyszliśmy tam na bacowanie, z dobrymi śpiworami).

W tym szałasie, w rogu obok wejścia jest miejsce na ognisko, tak jak zawsze było w dawnych szałasach.
W środku jest zazwyczaj trochę drobnych gałęzi na rozpałkę, większe to niestety trzeba sobie ściągnąć z lasu (w ostateczności , na prawdę w ostateczności, aby ratować zdrowie i życie to można by odłamać szczapki z desek szałasu)
Przetrzymać nawet przy - 25 stopniach tam się da, ale trzeba rozpalić ognisko i potem cały czas dokładać do ognia.

Teraz pewnie Łukasz napisze, że się wymądrzam ;-) i będzie miał rację, ale jak tu do cholery się nie wymądrzać, kiedy w stosunkowo prosty sposób można uniknąć aż takiego niebezpieczeństwa.

B.

_________________
-------------------------------------------------
Studenckie Koło Przewodników Górskich "Harnasie" w Gliwicach zaprasza na kurs przewodnicki :)
http://www.skpg.gliwice.pl/kurs/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So lis 20, 2010 10:09 am 
Stracony

Dołączył(a): N wrz 14, 2008 5:52 pm
Posty: 5846
Lokalizacja: Górny Śląsk
Ali7 napisał(a):
Basia Z. napisał(a):
Ja już czytałam tą relację i zawsze się zastanawiam nad tym, dlaczego jej autor po prostu nie rozpalił tam ogniska.

Być może najzwyczajniej w świecie nie miał zapałek ani zapalniczki.
Wychodzi na to, że palenie fajek może uratować życie :wink:


No to akurat prawda.
Ja wprawdzie nie palę ale zapałki i zapalniczkę zawsze ze sobą noszę, nawet na co dzień.

I znów wyszło że się wymądrzam ;-)

Ciekawe czy autor tej relacji potem jeszcze chodził po górach.

B.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So lis 20, 2010 10:27 am 
Kombatant

Dołączył(a): Wt lip 13, 2010 3:51 pm
Posty: 352
Lokalizacja: Kraków
Swoją drogą właśnie sobie uświadomiłem, że nie mam nigdy przy sobie zapałek/zapalniczki. Czas to zmienić, przy wybieraniu się w górki.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So lis 20, 2010 1:23 pm 
Swój

Dołączył(a): Pn lip 07, 2008 10:17 pm
Posty: 47
Dzięki za odkopanie tematu, naprawdę wart uwagi. Kolega GrandMon mając więcej takich przygód może spokojnie książkę pisać, na pewno się sprzeda.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So lis 20, 2010 3:32 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Morti napisał(a):
nie mam nigdy przy sobie zapałek/zapalniczki.

W apteczce mam zapalniczkę i tilajta. Niestety ostatnio okazało sie, że gaz wywietrzał z nieużywania. Wymieniłem na wypasiony model z latarką.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 16 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL