Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N lis 24, 2024 3:01 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 104 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: So maja 03, 2008 4:43 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
„O skutecznym rad sposobie”
opowiadane prawdziwe ku przestrodze ale i pokrzepieniu serc z trudem napisane
(Stanisława Konarskiego przepraszam za „kradzież” tytułu)

Temat stary jak forum – pytają pytania, najczęściej od ludzi kompletnie nam nieznanych lub mówiących tyle co chcą powiedzieć, niekoniecznie prawdę. Zawsze lub prawie zawsze – czy tam jest trudno, czy mogę tam pójść. To jeszcze pół biedy, ci ludzie przynajmniej wiedzą gdzie chcą iść. Ale padają również pytania – kędy iść, jak dojść a także gdzie najlepiej mam pójść. Odpowiadamy na te pytania, mniej lub więcej dokładnie i zapominamy o pytających – bo prawie regułą jest to, że prawie nikt nie wraca na forum aby zdać relację lub choćby podziękować za udzielone rady. Niemniej jednak trzeba pamiętać, że za każdym zapytaniem stoi człowiek i nolens volens, udzielając mu tej rady bierzemy za niego choć cząstkę odpowiedzialności, na ogół tylko moralnej choć wcale niewykluczonym jest, że w przypadku krytycznym i prawnej.

Niektórym z Państwa wydać się może to tylko teoretycznym marudzeniem upierdliwego starszego pana – nie tak – posłuchajcie tego prawdziwego opowiadania:

Rok 1961 sierpień, właśnie przyjechałem w Tatry na kolejny, chyba siódmy już dłuższy pobyt. Mam 26 lat i wydaje mi się, że już jestem cholernie doświadczonym górskim wygą, zupełnie tak samo jak się to teraz Wam niektórym wydaje, bo też macie te 21, 22 czy nawet aż 26 lat i kilka pobytów za sobą. Nic bardziej błędnego o czym się w najbliższych dniach okaże. Nocna jazda pociągiem aż z samego wybrzeża, potem kilka godzin w Krakowie w oczekiwaniu na autobus, obrzydliwa jazda rozklekotanym autobusem, który z największym trudem podjeżdża pod każde większe wzniesienie, wreszcie Zakopane. Podstawowe zakupy – chleb, oszczypek, nawet się udaje dostać masło bez kolejki i w autobus do Kuźnic – o tej porze nie ma już kolejki po bilety, wjeżdżam na górę prawie sam, oprócz konduktora jedzie tylko jeden facet z ciężkim worem, widać podobnie jak ja nienawidzi dźwigać ciężarów pod górę. W moim przypadku to nie tylko kwestia nienawiści, to życiowa konieczność – zabawnie to powiedzieć, ale mój „nizinny” organizm wymaga aklimatyzacji nawet w Tatrach, już bezpośrednio po przyjeździe do Zakopanego czuję się byle jako i chyba bym umarł gdzieś na Boczaniu. Zejście z Kasprowego to małe piwo, zwłaszcza, że cały prawie czas widzi się schronisko i już prawie fizycznie odczuwa się jego uroki. Murowaniec to wtedy prawie moja stała baza, znam tam wszystkich poczynając od kierownika po palacza i czuję się w nim jak ryba w wodzie. Na razie jestem sam, mój stały partner od gór ma dojechać za dwa lub trzy dni. Nazajutrz dzień wychodzę z kimś przypadkowym i po tym pierwszym przetarciu już wiem, że ostatnie miesiące roboty prawie od rana do wieczora dały mi zdrowo w kość – po prostu moja kondycja jest w stanie szczątkowym by nie powiedzieć, że ma wartość ujemną. W dodatku jakieś tam sprawy, nie pamiętam już jakie, na pewno jednak zawodowe, powodują, że następnego ranka muszę być w Zakopanem by załatwić kilka telefonów. Trudno w to dzisiaj uwierzyć ale chcąc je załatwić wtedy z recepcji Murowańca bym musiał w niej przesiedzieć kilka dni – na poczcie w Zakopanem trwało to szybciej. Przy kolacji Jurek R., znany zakopiański i zarazem warszawski artysta plastyk i zarazem niezły wspinacz mówi mi – nie masz kondycji, wypróbuj mój sposób, daj sobie jutro w drodze powrotnej ostro w d***, kondycja będzie na medal.
Rano do Zakopanego – nie wiem dlaczego, ale przez całą drogę aż po przełęcz między Kopami zastanawiałem się – przez Boczań czy Jaworzynkę, w końcu wybrałem przez Jaworzynkę bo choć ścieżka mniej komfortowa to jednak krócej i szybciej – tak mi się wtedy przynajmniej wydawało. Zapamiętajcie to – to przeświadczenie o „krótkości” Jaworzynki wkrótce już będzie bardzo ważne!

W Zakopanem na poczcie mi wszystko sprzyjało, te kilka telefonów połączono mi w rekordowym jak na owe lata czasie, a zatem w „nagrodę” należy mi się kawa w Europejskiej a potem rydze z patelni w Poraju, które dojadając zastanawiam się gdzie by sobie dać w d*** wedle światłych rad Jurka R. No na pewno nie na podejściu z Kuźnic na Halę, toż to spacerek. Po namyśle wybieram drogę przez Kalatówki, Kondratową i dalej na Przełęcz pod Kopą Kondracką, granią do Kasprowego i w dół. To wszystko od Poraja na piechotę i bez prawie chwili odpoczynku – jak dawać sobie w d*** to dawać porządnie. Na przełęczy skręcam w lewo i podążam granią do Kasprowego. Po jakichś piętnastu minutach pozwalam sobie na dłuższy odpoczynek – ssie mnie w brzuchu bo od kilku godzin nie zapaliłem papierosa, okropny nałóg. Siedzę teraz sobie i palę i to jest kolejne ważne wydarzenie bez którego nie byłoby kolejnych zdarzeń i tym samym tego opowiadania. Zapamiętajcie to sobie – jeden papieros może spowodować ukształtowanie pewnych zasad i poglądów na całe życie. A więc ostrożnie z tym paleniem – papieros nie tylko zabija jak to głosi napis na opakowaniu.

Kończyłem właśnie papierosa jak pojawili się oni, dziewczyna i chłopak, właściwi bohaterowie mojego opowiadania. Tak na oko 20 może 21 lat a więc te kilka lat młodsi ode mnie, wyglądali tak, że ich zdjęcie można by umieszczać w poradniku dla turystów górskich jako przykład tego jak nie należy się ubierać na wycieczkę górską. Ona jakieś sandałko - klapki na gołych stopach, krótkie spodnie, taka „miejska” bluzeczka, ale od razu powiem, świetna dziewczyna o nieprawdopodobnie zgrabnych nogach, on tenisówki na bosych nogach, przykrótkawe długie portki z drelichu, chyba z roboczego ubrania, „garniturowa” biała koszula, chyba dożywająca swego żywota no i tzw. chlebak, chyba jeszcze z wojennego demobilu, niezbyt wielki i niezbyt wypakowany, Bóg raczy wiedzieć co oni w nim mieli ale raczej nie były to swetry i coś od deszczu, może najwyżej takie igielitowe jednorazówki, które przy uważnym noszeniu można było jednak używać przez dłuższy czas, problem jednak był zawsze przy tym aby je z powrotem wcisnąć do tej małej torebki, w których sprzedawano.

Siedli obok, uprzednio zapytawszy czy nie przeszkadzają i zaraz dojrzałem łakome spojrzenie jakim ten chłopak obrzucił paczkę papierosów leżącą obok mnie na kamieniu. W zasadzie to mam naturę odludka i z trudem oraz niechętnie nawiązuję kontakty. Nie wiem co mną wtedy pokierowało, zapewne te długie nogi dziewczyny bo sięgnąłem po te papierosy i skierowałem w ich stronę. Dziewczyna powiedziała, że nie pali za to on sięgnął tak łapczywie jakby tydzień nie palił, zapaliłem i ja jeszcze jednego. Po chwili zapytałem skąd idą i gdzie zmierzają. Dowiedziałem się, że mieszkają u górala na Krzeptówkach na stryszku, są już w Zakopanem prawie tydzień, oblecieli już wszystkie dolinki, podeszli na piechotę na Gubałówkę (na piechotę bo kolejka kosztuje) i od jakiegoś pana w sklepowej kolejce się dowiedzieli, że nie jest trudno wejść na te cztery kopy na prawo od Giewontu, no to weszli i doszli tutaj. Zapytałem się kędy wchodzili, odpowiedzieli, że od jakieś łąki, zapomnieli już nazwę takim szlakiem przy którym były niebieskie znaki, ale chyba coś pokręcili bo z tych czterech kop to byli chyba tylko na dwóch a potem poszli dalej czerwonym szlakiem, bo tak szli inni. Jednym słowem klasyczny wręcz przykład braku elementarnej wiedzy o tym gdzie są i gdzie chcą dojść. Zapytałem czy mają mapę, powiedzieli, że nie, bo mapa drogo kosztuje a im ledwie starcza na nocleg i jakieś najskromniejsze jedzenie. No i na lody wieczorem dla Basi (tak dziewczyna miała na imię) dorzucił dumnie Edek, tak się przedstawił na początku. Dowiedziałem się też że pochodzą z jakiejś mieściny koło Katowic, ona pracuje jako ekspedientka w sklepiku spożywczym a on jako pomocnik pomocnika operatora walcarki w Hucie Batory w Chorzowie. Chodzą ze sobą już od szkoły powszechnej, na wyjazd do Zakopanego namówiła ich jakaś koleżanka Basi, która była tu ze swoim narzeczonym i powiedziała im, że jest tu ładnie, no i można być trochę ze sobą bez rodzeństwa, mamy i taty, słowem „ubodzy kochankowie” (był taki modny wówczas film) z Krzeptówek – bardzo mnie ta ich szczerość ubawiła.

Wyjąłem mapę z horolezki (plecaczek „szturmowy” produkcji czechosłowackiej niezmiernie popularny w tamtych czasach), zabrałem ją chyba z przyzwyczajenia, bo przecież dzisiaj mi była tak potrzebna jak umarłemu kadzidło, rozłożyłem, pokazałem gdzie byli i kędy powinni iść aby przejść przez te wszystkie „cztery kopy” (nietrudno się chyba domyślić, że chodziło o Czerwone Wierchy) – Basia od razu wtrąciła – „a mówiłam ci, Edek, że powinniśmy pójść dalej tym asfaltem, bo ten pan, który im w sklepie doradził dzisiejszą wycieczkę powiedział, że mają dojść drogą aż do restauracji i tam dopiero skręcić w góry”, pokazałem na mapie gdzie teraz są a potem powiedziałem, że moim zdaniem powinni teraz się stąd cofnąć aż do przełęczy i jak zobaczą zielony znak to mają za zielonymi znakami schodzić aż dojdą do Kuźnic a tam wsiądą w autobus na którym będzie tabliczka, że jedzie do Doliny Kościeliskiej i wysiąść na tych swoich Krzeptówkach. Na koniec dorzuciłem, że oni na dziś to już mają dość a w dodatku w tych butach to na tej ścieżce gdzie są to może im być trochę trudno. Zgodzili się pokornie i zapytali gdzie ja idę – pokazałem na mapie, że na Kasprowy a potem na dół do Murowańca czyli schroniska, w którym mieszkam.
Pożegnali się i sądziłem, że mam ich z głowy. Niestety, już po chwili usłyszałem charakterystyczne klap, klap, klap sandałków – obróciłem się – Basia i Edek.
- Co się stało – pytam.
- Nie, nic, tylko tak pomyśleliśmy, że jeszcze nie jesteśmy zmęczeni, to może - słyszę coś w rodzaju błagalnego tonu w głosie – moglibyśmy jeszcze kawałek pójść z panem, o ile oczywiście to panu nie przeszkadza, coś byśmy się może od pana nauczyli – chytruska z dziewczyny.
- A co by mi miało przeszkadzać – odpowiadam – góry są dla wszystkich a nawet przyjemniej jest iść w towarzystwie. Tak właściwie to daję wam, nowicjuszom, zły przykład, idąc samotnie. Nigdy się nie powinno chodzić w górach samotnie, nawet po najłatwiejszej ścieżce – chyba po raz pierwszy robię komuś taki „wykład” z zasad turystyki górskiej.
- A co może się zdarzyć – pyta dziewczyna?
- A chociażby to, że mógłbym się potknąć, przewrócić, zafundować sobie otwarte złamanie nogi, jest już dosyć późno, żywej duszy na szlaku, wykrwawię się i... – zawieszam głos.
- Eee, w takich butach jak pan ma to się chyba nie można potknąć?
- Po pierwsze moim butom daleko do doskonałości, a po drugie to potknąć się można w każdych. Tak przy okazji, w takich butach jak wasze to się nie powinno nawet pięciu krokach w Tatrach przejść, normalni samobójcy jesteście.
- To chyba już wiemy – ale widzi pan, coś musieliśmy wybrać, gdybyśmy kupili teraz buty to za dwa dni już byśmy musieli wracać bo by się pieniądze skończyły... i za chwilę słyszę dłuższą opowieść, że rodzice za dużo nie zarabiają, młodszego rodzeństwa sporo w domu, tak więc mimo, że już zarabiają to pieniędzy na własne potrzeby niewiele zostaje.

Na takich pogaduszkach, między innymi o tym, że chlebak jest do niczego, tylko plecak się sprawdza – oczywiście znów słyszę, że pieniądze a chlebak po dziadku jeszcze z I wojny światowej i innych elementach abc turystyki górskiej, schodzi nam czas aż do Kasprowego. Widok z Kasprowego jest znakomity, tylko jedna chmurka „kurzy” wierzchołek Krywania, opisuję im pokrótce całą panoramę, padają pytania czy po tych górach też można chodzić, odpowiadam, że tak, że są oznakowane ścieżki ale w tym roku to nie dla nich, a raczej nie dla ich butów. Właściwie to już ich polubiłem, a że zebrała mnie ochota na kawę więc ich zapraszam do stacyjnej restauracji. Młody kelner mnie zna i zapewne pamięta z niedawnego jeszcze „połowu” frajerów na wyprowadzenie na Świnicę, ma teraz głupią minę, bo moi towarzysze coś mu pewnie nie „pasują”, a już na pewno nie wyglądają na takich z pieniędzmi.
W tamtych czasach restauracja na Kasprowym była, o dziwo, jednym z nielicznych miejsc gdzie nie tylko można było się napić „prawdziwego” eksportowego Żywca a nie jakiś dziwny płyn nie wiedzieć dlaczego nazywany piwem a także chyba prawie tu nie oszukiwano na kawie, co była nagminne jak Polska długa i szeroka, choć trzeba oddać, że w Słowacji oszukiwano jeszcze bardziej. Krążył taki kawał, że kawa w polskiej kawiarni ma tą zaletę, że nie zawiera cykorii, niestety jednak i wadę bo trudno w niej szukać kawy i pozostaje zagadką od czego jest czarna. Fenomenu tego płynu nijak nie mogli zrozumieć młodzi Francuzi i Włosi, których poznałem w 1955 roku podczas Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie, z którymi byłem na kawie podczas wraz z grupą znajomych podczas zawierania zbiorowej transakcji kupna dżinsów. Były to moje pierwsze dżinsy w życiu a sam Festiwal spowodował umasowienie tej mody w Polsce, niektórzy twierdzą, że to był początek upadku socjalizmu w Polsce choć na sfinalizowanie tej klęski trzeba było jeszcze 34 lata poczekać.
Koniec z dygresjami, kawa wypita, podczas jej konsumpcji przechodzimy na „per ty” co niepomiernie dziwi moich przelotnych znajomych, bowiem jak mówią, uważali mnie za jakiegoś doktora lub co najmniej magistra a to z racji tego, że jak stwierdzają „ja inaczej mówię”. No tak, dobrze to zaobserwowali, w „demokratycznym” i „ludowym” socjalizmie nie ma tego co jest dzisiaj, czyli powszechnego używania jednolitego slangu, wywodzącego się z przedziwnego zjawiska, którym jest zanikanie rozmowy i przejścia tylko i wyłącznie na SMS-y. Doradzam moim, jak sądzę jednorazowym znajomym, by zjechali kolejką. Znowu słyszę argument, że to kosztuje, wyprowadzam więc ich poza stację do początku „zielonej” ścieżki do Kuźnic i przykazuję aby szli ściśle po szlaku, nie dawali się skusić na żadne skróty, bo przy ich butach to może się źle skończyć. Zaczynają schodzić a ja odczuwam coś w rodzaju ulgi, nieco przytłumionej żalem z tego powodu, że dziewczyna była naprawdę bardzo ładna a nogi, cóż z tego, że w klapkach, miała pierwszorzędne.

Dochodziłem właśnie do Suchej Przełęczy, gdy znowu za plecami usłyszałem charakterystyczne klap, klap, klap... Ki czort, następni – pomyślałem. Nie, ci sami, krygując się wielce tłumaczą mi, że przecież zapamiętali, że z Hali Gąsienicowej też można zejść do Kuźnic a tak się im ze mną miło rozmawia, tyle się dowiedzieli itd. itd. Starając się nie okazać znużenia mówię, że tak, oczywiście, tyle, że tamtędy byłoby szybciej a tu już późnawo, może ich ciemność złapać...Widać, że moje nauki coś tam spowodowały bo sami, bez pytania, pokazują, że mają latarkę i to jaką, pewnie jak ten chlebak z czasów I wojny światowej, wielka odrapana pucha z wypukłym szkłem.

Doszliśmy do Murowańca – roześmiałem się, że tu się chyba już nieodwołalnie pożegnamy, no chyba, że chcą się po raz pierwszy przespać w górskim schronisku, pamiętam, że dodałem, że może udałoby mi się ich przemycić i „zawaletować” w takiej największej sali, trumną zwanej – każdej nocy tam było kilku a bywało, że i kilkunastu „waletek” i „waletów”. Nie chcieli a więc – słuchajcie, słuchajcie - odprowadziłem ich prawie do Betlejemki, pokazałem drogę prowadzącą w górę na Królową Rówień, przy której są niebieskie znaki i powiedziałem mniej więcej tak:
- Tą ścieżką za niebieskimi znakami idziecie przez kilka minut pod górę a potem znajdziecie się na takiej wielkiej płaskiej łące, która nazywa się Królowa Rówień, przy jej końcu będzie przełęcz między takimi dwoma kopami, trochę przypominającymi śląskie hałdy. Od przełęczy możecie schodzić dwojako, albo dalej za niebieskimi znakami, czyli przez Boczań, albo za żółtymi, które się tam zaczynają, czyli przez Jaworzynkę. Przez Jaworzynkę jest trochę bliżej ale tam są takie obrzydliwe śliskie wapienne kamienie, nie na wasze buty, idźcie za niebieskimi, trochę dalej ale bezpieczniej. Zrozumieliście!
- Tak – odpowiedzieli prawie chórem.
- No to może kiedyś do zobaczenia na szlaku, cześć!

W tym miejscu kończy się standardowa górska opowiastka, opis zdarzenia, które każdy z nas wielokrotnie „zaliczył”, nic ciekawego, nie warte ani opisania ani przeczytania - iście grecka tragedia z elementami komedii dopiero się zacznie.
Wróciłem do Murowańca, rymłem się jak długi na łóżku zwanym „kanadyjka”, takie były tylko w „trumnie”, poleżałem kilkanaście minut, potem doszedłem do wniosku, że warto by pójść do umywalni, nim bractwo zwali się z gór, może nawet jak będę miał nieprawdopodobne szczęście, to będzie ciepła woda w prysznicu. W umywalni było już kilka osób, takich znanych – nieznanych, mówi im się „cześć” ale nie wie jak mają na imię – oczywiście wszyscy w kolejce do prysznica, w którym, też oczywiście, nie było gorącej wody, gorzej, nie było nawet ciepłej, a mówiąc ściśle była ona lodowata, bardziej lodowata niż w strumieniach – zawsze się zastanawiałem gdzie i po co Murowaniec chłodzi tą wodę. Ale i lodowata woda ma swoje dobre strony, np. skutecznie gasi głupie myśli, np. takie, że gdyby nie było tego zakochanego Edka, to by tą Baśkę warto było „zerwać”, co z tego, że chodzi w klapkach a na Czerwone Wierchy mówi Cztery Kopy. Nogi ma za to fantastyczne, reszta też nienajgorsza, buty można dziewczynie dokupić a znajomość topografii dziewczynie, która ma w górach „opiekuna” jest potrzebna jak dziura w moście. Następnie skonsumowałem kolacyjkę i gdy od niej wstawałem to akurat Jurek R. i Romek M. wrócili ze Staszla na Zadnim Granacie i umówiłem się z nimi, że jak tylko skończą kolację to poszukamy czwartego i siądziemy do brydżyka na zakończenie miłego dnia. Jurek jak zwykle ponarzekał, że w dolnej partii straszna „biblioteka” – on ma chyba obsesję na temat kruchych dróg, niby ich nie lubi a stale na nie chodzi.
Wyszedłem przed schronisko, usiadłem na murku i zapaliłem papierosa – było już mocno szaro – chyba już dochodzą do Kuźnic – pomyślałem – drogi chyba nie zmylili, przecież ona jest nie do zmylenia. Ale czy z takimi może być coś nie do zmylenia -–pomyślałem i natychmiast się głośno roześmiałem.
- Delirka? – rzucił mi jakiś taki „znany – nieznany” – za dużo na słońcu, śmiejesz się sam do siebie?
- Nie, odprowadziłem takich neptków pod Betlejemkę i dokładnie opisałem jak mają iść do Kużnic, chyba nie pobłądzili, czy można tam zabłądzić?
- A, już wiem, taki cudak ze sztuką z fajnymi nogami, widziałem jak z nimi stałeś. Wiesz co, z nią to bym chętnie w jakiś kosówkach zabłądził, niestety to nieaktualne. Ale na Boczaniu , bo tam im chyba kazałeś iść, to na pewno nie zabłądzą.
- Ja też tak sądzę – zakończyłem rozmowę.

Już wkrótce się okaże jak bardzo obydwoje się myliliśmy.

Umiejętność gry w brydża chyba ostatnio zanikła a po namiętnej pasji do tej gry nie zostało ani śladu. Wtedy wręcz nie wypadało nie grać w brydża a powiedzenie w towarzystwie, że się grać nie umie albo nie lubi było czymś znacznie gorszym niż głośne puszczenie bąka. Inna sprawa to faktyczne umiejętności, tu bywało różnie. Brydż królował także w górach, niezastąpiony w czasie niepogody i powszechny w godzinach wieczornych. Takie miejsca jak weranda w schronisku nad Morskim Okiem, jadalnia w Murowańcu czy na Pięciu Stawach wieczorami wyglądały jak kluby brydżowe. Co ciekawe, na Chochołowskiej czy Hali Ornak brydżystów prawie nie było. Tam za to królowało śpiewanie, takie co to teraz nazywają pieśniami biesiadnymi. Na przemian z pieśniami smętno – patriotycznymi - zawsze się znalazła jakaś anielica z długim blond włosem i załzawionymi oczyma skora do „zapiania” – „Przekwitały pęki białych róż, wróć Jasieńku z tej wojenki już, wróć, ucałuj jak za dawnych lat, dam ci za to róży, róży białej kwiat...” Ok., biała róża, pewnie kole, nie skorzystam, moja niechęć do Doliny Chochołowskiej narastała w miarę takich śpiewów i nawet szlachetny profil niezrównanego Bobrowca nic tu nie mógł zmienić. Podobno w Beskidach jeszcze gorzej!
Nasz czwarty do brydża to dyżurny GOPR-owiec (wtedy nie było TOPR), nie byle kto bo sam Krzysztof B. Krzysztof jest brydżystą namiętnym i zawziętym a przy tym, jak to często bywa w takim przypadku, cholernie pechowym, po prostu karta mu nie chodzi. I tak jest przez kilkanaście rozdań ale nagle w kolejnym widzę jak poprawia się na zydlu, widać wreszcie karta mu przyszła i to widać nie byle jaka bo wylicytowują szlemika w bez atu. Niestety jednak aby ten szlemik został zrobiony, Krzysztof, który rozgrywa musi wykonać jeden impas. Impas jednak nie wychodzi i to akurat ja jestem tym, który niweczy jego marzenia. Patrzy teraz na mnie jak na zbrodniarza i w dodatku w chwilę później wołają go do dyżurki. Idzie i wraca po kilku minutach, minę ma taką, że nie daj Boże, patrzy na mnie już po raz drugi jak na mordercę:
- Chodź, mówi do mnie, musimy pogadać!
Gdy już byliśmy pod schroniskiem zaczyna:
- Czyś ty, motyla noga, stary oszalał, parkę głupich szczeniaków wysyłasz do Zakopanego pod wieczór przez Krzyżne!
- Krzysztof – mówię – przecież mnie znasz, wiesz, że nie trzymają się mnie takie numery, o co chodzi (wciąż nie kojarzę zdarzenia z tymi moimi „podopiecznymi”).
- Stary, właśnie dwoje facetów, tu padają nazwiska i to takie, że powinienem natychmiast zapaść się pod ziemią, sprowadzili z Krzyżnego młodą dziewczynę z chłopakiem, spotkali ich tam jak siedzieli prawie po ciemku i płakali. Powiedzieli im, że jakiś facet, który mieszka w Murowańcu tak im kazał iść do Kuźnic, opisali go, ten opis pasuje do Ciebie jak ulał.
Opisałem mu całą sytuację, to, że ich podprowadziłem prawie pod Betlejemkę, wszystko.
- Dobra, wierzę ci, choć nadal nic nie rozumiem, idziemy do dyżurki, musimy to wyjaśnić.
W dyżurce jeden z tych co na samo jego nazwisko powinienem się zapaść pod ziemię, puścił mi wiązkę a ta sierota, ten Edek, od razu powiedział, że to ja jestem przyczyną ich kłopotów. Zapaliłem papierosa aby uspokoić nerwy i mówię:
- Spokojnie Edek, powiedz wszystko po kolei co było dalej po tym jak się pożegnaliśmy tam na górce nad schroniskiem, ale może wpierw zapal – wyciągnąłem papierosy.
- Wróciliśmy pod schronisko bo byliśmy głodni, mieliśmy w chlebaku kanapki ale chcieliśmy kupić herbatę. Jedliśmy na murku przed schroniskiem bo nie było wolnego stolika. Zjedliśmy, wypiliśmy, odniosłem kubki i wtedy zobaczyłem pod schroniskiem żółty znak i przypomniałem sobie, że nam mówiłeś, że żółtym będzie szybciej. No i poszliśmy jednak zamiast schodzić w dół, to cały czas było pod górę i coraz ciemnie, bateria nam się w latarce wypaliła i już zupełnie nie wiedzieliśmy co dalej robić a gdy już weszliśmy na tą przełęcz i spojrzeliśmy w dół to pomyśleliśmy, że już po nas. Całe szczęście, że ci panowie tam przyszli i nas sprowadzili.
- Edek, zlituj się, przecież ja wam kazałem iść niebieskim szlakiem aż do tych małych kopek za tą równią a potem dalej niebieskim albo żółtym gdybyście chcieli krótszą drogą. Ale wam odradzałem, mówiłem, że przy waszych butach niebieski będzie lepszy. W Tatrach jest wiele żółto malowanych szlaków.
- No teraz to już wiem, ale za dużo tego wszystkiego było na jeden dzień, pokręciło mi się wszystko, zresztą Basia od początku mówiła, że coś musi być nie tak i namawiała do powrotu ale ja głupi nie słuchałem. No to przepraszamy i wracamy na dół ale tak jak nam pokazywałeś.

Nigdzie oczywiście nie poszli, kierownik schroniska, pan Ryszard Drągowski, w późniejszych latach Naczelnik Tatrzańskiej Grupy TOPR znalazł dla nich łóżka i mimo zamkniętej kuchni coś do zjedzenia, jak się później dowiedziałem nie policzono im ani grosza. Może to sobie ktoś teraz wyobrazić?

Spotkałem ich rano w jadalni, właśnie wstawali od stołu i szykowali się do wyjścia, poprosiłem aby chwilę poczekali. Wskoczyłem na górę do recepcji i kupiłem mapę Tatr. Całych, polskich i słowackich, na tytułowej stronie napisałem: "Na pamiątkę spotkania; obyście już nigdy do Zakopanego z Murowańca przez Krzyżne nie chodzili”.

Nie poszedłem tego dnia nigdzie w góry, nie miałem ani siły ani ochoty. Krzysztof skończył dyżur i w południe zmienił go pan Tadeusz G-G, wspaniały i czarujący facet. Bardzo go lubiłem, może między innymi i dlatego, że kilka razy solidnie mnie zrugał – było zresztą za co. Nie wiem od kogo wiedział o wszystkim, pewnie od Krzysztofa. Spotkaliśmy się na dole pod schroniskiem, siedliśmy w tej wnęce. To było ulubione miejsce wszystkich ratowników, przesiadywał tam zawsze słynny pan Stanisław Gąsienica z Lasa a i także stary Byrcyn. Dawno już nie żyją a wciąż ich widzę tam przesiadujących i ćmiących papierosa lub fajeczkę tak samo jak wtedy pan Tadeusz ze mną. Po chwili odezwał się:
- No co mój panie „przewodniku” – posłałeś ciapciaków do Zakopanego przez Krzyżne – roześmiał się.
- Dałby pan spokój, panie Tadeuszu, to naprawdę nie moja wina – po krotce opisałem całą historię tu wyżej spisaną.
- Nie masz racji, twoja wina, choć oczywiście ich też, ale mniejsza, i kto jak kto ale ty z twoim doświadczeniem „przewodnickim” powinieneś wiedzieć, co tacy potrafią wymyślić, mało to frajerów na Świnicę z Kasprowego za pieniądze wodziliście – śmiał się teraz jeszcze bardziej.
- To pan wiedział o tym naszym procederze?
- Pewnie, że wiedziałem, ale nic nie mówiłem bo wyście, studenciaki dudków potrzebowaliście a robiliście tą robotę nie gorzej a pewnie sporo lepiej od niejednego starego dziadygi w bordowym sweterku, wspaniałego specjalisty od chodzenia do schroniska na hali Ornak i z powrotem (wtedy jeszcze Morskie Oko nie było w przewodnickiej modzie).
- Ale na czym, panie Tadeuszu, ma polegać moja wina, bo ja jakoś nie kojarzę?
- Na czym? Ano na tym, że gadasz jak papla za dużo. Po jakiego czorta im gadałeś o tej Jaworzynce? Czy to nie wiesz, że jak takim dasz więcej wariantów do wyboru to albo wybiorą najgorszy albo zgoła, tak jak oni, wymyślą coś takiego co normalnym ludziom się w głowie nie mieści. Gdybyś przykazał im iść niebieskim i tylko niebieskim to by poszli i doszli do Kuźnic jak Pan Bóg przykazał.
- To znaczy, pan, panie Tadeuszu, uważa, że nie można powiedzieć więcej, udzielić szerszej informacji...
- Nie – przerwał mi – topograficzne pogaduszki to możesz sobie toczyć z takimi jak ty to znaczy z tymi co tą topografię nieźle znają, nowicjuszom Panie Boże broń bo im tylko mętliku w głowie narobisz (dziś by pewnie to nazwano „szumem informacyjnym”), a jak już tak koniecznie chciałeś krzewić wiedzę, to trzeba było z nimi pójść do Zakopanego i po drodze pytlować o kamyczkach, goryczkach, ptaszkach i robaczkach. Jakby dziewczyna była sama to pewnie byś i poszedł... i nie pieprzył o kamyczkach, goryczkach, ptaszkach i robaczkach.

Zakurzyliśmy kolejnego papieroska i wtedy pan Tadeusz zapytał znienacka:
- Jak sądzisz, wrócą jeszcze w Tatry?
- Nie wiem, chyba nie, za bardzo po tyłku dostali.
- A ja ci mówię, że wrócą. Ty nie znasz takich śląskich twardzieli, dostał w dupę, wyszedł na głupa, skompromitował się przed własną dziewczyną, to teraz będzie chciał się odkuć, pokazać, że on też potrafi, ale teraz już mądrze. Będzie siedział nad tą mapą co im podarowałeś, w dodatku z tą trochę złośliwą dedykacją, kupi przewodnik, nauczy się go na pamięć, kupi co trzeba do ubrania i wróci i będzie porządnym turystą a ona też bo nie będzie miała innego wyjścia bo to jej chłopak. Szkoda, że mnie tu wczoraj nie było bo teraz nie będę miał ich jak poznać.

Zapamiętałem tą rozmowę na całe życie a teraz i Wam przekazuję, radząc się zastanowić – pan Tadeusz na pewno znał Tatry znakomicie a ludzi po nich się włóczących jeszcze lepiej.

Epilog

Minęło jedenaście lub może dwanaście lat, podczas których nigdy nie spotkałem w Tatrach „mojej” śląskiej pary. Może trafiali tam w innym czasie a może też, co było najbardziej prawdopodobne, więcej w nich nie trafili. Tego roku byłem z całą rodziną na kwaterze na Jaszczurówce i trzeba od razu powiedzieć, że z uwagi na wiek dziewczynek nie była to turystyka zbyt ambitna, raczej takie „letniczenie” jak za dawnych czasów pana Chałubińskiego. Któregoś dnia dostałem jednak „dyspensę”, zamiast sandałów założyłem „prawdziwe” buty i wcześnie rano pognałem do Kuźnic s potem na Halę Gąsienicową do Murowańca. Kiedyś, jak przekroczycie już trzydziestkę a raczej jak już będziecie zbliżać się do czterdziestki i siłą faktu a raczej rodzinnych obowiązków i innych priorytetów wasze kontakty z Tatrami staną się rzadsze lub sporadyczne to na pewno, wróciwszy do nich na chwilę doznacie tego uczucia, że będąc przecież w miejscu doskonale znanym czujecie się w nim obco i jakby nie na swoim miejscu. Tak i mnie się wtedy wydało – byłem już tu obcy a kręcący się po sali młodzi ludzie płci obojga nie byli już tym „znanymi – nieznanymi”, takimi co to im się mówi „cześć” choć się nie zna ich imienia. Krótko mówiąc, poczułem się tu obcym, nieledwie intruzem. Co dziwne, niczego takiego nie doświadczałem na Słowacji, może dlatego, że tam zawsze było się gościem a nie jak tutaj u siebie.
Kupiłem w kasie kawę, odstałem swoje w kolejce do okienka i w końcu zasiadłem przy stoliku. Lata przyzwyczajeń spowodowały, że bez porannej kawy, gdzieś tak koło ósmej, nie nadawałem się do niczego. Piłem tą kawę i gapiłem się po sali w cichej nadziei, że może trafi się ktoś znajomy ale nic – sami obcy ludzi. W pewnej chwili drzwi wejściowe się otworzyły i weszła para jeszcze dość młodych ludzi. Nie uwierzycie, to byli oni, Basia i Edek, ci sami a zarazem nie ci sami. Dlaczego nie ci sami? Bo znakomicie jak na tamte czasy turystycznie ubrani, buty jak trzeba, plecaki też, takie niewielkie, „szturmowe” akurat takie jak potrzebne na jednodniowy wypad. No i śladu nie zostało po tych gapiowatych minach, które mieli wtedy.
Poznali mnie od razu i bez wahania podeszli. Edek poszedł po kawy, w Zakopanem rano ich nie mieli gdzie wypić a ja zostałem z Basią. Wiele w ich życiu zaszło – oczywiście byli już sporo lat po ślubie ale to nie była jedyna zmiana. Obydwoje bowiem skończyli zaocznie studia, ona ekonomię, on hutnictwo, ona była Główną Księgową w firmie, w której pracowała jako ekspedientka a on kierownikiem wydziału w hucie, tym samym, w którym był pomocnikiem pomocnika operatora walcarki. Mają jedno dziecko, które jest teraz z babcią na Krzeptówkach a w Tatry jeżdżą co roku choć na kilka dni, dziś jest ostatni dzień, jutro muszą wracać i postanowili pójść na Orlą Perć. Zapytałem się czy mogę z nimi, odpowiedzieli, że oczywiście tak. Trzeba tylko było ustalić, czy na całą czy kawałek. Edek otworzył plecak i wyjął mapę – na jej stronie okładkowej widniał napis - "Na pamiątkę spotkania; obyście już nigdy do Zakopanego z Murowańca przez Krzyżne nie chodzili”. Wyświechtana była okrutnie, widać często była w użyciu.
Zrobiliśmy tą Orlą Perć, caluśką, od Zawratu po Krzyżne a potem jeszcze piechotą do Zakopanego do Ronda. Na parkingu wsiedliśmy do swoich aut... Przez kilka lat przychodziły od nich pocztówki na Nowy Rok. W górach ich już nigdy nie spotkałem, tak samo jak wielu innych osób w nich poznanych. Znacie to zresztą, a jeśli nie, to prędzej czy później poznacie.

Lata mijają, Tatry coraz bardziej powlekają się siną lub burą mgłą zapomnienia, szczyty już nie dla mnie a i doliny niedługo czeka to samo. Zaciera się pamięć przebytych dróg i topografii, pozostają tylko wspomnienia, ludzi i zdarzeń, czasami niezwykłych, czasami banalnych. Większość moich znajomych z gór już po drugiej stronie grani – Krzysztof B. zmarł po obrażeniach w wypadku alpejskim, pan Tadeusz G.G w własnej chałupie po długim i pracowitym życiu, Jurek R. żyje, widziałem go niedawno w TVP, o Romku M. nic nie wiem, nie żyją też obaj ci panowie co Basię i Edka sprowadzili z Krzyżnego, pan Ryszard Drągowski kuśtyka po zakopiańskich uliczkach, zerkając pewnie na Tatry, mnie już też coraz bliżej do gór niebieskich niż ziemskich. Wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia, ich wielu, jak najwięcej, życzę Wam Młodym, bo i one też kiedyś Wam tylko pozostaną.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So maja 03, 2008 7:00 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So sty 07, 2006 8:19 pm
Posty: 18162
O matko, ja nigdy tyle nie przeczytalem za jednym razem, moze by to rozbic na kilka postow?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So maja 03, 2008 7:36 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sie 31, 2007 10:13 pm
Posty: 724
Lokalizacja: Kraków
Świetny tekst, bardzo dobra puenta...
Weź Markizie spróbuj gdzieś publikować te swoje teksty, jak już kiedyś ktoś Ci doradzał, szkoda, żeby się na forum tylko kisiły...

:thumleft:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So maja 03, 2008 9:48 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
Ali7 napisał(a):
to nie zawsze musi tak być.

Ale najczęściej tak bywa. No i różne bywają tego przyczyny. Trochę trudno porównywać tutaj mieszkańca województw południowych i kogoś z wybrzeża.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So maja 03, 2008 10:11 pm 
Weteran
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt wrz 18, 2007 2:17 pm
Posty: 101
Lokalizacja: Częstochowa
Świetne ale to świetne opowiadanie.. to musiały być piękne czasy.. Chciałbym przeżyć takie historie, poznać takich ludzi. Dziwnie sie czuje po przeczytaniu z pozycji 21 latka, który dopiero zaczyna przygodę z górami.
Że tak zapytam.. ile lat masz Markiz (powinienem się chyba zwracać per Pan jak i do większej części użytkowników forum :) ) i od którego roku życia poznajesz Tatry ?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So maja 03, 2008 10:38 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
Markiz napisał(a):
Rok 1961 sierpień, właśnie przyjechałem w Tatry na kolejny, chyba siódmy już dłuższy pobyt. Mam 26 lat


speeder napisał(a):
Że tak zapytam.. ile lat masz Markiz (powinienem się chyba zwracać per Pan jak i do większej części użytkowników forum Smile ) i od którego roku życia poznajesz Tatry ?
_________________


Wszystko jest napisane, wystarczy policzyć. Dłuższy pobyt oznacza kolejny rok kalendarzowy

speeder napisał(a):
to musiały być piękne czasy..

Dla mnie piękne bo byłem młody. Ale to również czasy gdy się nie miało paszportu w kieszeni, zarabiało się 20$ po czarnym kursie, Alpy można było sobie narysować, gdy nawet Słowacja była dawkowana po dwa razy 7 dni z żebracką wymianą korunek, gdy porządne buty były na talony z Klubu Wysokogórskiego i czasami trafiło się na Słowacji. Mam wymieniać dalej?

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 8:47 am 
Weteran
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt wrz 18, 2007 2:17 pm
Posty: 101
Lokalizacja: Częstochowa
Racja mój błąd.. no tak, różowo to wtedy nie było. Wystarczy tych przykładów :) Pozdrawiam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 10:10 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So lis 10, 2007 8:21 pm
Posty: 4347
Lokalizacja: Kraków
Markiz To jesteś rówieśnikiem Pana Zdzisława, wzmiankowanego przeze mnie na forum. Ciekawe czy z Tobą też się tak fajnie chodzi...
Ale ja o Twoim opowiadaniu. Myślę, że niepotrzebnie masz wyrzuty sumienia.Wytłumaczyłeś im wszystko jak należało. A że nie dociera? Problemy z percepcją? Facet, który został inżynierem, umysł ścisły, analityczny, działa jak blondynka. I kompletny brak orientacji przestrzennej przy ładnej pogodzie. Ale cóż, specjalnie mnie to nie dziwi. Moja pierwsza żona, inżynier (czy teraz:inżynierka), gdy ją poprosiłem o rozwiązanie forumowego testu, na polecenie: pomyśl o jakimś narzędziu, pomyślała o kalkulatorze. Na moje rozpaczliwe zdziwienie-dlaczego?? odpowiada: bo na zajęciach renomowanej uczelni przyszła pani magister (magisterka?magistra?) słyszy: a teraz wyciągamy narzędzia naszej pracy kalkulatory...Wykształcenie drugą naturą człowieka?

_________________
Te linki okazują mowę nienawiści lub dyskryminację wobec chronionej grupy osób z powodu rasy, wieku lub innych naturalnych cech.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBagiew_(organizacja)
https://pl.wikipedia.org/wiki/A_quo_primum


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 10:58 am 
Swój

Dołączył(a): So cze 30, 2007 5:16 pm
Posty: 79
Niesamowity tekst Oby każdy czytający go przemyślał, obojętnie czy jest początkującym czy zaawansowanym turystą. Chyba nic tak nie przemawia do turysty jak dobrze opisana prawdziwa historia. Nie relacja, ale historia.

Jak ktoś tu słusznie zauważył, szkoda by było gdyby takie historie jak Twoja pojawiały się tylko na forum, bo nie są to zwykłe opowieści, lecz opowieści uczące szacunku i respektu do gór.

Przynajmniej ja tak tę opowieść odebrałem.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 11:23 am 
Kombatant

Dołączył(a): Pn paź 10, 2005 9:36 pm
Posty: 600
Lokalizacja: Rybnik
Co ciekawe, Janek podczas tej bohaterskiej wyprawy wyjarał pół paczki fajek i walnął browca na szczycie Kasprowego :D. Nie pogardził też kawą w Europejskiej i grzybkami w Poraju - czyli bardzo stylowo :D. Też mi się zdarzają takie pobyty :D.

_________________
http://www.flickr.com/photos/marchew/sets


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 11:26 am 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 24, 2007 9:52 am
Posty: 709
Lokalizacja: Dolny Śląsk / 400km do Tatr
Bardzo fajna opowieść, z pasja przeczytałem. Wielki szacunek dla autora!

P.S. Tak z innej beczki przypomniał mi się tytuł "Przygody ze skałą, dziewczyną i śmiercią: Wspomnienia z Tatr" (ale troszke inne chyba spojrzenie, jestem w trakcie)

_________________
Góry, podobnie jak morze i kobiety, są kapryśne i nieprzewidywalne


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 11:50 am 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
zjerzony napisał(a):
To jesteś rówieśnikiem Pana Zdzisława,


Nie łapię, ale mam nadzieję, że nie Pana Zdzisława Dziędzielewicza - tak czcigodnego wieku jeszcze nie doszedłem i zapewne nie dojdę a już na pewno nie w takiej formie górskiej jak Pan. Dz. Coś mi nogi nawalają.

zjerzony napisał(a):
Myślę, że niepotrzebnie masz wyrzuty sumienia.

Nie mam wyrzutów sumienia. Miałbym je gdyby nie trafili na tych dwóch na Krzyżnem (tak nawiasem - alpinistów z "górnej półki"), zaczęli z niego złazić do Roztoki po ćmoku i "pojechali" po tych cholernych piargach diabli wiedzą jak dalece (przypomnij sobie jakie mieli buty). Jeśli już mam mieć "wyrzuty sumienia" to tylko dlatego, że przez tą przygodę trafili w Tatry już na serio bo jestem przekonany, że ta teoria Pana Tadeusza G.G. z GOPR-u, o której napisałem, jest w 100% słuszna.
A w kwestii "docierania" czy nie "docierania" informacji - zastanów się nad jednym - w naszym rozumowaniu bardzo często robimy jeden błąd - uważamy, że nasz rozmówca (lub osoba, której radzimy np. na forum) posiada takie same zrozumienie spraw górskich co my. A jest inaczej - on nic nie rozumie, czasami zaś, w terenie górskim, może być przerażony. Zwróć uwagę na jedno - dwukrotnie "dobiegali" do mnie. No przecież nie dla moich uroków towarzyskich. Na Czerwone Wierchy szli wśród ludzi, czuli się bezpiecznie, potem nagle znaleźli się sami, prawdopodobnie inni ludzie ich wyprzedzili i skręcili w dół do Kondratowej a oni poszli dalej "czerwonym szlakiem". To był 1961 rok, wtedy tam nie było takich tłumów jak teraz.
Studia to oni skończyli później, wtedy ona była ekspedientką a on pomocnikiem pomocnika operatora walcarki w hucie, w ich rodzinach na pewno nie było tradycji chodzenia po górach. Masowe wycieczki w okolice Ustronia, Szczyrku czy Wisły a także do Zakopanego to są późniejsze czasy, dla nich jedyne góry to były kopalniane hałdy. Teraz zresztą też jest podobnie - wyobraź sobie zachowania chłopaka i dziewczyny z popegerowskiej wioski pod Koszalinem, którzy by jakimś cudem tam się znaleźli.

I jeszcze przykład z innej beczki. Jedziesz autem przez nieznane Ci zupełnie duże miasto i masz trafić na jakąś małą uliczkę. Nawet jak masz mapę tego miasta to jest ona mało przydatna bo na niej z reguły nie jest zaznaczona kierunkowość ulic. W końcu się pytasz przechodniów. Jeśli trafisz na przechodnia - rasowego kierowcę to Ci poda TYLKO JEDEN wariant drogi, możliwie najprostszy. Jeśli natomiast trafisz na wielce UCZYNNEGO przechodnia to Ci poda sześć sposobów, gęba mu się nie będzie zamykać od opisu charakterystycznych obiektów przy drodze, każdą ulicę Ci nazwie itd i w efekcie masz taki szum informacyjny w głowie, że owszem, z grzeczności dziękujesz ale za chwilę się znowu zatrzymujesz w nadziei, że może następny przechodzień nie będzie tak wymowny.

Wielokrotnie na rozmaitych forach obserwowałem takie sytuacje, szczególnie dotyczące okresu "wielkiej majówki" - piszą ludzie, czasami nadmieniają, że byli w Tatrach tylko latem a czasami i w ogóle, chcą jechać w Tatry (bo np. sąsiad lub kolega z roboty był i opowiadał jak to fajnie) i pytają gdzie pójść. No i zaraz sypią się rady "dobrych ludzi" - Zawraty, Świnice, Granaty itd i nikt nie bierze pod uwagi, że to mogą być np. ludzie z mego Koszalina lub Słupska, w którym jak w zimie spadnie 5 cm śniegu to się nieledwie stan klęski żywiołowej ogłasza.
Kiedyś ostro zareagowałem w Terince gdy jeden "uczynny" rodak drugiemu rodakowi tłumaczył jak iść na Lodowy. Był to co prawda sierpien ale śniegu akurat było po cholerze i ja widziałem jak ten "pytek" sobie "radził" na sporym polu śnieżnym prawie na końcu progu doliny - szedł na czworakach, żadnych kijków czy choćby kawałka gałęzi. Jak można komuś o którego umiejętnościach nie wie się nic robić dokładny instruktaż o ścieżce przy której nie ma znaków. Owszem, mówił o kopczykach, ale obaj wiemy dobrze ile tam jest mylnych kopczyków (szczególnie na zejściu w stronę Przełęczy Lodowej).
No i temu służyło moje ostrzeżenie. A to, że przy okazji przemyciłem trochę informacji o czasach, których już nie ma to druga sprawa. Nie tylko złych czasach - czy teraz AD 2008 znalazłby się dzierżawca schroniska, który by takie dwie "sieroty" nie tylko za darmo przenocował ale i nakarmił? Zapomnij! Ale Pan Ryszard Drągowski to był facet z klasą. "Podłogi" wtedy w Murowańcu nie było ale w tzw. "trumnie" (wielka sala na najwyższej kondygnacji, dziś nie istniejącej bo się spaliła) spało czasami drugie tyle luda co oficjalnych miejsc . I schronisko z tego nic nie miało kasy a oficjalnie to Pan Ryszard udawał, że tych "waletów" nie widzi. Ale aby być tym "waletem" (czytaj studenciakiem z kilkoma złotymi w kieszeni) to trzeba było przejść weryfikację tych co w tej "trumnie" mieszkali. I takiej weryfikacji by na pewno nie przeszedł facet, który by popołudniu zgrzewkę piwa (wtedy kufli z beczki) "obalił". I to się niestety chyba "już ne vrati".
Pozdrawiam.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 12:01 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So sty 07, 2006 8:19 pm
Posty: 18162
Miaem chwile czasu i przeczytalem. Bardzo fajna opowiesc.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 12:03 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
marchew napisał(a):
Co ciekawe, Janek podczas tej bohaterskiej wyprawy wyjarał pół paczki fajek i walnął browca na szczycie Kasprowego Very Happy. Nie pogardził też kawą w Europejskiej i grzybkami w Poraju - czyli bardzo stylowo Very Happy. Też mi się zdarzają takie pobyty Very Happy.


Ja już byłem wtedy zarabiający pan inżynier i przyczyną mojego barku kondycji była fenomenalna fucha, przy której tyrałem pół roku popołudniami i nockami, stać mnie było (JAWĘ też kupiłem). Co do pół paczki fajek zgoda. Brawca na Kasprowym WTEDY nie wypiłem, przy innych okazjach i owszem, kiedyś z Jędrusiem Krzeptowskim to z Pięciu Stawów poszliśmy na Radebergera (piwo z NRD uchodzące za szczyt gatunku). W "Europejskiej" przesiadywały ładne dziewczynki, ew. okazji nie wolno nie wykorzystywać, a rydze z patelni w Poraju kosztowały tylko tyle, że jak np. poszedłeś tam i z powrotem z Kuźnic do miasta piechotą a nie autobusem, to "zarobiłeś" na grzybki. Jak się szło z Murowańca po żarcie do Zakopca to Poraj był regułą.

marx napisał(a):
Tak z innej beczki przypomniał mi się tytuł "Przygody ze skałą, dziewczyną i śmiercią: Wspomnienia z Tatr" (ale troszke inne chyba spojrzenie, jestem w trakcie)
_________________


Pochlebiasz mi porównaniem. Jaszcz się wysługiwał komunie ale pisać to umiał (no i wspinać, choć podobno brat był znacznie lepszy). No i łgać! Przecież ta opowiastka o Brockenach to jego autorstwa a i dziewczyny na kartach jego opowiadań mnożyły się jak króliki.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 12:10 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 5:51 pm
Posty: 10096
Lokalizacja: Moszna
Przeczytałem jednym tchem, świetne opowiadanie, mam nadzieję że jeszcze nie raz takimi wspomnieniami się z nami podzielisz. A kto wie, może dzięki publikacji na forum, kiedyś w murowańcu usłysze jak jakiś chłopak, opowiada jakiejś dziewczynie Twoje opowiadanie ....


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 2:59 pm 
Kombatant

Dołączył(a): N maja 04, 2008 2:55 pm
Posty: 371
Lokalizacja: Łódź
Dowaliłeś Janku z potężnego działa!
A i trafiłeś dokładnie w to biurko, co powinieneś - ani metra w bok!
Kurcze.... nic dodać, nic ująć.
Zaczytałem się jak kompletny turystyczny nowicjusz.
Młodzieży tu zaglądającej mogę powiedzieć jedynie: czytajcie, ale powolutku i najlepiej nie więcej niż trzy zdania za jednym posiadem. Nie chodzi o to, by starczyło na dłużej, ale o to, że w prawie każdym zdaniu Janka jest zawarta jakaś nauka potrzebna nam wszystkim od pierwszego kontaktu z górami aż po kres ostatniego.
Że i starym górskim repom się to przyda...?
Jasne, że się przyda - choćby fragmenty, gdzie Janek dostrzega swoje błędy w instruowaniu młodych ludzi... bo to były błędy.
Ja przynajmniej popełniałem bardzo podobne i to kilka razy zanim pojąłem swą głupotę.
Jeszcze raz dziękuję Ci Janku, żeś był tak miły i zamieścił ten tekst także na moim forum.

_________________
Na świecie nie ma miejsc nieciekawych,
Natomiast ludzie... owszem, są.
http://www.turystyka.skibicki.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 3:44 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt cze 29, 2007 11:59 am
Posty: 1417
Piękne opowiadanie :thumleft:
Kto wie może Edek i Baśka pojawią się kiedyś na forum :wink:


Jestem ciekaw czy teraz turyści tak chtnie wracają w góry po takich przeżyciach.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 5:00 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
dawid91 napisał(a):
Kto wie może Edek i Baśka pojawią się kiedyś na forum Wink


Mało prawdopodobne, oni mają teraz koło 68 lat, w tym wieku to raczej nie często się zdarza. Niestety nie mam żadnego kontaktu.

dawid91 napisał(a):
Jestem ciekaw czy teraz turyści tak chtnie wracają w góry po takich przeżyciach.


Wiesz, tak naprawdę to nic się nie stało. Trochę strachu. Znacznie więcej wstydu. A kiedy chłopak wygłupi się przed innymi a przede wszystkim przed własną dziewczyną to ma tylko jedno wyjście - pokazać, że to był tylko jeden raz i nauczyć się tego co mu nie wyszło. Tyle, tylko tyle i aż tyle.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 5:12 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3201
Lokalizacja: Nowy Sącz
Alem się zaczytał, aż mnie oczy bolą, bo padł mi monitor i korzystam ze starego :( Parę lat temu na Starorobociańskim też zaczepiła mnie para, wyprzedziłem ich na Ornaku, po chyba godzinnym leżakowaniu na szczycie zabierałem się do zejścia, gdy zagadnął mnie chłopak:
Wygląda Pan na doświadczonego turystę (czułem w środku jak rośnie we mnie duma :bom:) jak długo zajmie przejście przez Kończysty Czubik i zejście do Kościeliskiej, bo tam mają nocleg :shock:
Widziałem, że dziewczyna miała już dosyć, ledwo się dowlokła na wierzchołek.
Poradziłem im powrót tą samą trasą, czyli przez Ornak - bo dziewczynie przejdzie do końca życia chęć na góry. A z Kończystego nie da się zejść bezpośrednio do Kościeliskiej, tylko trzeba się wrócić Chochołowską i albo przez Iwaniacką, albo Ścieżką nad Reglami do Kościeliskiej. Nie wiem jak postąpili, ale jaką radę byście dali :?:

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 5:32 pm 
Kombatant

Dołączył(a): N maja 04, 2008 2:55 pm
Posty: 371
Lokalizacja: Łódź
gouter napisał(a):
Nie wiem jak postąpili, ale jaką radę byście dali

Z opowieści Janka jasno wynika, że jakakolwiek rada zawsze obarczona jest ryzykiem "namieszania" w niedoświadczonych głowach. Jedyne, co można zrobić bez takiego ryzyka, to sprowadzić delikwentów na dół. Tyle, że to prawie zawsze zarzucenie własnych zamiarów...
Zatem, nie ma w górach udzielania rady bez ryzyka, że może ona być zupełnie opacznie zrealizowana.
Bezpiecznie radzić na odległość, to sobie można tylko... na forum.

_________________
Na świecie nie ma miejsc nieciekawych,
Natomiast ludzie... owszem, są.
http://www.turystyka.skibicki.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 5:34 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr wrz 19, 2007 8:59 pm
Posty: 18072
Lokalizacja: Zachodnie Pomorze/Poznań
gouter napisał(a):
Widziałem, że dziewczyna miała już dosyć, ledwo się dowlokła na wierzchołek.


Odwieczny problem. Wiadomo, że większość dziewczyn pójdzie tam gdzie chce jej chłopak, choćby nawet tego nie lubiła albo padała na pysk. Co dziwne, dziewczyny na ogół nawet zaczynają wierzyć, że to lubią. Miałem koleżankę o dość bujnym życiorysie i tendencji do zmian partnerów - przez kilka lat zaliczyła kilka hobby - turystykę beskidzką, wspinaczkę, wycieczki rowerowe, żaglówki, kajaki - wszystkim tym była zachwycona. Przez Ornak to ok. 3 h 20 min natomiast przez Czubik i Iwaniacką ok. 5 h 30 min, spora różnica - jedyny plus, że inną drogą.
Tak nawiasem - jeśli dziewczyna nie jest specjalnie silna fizycznie to przy założeniu mieszkania w schronisku doradzałbym raczej Tatry Wysokie - są zdecydowanie mniej męczące.

_________________
Mój kanał na YouTube: https://studio.youtube.com/channel/UC7G ... DING%22%7D
Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 6:40 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N maja 04, 2008 9:13 am
Posty: 10
Lokalizacja: Opole
Witam serdecznie! Przeczytałam Pańską opowieść z zapartym tchem. Poruszył Pan sprytnie bardzo istotny temat. Sądzę, że problem odpowiedzialności nabiera szczególnego znaczenia właśnie w górach. Dzisiaj często spotykamy się ze zjawiskiem tzw. znieczulenia społecznego czy też odpowiedzialności zbiorowej... Ale w górach?

Kiedy często jesteśmy jedyną osobą od której może zależeć zdrowie i życie człowieka, niedośwadczonego turysty, dla którego wycieczka po Tatrach stała się kolejną "atrakcją", kolejnym miejscem do zaliczenia na mapie świata. To przecież nie nasza wina, że się nie przygotował, że go nie nauczyli itd. Ale skoro nas spotyka to trzeba pomóc. Najlepiej jak się potrafi. Że to mało przyjemne? Możliwe, ale chyba przyjemniej żyć bez wyrzutów sumienia, że mogliśmy pomóc lepiej, inaczej się zachować....Ja tak uważam.

Jak pięknie Pan opisał atmosferę tamtych czasów, które już dawno minęły, czy nie miało się wtedy takiego poczucia wspólnoty? Czy nie było tak, że człowiek wiedział po co jedzie w góry i po co jadą inni ludzie. I przyjemnie było spotkać kogoś na szlaku i się przywitać? Co dzisiaj jest naprawdę rzadkością. Pana opowieść jest naprawdę pouczająca.Wydaje mi się, że kultura chodzenia po górach zanika, a tego nie nauczą nas przewodniki ale mogą to zrobić ludzie tak jak Pan doświadczeni. Własnie miedzy innymi poprzez takie opowieści.

Ja sama mam 26 lat i niestety jedyny i największy mój autorytet w dziedzinie gór opóścił ten świat kilka miesięcy temu. O wiele za wcześnie, bo nie zdążył nauczyć mnie jeszcze tylu rzeczy. Gór uczymy się przez całe życie i one nas uczą przede wszystkim pokory, nieważne czy chodzimy po nich 5 czy 50 lat...

Ojej, ale się rozpisałam, proszę o wybaczenie jako forumowiczka nowicjuszka :-) Następnym razem będzie krócej. Pozdrawiam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 6:51 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sie 31, 2007 10:13 pm
Posty: 724
Lokalizacja: Kraków
Malena napisał(a):
I przyjemnie było spotkać kogoś na szlaku i się przywitać? Co dzisiaj jest naprawdę rzadkością.

No nie wiem. Taj zimy byłem w Tatrach ładnych parę razy i spotkałem całiem sporą grupę otwartych, pozytywnie nastawionych do świata i do innych ludzi; sympatycznych, takich do pogadania. Młodych, starszych, w tzw. średnim wieku. Czasem zamieniliśmy parę słów, a zdarzyło się, że kończyliśmy wspólnie trasę :)
Może przez to, że zima, jednak mniej jest tą porą "przypadkowych" ludzi, którzy nie wiedzą, jak to ujęłaś, po co jeżdżą...
Ale w lecie też się trochę łaziło i w sumie podobne, pozytywne wrażenia. Dużo więcej otwartych, życzliwych ludzi niż na co dzień.

A ta atmosfera, o której pisze Markiz niesamowita rzeczywiście. I posiada jeden, bardzo ważny element, którego dziś chyba trochę brakuje: autorytety.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 7:03 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N maja 04, 2008 9:13 am
Posty: 10
Lokalizacja: Opole
Tak, rzeczywiście byc może troszkę przesadziłam, bo niewątpliwie na szlaku można spotkać wielu otwartych, miłych i kulturalnych ludzi ale obawiam się, że tendencja jest raczej spadkowa. Obym się myliła.....

A jeśli chodzi o autorytety....tak. To jest chyba problem dzisiejszych czasów, że tych autorytetów, nie tyle brakuje (bo uważam, że jest ich naprawdę wiele) tylko ludzie mają coraz mniej szacunku do ludzi starszych i tym samym bardziej doświadczonych. Taka narastajaca ignorancja. Bardzo to przykre...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 7:10 pm 
Kombatant

Dołączył(a): N maja 04, 2008 2:55 pm
Posty: 371
Lokalizacja: Łódź
Malena napisał(a):
niestety jedyny i największy mój autorytet w dziedzinie gór opóścił ten świat kilka miesięcy temu. O wiele za wcześnie, bo nie zdążył nauczyć mnie jeszcze tylu rzeczy

Obecnie znów wraca pierwotna i jak do tej pory jedynie skuteczna forma popularyzacji turystyki kwalifikowanej - turystyka rodzinna. Jest sporo ludzi bezinteresownie się tym zajmujących. Nieskromnie zaliczam się do ich grona i... zapraszam na moją stronę. Adres pod podpisem.
W czerwcu spotykamy się w schronisku chochołowskim...
Gdyby i Janek tam przyjechał...
Ale była by jazda...!!!

_________________
Na świecie nie ma miejsc nieciekawych,
Natomiast ludzie... owszem, są.
http://www.turystyka.skibicki.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 7:44 pm 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
Cytuj:
Tak, rzeczywiście byc może troszkę przesadziłam, bo niewątpliwie na szlaku można spotkać wielu otwartych, miłych i kulturalnych ludzi ale obawiam się, że tendencja jest raczej spadkowa. Obym się myliła.....


Kultura wyraźnie przetrwała silniej u naszych południowych sąsiadów, dziś idąc na Smutną Przełęcz spotkalismy dosłownie 3 osoby, fakt, pogoda była wręcz odpychająca, ale od Słowaków uderzyło mnie szczere "cześć"; poza tym zauważyłem tendencję większej "życzliwości", jeśli o takiej można mówić szeroko to jednak zawsze, w okresie zimowym, ma to napewno związek z panującymi warunkami, co niesie za sobą podniesioną poprzeczkę turystycznych kwalifikacji, choć odstępstw o reguły jest mnóstwo...

Dziś (04.05) Pod Tatliakowym schroniskiem

Obrazek

_________________
Modyfikuję, naprawiam, "uzdrawiam" nawigacje Garmin'a - info na PW.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 8:22 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N maja 04, 2008 9:13 am
Posty: 10
Lokalizacja: Opole
Jeśli chodzi o moje kwalifikacje to przyznaję się szczerze, że są bardzo, bardzo skromne. Powód? Obecnie brak "odpowiedniego" towarzystwa na wyprawy. Bo jak napisał pan Markiz :

Markiz napisał(a):
Nigdy się nie powinno chodzić w górach samotnie, nawet po najłatwiejszej ścieżce


Natomiast mój ojciec, który Tatry schodził wszerz i wzdłuż w ciągu ponad 40 lat, przekazał mi bardzo wiele wiedzy. Niestety teoretycznej. Z praktyką nam nie wyszło. Przez moją głupotę. Bo zwykle tak jest, że docenia się coś w momencie, kiedy się to bezpowrotnie traci.

Ale ważne są wzorce, autorytety, jeśli ktoś ma takie szczęście spotkać ludzi, którzy pokażą Ci jak postępować, jak się zachować, jakie zwyczaje i normy panują w danym miejscu to jest szansa, że staniesz się wyznawcą tych zasad. To bedziesz postepował raczej właściwie. Trzeba mieć tylko chęci i odrobinę pokory.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 8:37 pm 
Stracony

Dołączył(a): Cz lut 22, 2007 9:12 pm
Posty: 3329
Malena, duużo ludzi jeździ, ze Śląska, z Wrocławia, wystarczy się podpiąć pod grupę,osoby, zawsze się moża dogadać...

_________________
Modyfikuję, naprawiam, "uzdrawiam" nawigacje Garmin'a - info na PW.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 8:54 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 09, 2008 9:04 pm
Posty: 206
Lokalizacja: Lublin
rzeczywiście zimą łatwiej o złapanie fajnego kontaktu ja np w tym roku poznałem bardzo sympatycznego Anglika, który towarzyszył mi dopóki mieliśmy ten sam cel, na Słowacji towarzystwo jest dużo lepsze-czuc taki klimat górski jak z opowiadań z dawnych lat, a zwłaszcza w tych mniej popularnych rejonach-np. Jagnięcy, Biała Woda. W Polsce żeby spotkac fajnego turystę to trzeba się wybrac w te rejony które nie są tak znane i którymi można się chwalic a więc zamiast Rysów Przełęcz pod Chłopkiem, Kozia Przełęcz, Hawiarska na Małołączniak. Oczywiście nie wszyscy ale dużo tam jest osób które mają to coś w sobie, z resztą na Orlej czy Rohaczach też do groma ludzi którzy tworzą nowe górskie pokolenie, ale są podobni do wizerunku turysty sprzed 20 lat. Jednak zamiera to towarzystwo górskie i narciarskie o którym mowa. Pomimo że jestem młody zawsze lubiłem siąść przy schronisku na Goryczkowej i posłuchac, popatrzec na starych wyjadaczy, których można poznac po staromodnych plecakach i nartach, twarzach zniszczonych wiatrem. Wtedy można poczuc ten klimat jak z pocztówek posłuchac opowieści jak to kiedyś na Świętej Górze było. Teraz są wypierani przez szpanerskie towarzystwo, ale to zimą na Kasprowym :). Myślę że na szlakach zarówno latem jak i zimą można spotkac fajne towarzystwo a jeżeli sami będziemy lepiej nastawieni do innych turystów to może się trafi na swoich. A co do rozsądności rad rzeczywiście często się przesadza i wszystko liczy według swojego rozumu ale myślę że mimo wszystko lepiej komuś pomóc za dobrze niż nie pomagac wcale, przynajmniej na forum:)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N maja 04, 2008 9:02 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N maja 04, 2008 9:13 am
Posty: 10
Lokalizacja: Opole
No tak, może masz rację. Tylko trzeba trafić na właściwe osoby, no i być właściwą osobą! :-)

Ja głównie dlatego znalazłam się na tym forum, żeby mieć przynajmniej kontakt z ludźmi, dla których góry są pasją :-)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 104 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL