Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://forum.turystyka-gorska.pl/

Piesze wejście na Gubałówkę
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=4&t=19060
Strona 1 z 1

Autor:  Toja0987 [ N lut 05, 2017 10:56 am ]
Tytuł:  Piesze wejście na Gubałówkę

Czy piesze wejście na Gubałówkę (i z powrotem) w zimie będzie bezpieczne dla osoby, która pierwszy raz w swoim życiu jest w górach?
Czy lepiej udać się tam kolejką?

Autor:  gb [ N lut 05, 2017 1:14 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Wszystko zależy od wyboru trasy :)

pozdrawiam
gb 8)

Autor:  Toja0987 [ N lut 05, 2017 4:11 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

gb napisał(a):
Wszystko zależy od wyboru trasy :)

pozdrawiam
gb 8)

A która jest najbezpieczniejsza? :)

Autor:  gb [ N lut 05, 2017 4:40 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Ba! Dobre pytanie.
W końcu - wagonik kolejki może się zerwać z liny, współpasażer może kichając potrącić.
Wjeżdżając samochodem można mieć kolizję (w tamtych rejonach lubią się kręcić przedstawiciele siłowych resortów - nie tylko "dobrej zmiany"), jadąc dorożką/sankami - można spaść z siedzenia, albo koń ciągnący może się zesrać na rzadko... Woźnica może być pijany...

Idąc - na piechotę - można się potknąć, poślizgnąć, zostać popchniętym przez kogoś, albo potrąconym przez samochód.
Wiem, że to trudny problem, ale nikt za Ciebie go nie rozwiąże.
Musisz ocenić swoje możliwości, zamiary, oczekiwania.
I dokonać wyboru licząc się, z możliwością pomyłki.

Zresztą... co to znaczy "bezpieczna"?

pozdrawiam
gb 8)

Autor:  tomek.l [ N lut 05, 2017 10:43 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Póki co w dolnej części nadal nie ma czynnej nartostrady więc o tyle bezpieczniej, że nie będzie tam narciarzy.
http://www.narty.pl/fileadmin/2015/Mapy ... ie/342.jpg
Na górze już są nartostrady. Kiedyś latem szło się przeważnie wzdłuż kolejki. Ale na górze to już chyba bardziej bokiem. Zimną nie wiem jak tam jest. Będziesz, zobaczysz i zdecydujesz.

Autor:  grubyilysy [ N lut 05, 2017 11:30 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Toja0987 napisał(a):
Czy piesze wejście na Gubałówkę (i z powrotem) w zimie będzie bezpieczne dla osoby, która pierwszy raz w swoim życiu jest w górach?
Czy lepiej udać się tam kolejką?

Bezpieczne.
O ile nie ma się pecha, typu "wjechał we mnie rozpędzony snowboardzista". No troszkę na nóżkach trzeba dać.

Autor:  krzysztof_KrK [ Pn lut 06, 2017 12:42 am ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

grubyilysy napisał(a):
O ile nie ma się pecha
No właśnie... O ile mnie pamięć nie myli, rok temu ktoś miał cholernego pecha- schodził jakoś na skróty przez las, wpadł do jakiejś dziury ze strumykiem, czy jakąś wodą - i już nie wyszedł. Nie wiem, czy to była pierwsza ofiara Gubałówki- może ktoś pamięta?

Autor:  grubyilysy [ Pn lut 06, 2017 12:55 am ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

krzysztof_KrK napisał(a):
czy to była pierwsza ofiara Gubałówki-

Pierwsza to na pewno nie, bo jeszcze kojarzę śmiertelne zdarzenie narciarza z drzewem.
No ale to nadal bezpieczniej, niż na Krupówkach.

Autor:  gb [ Pn lut 06, 2017 9:23 am ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Były jeszcze ofiary gdy poniósł koń dorożkarski. Aha - i gdy samochód z niezaciągniętym hamulcem zjechał kawałek po łące.
No i ofiary "trzech kart"...
Gubałówka to niebezpieczny rejon...

pozdrawiam
gb 8)

Autor:  grubyilysy [ Wt lut 14, 2017 8:42 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Muszę przyznać, że po obejrzeniu filmiku

viewtopic.php?f=4&t=1006&start=6429

trochę zmieniłem zdanie.
Mam nadzieję, że ta odwieziona do szpitala to nie np. mama użytkownika Toja0987.

Autor:  ATpodroze [ Śr mar 15, 2017 8:50 am ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Znalezione w sieci :lol: :
Ostatniej zimy ziscil sie moj sen-wybralem sie w samodzielna wyprawe na Gubalowke. Dla nie znajacych terenu tylko wspomne, ze gora lezy u podnoza Zakopanego.
Dzieki sponsorom, ktorych pozyskalem z lawoscia, mialem mozliwosc zakupu sprzetu oraz calej otoczki medialnej. Zrezygnowalem tylko z pomocy lokalnych szerpow, ktorzy chociaz mili, nagabywali mnie na kupowanie dla nich lokalnego alkoholu.

Wyprawe rozpoczelem od aklimatyzacji we wspomnianym miescie-udalem sie do kilku sklepow, by dokonac ostatecznych zakupow, zalatwic formalnosci.Ludzie przyjmowali mnie z wielkim podziwem, wiedzac, na jaka wyprawe sie udaje i proponowali mi zakup wszystkiego co potrzebne i niepotrzebne tez. Po przecisnieciu sie przez wiele straganow u podnoza gory, gdzie mozna bylo kupic zywnosc i ubrania niezbedne do wspinania sie, udalem sie na zaimprowizowany 1wszy oboz, gdze czekala na mnie telewizja i prasa. Po krotkim wywiadzie, zalozylem raki, wyjalem czekany i ruszylem w droge. Snieg zaczynal padac, mgla spowijala gory i zaczac wiac wiatr. Mialem za cel dotarcie na wysokosc pozwalajaca rozbic 2gi oboz.Snieg i wiatr wzmagal sie z minuty na minute, smagany po twarzy, poczulem ze nie bedzie latwo. Gdzies okolo poludnia, zobaczylem miejsce, w ktorym moglbym pozostac do nastepnego rana. Po dotarciu, rozbilem obozowisko. Bylem glodny, stopilem troche sniegu i zrobilem pierwszy cieply posilek. Przez telefon satelitarny skontaktowalem sie z baza i zameldowalem im o moim zamiarze pozostaniu do rana w obozie. Wiatr wzmagal sie i szarpal namiotem jak suchym lisciem. Noc mi przyszlo spedzic w warunkach niepokoju, bowiem omowil posluszenstwa telefon.. Rano postanowilem sprawdzic i jakos wrocil do zycia. Po zjedzeniu konserwy i wypiciu herbaty, zaczalem pakowac oboz, by wyruszyc dalej. Stwierdzilem, ze pogoda sie raczej niezmieni i musze isc. Kiedy wyruszylem, slonce ledwie przebijalo sie przez chmury. Droga stawala sie coraz badziej uciazliwa, musialem skorzystac z olinowania.. Cisnienie powodowalo, ze mialem ciezki oddech, ale przeciez to nie jest moj pierwszy raz.. Majac w butle z tlenem, zawsze mialem swiadomosc, ze moge je uzyc. Parlem coraz wyzej, balem sie tylko, ze moze zejsc lawina. Sniegu bylo coraz wiecej oraz oblodzenia, warunki byly raczej ekstermalne. Po 6 godzinach zdecydowalem, ze musze odpoczac, rozbilem oboz. Bylem bardzo wyziebiony i zmeczony, twarz pokryta lodem . balem sie, ze moge miec odmrozenia. Po naprawde ciezkiej walce z przeciwnosciami pogody, udalo mie sie rozbic kolejny oboz. Postanowilem odpoczac, poczekac az zmienia sie warunki pogodowe. W takich w jaich sie poruszalem, moja wyprawa byla niebezpieczna i czasochlonna. Nastepnego dnia, wiatr zmalal, ale snieg padal jeszcze troche. Po analizie i kontakcie z baza, poinformowalem,ze bede chcial zaatakowac szczyt poznym wieczorem. Majac przed oczami wizje, ze oto za niedlugo byc moze postawie polska flage na nastepnym szczycie, bylem bardzo zmotywowany do podjecia dalszego wyzwania. Po sprawdzeniu stanu mojego sprzetu, zorientowalem sie, ze wszystko jest jak nalezy. Spakowalem oboz i wyruszylem do najtrudniejszego odcinka wyprawy. po 5 godzinach morderczego wysilku, zobaczylem zarys wierzcholka gory. Bylem bardzo zmeczony, wiedzialem, ze nie dam rady i musze odpoczac. Rozbilem oboz, musialem zaprzestac dalszej wspinaczki. Ciagle mialem przed oczyma moment, kiedy odpial mi sie rak i o malo nie skonczylo sie tragicznie. Postanowilem zmiejszyc ryzyko i zrobilem chyba dobrze. Wiem,ze nie bylo to w planie, bo mialem zdobywac tego samego dnia szczyt, ale decyzja byla wywazona. Planowalem wczesnie rano spakowac oboz i zaatakowac szczyt. Tak tez sie stalo, po nocy spedzonej w dosc mocnych porywach wiatru, udalem sie w ostatni etap. Po 3 godzinach trudnego wchodzenia, stracilem jeden z czekanow. Bylem wiec zdany tylko na jeden i na swoje mozliwosci. Poczulem,ze nie dam rady z bez tlenu, zalozylem wiec maske z tlenem i teraz chociaz moj oddech byl swobodniejszy. Bedac juz blisko, moze 200 metrow, musialem zwolnic. wiatr wzmagal sie i oblodzenie bylo nie do opisania. Stracilem sporo sil,ale bliskosc szczytu dawala mi swiadomosc, ze musze wytrzymac to najgorsze. Polaczylem sie satelitarnym, odebrano z radoscia, ze jestem juz bliski celu. To dodalo mi sil i przypuscilem ostatni atak. O godzinie 19 czaslu lokalnego stanalem na szczycie Gubalowki !!! Summit!!
Po ustawieniu flagi rozejrzalem sie ujrzalem we mgle jakies majaczace zarysy, jakies postacie,zmierzajace w moim kierunku. Zorientowalem sie, ze byc moze wczesniej jakas wyprawa miala miejsce. Kiedy ludzie zblizyli sie do mnie, poznalem, ze to lokalni szerpowie. Podszedli do mnie blizej i zapytali, czy nie chce kupic lokalnego serka, swetra z lokalnej welny itp podobnych rzeczy, ktore moga mi ulatwic powrot do bazy. Po ich naleganiu, pomyslalem, ze warto i kupilem. W ten sposob rowniez zyskalem sobie przychylnosc szerpow. Po zrobieniu zdjec i odpoczynku, podjalem droge powrotna. Nie byla ona bezproblemowa,ale po 24 godzinach dotarlem do bazy. Tam czekala na mnie cala grupa ludzi, ktorzy rowniez mieli swetry, serki, kapelusze na sprzedaz. Niestety, nie moglem juz na nic sobie pozwolic. Kiedy zajrzalem do portfela, okazalo sie ,ze nic juz mi nie pozostalo. Ale nie to bylo najwazniejsze.W koncu udalo mi sie ziscic moje marzenie.

Autor:  Pampalini [ Śr mar 15, 2017 1:35 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

ATpodroze napisał(a):
Znalezione w sieci :lol: :


Bardzo zabawne. Tutaj masz dla kontrastu, też znalezione w sieci (konkretnie na forum ngt, http://ngt.pl/forum/turystyka-zimowa,1190,45.html), przygody z zimowym wejściem na Tarnicę prostym szlakiem z Ustrzyk Górnych.

Cytuj:
Piękne są góry latem i piękne są zimą. Mniejsze, czy większe nigdy nie są w 100% bezpieczne, nawet mimo dobrego przygotowania.

Pozwolę sobie opisać tu przygodę, która zakończyła się szczęśliwie i której doświadczyłem na własnej skórze.

Dnia 08 stycznia br. będąc w Bieszczadach już od dwóch dni, gdzie troszkę zdążyłem pochodzić, postanowiłem udać się na Tarnicę. Start zaplanowałem z Ustrzyk Górnych szlakiem czerwonym, czyli około 3-4 godziny marszu. Plan był dobry. Mróz też :-( Z powodu mrozu miałem kłopot z pojazdem, co opóźniło moje dotarcie do Ustrzyk Górnych. O godzinie 11.00 mijałem ostatni parking tuż przed wejściem do lasu. Szlak był nawet przetarty, nie był nawet miejscami zawiany, co świadczyło o sporej liczbie turystów i stabilnej pogodzie.
Szedłem na rakietach z lekkim plecakiem, do którego spakowałem: mapę, kompas, latarkę, termos + batoniki (Mars, Snickers), kurtkę z Gore, polar, rękawice i oczywiście dokumenty. Miałem przy sobie dwa telefony, lecz ... o tym będzie później :-)
Odcinek do pierwszej tabliczki zrobiłem zgodnie z podanym czasem. Ciągle spoglądałem w górę. Czasami słychać było podmuchy wiatru na szczytach drzew, lecz nie robiło to na mnie wrażenia. Wiatr jak wiatr. Tempo miałem dobre, zmęczenia nie odczuwałem, nie marzłem, więc dreptałem dalej. Zatrzymałem się tuż przy wyjściu z lasu, gdzie zjadłem batonika, napiłem się herbaty i wtedy stwierdziłem, że ''dmucha''. Podczas postoju troszkę wytraciłem ciepła, i ... wiatr według mnie nieco się nasilił. No cóż - pomyślałem - pora ruszać dalej. Założyłem ciepłe rękawice i do przodu. Tuż po wyjściu na otwarty teren, a przed podejściem na Szeroki Wierch wyprzedziła mnie dwójka turystów. W tym miejscu szlak był już oblodzony. Turyści byli kilkanaście metrów przede mną, a wiatr wiał całkiem nieźle. Zatrzymałem się nawet na chwilę i zastanawiałem, czy nie założyć kurtki Gore i polara, ale ostatecznie zrezygnowałem. W puchówce było ciepło, a wiatr wiał w plecy, więc co tu kombinować? Gdy wyszedłem na grzbiet wiatr szalał już mocno. Turyści zwiększyli dystans między nami, bo moje tempo spadło, mimo wiatru w plecy. Miałem ciągle na nogach rakiety, które wcale nie ułatwiały marszu podczas tych podmuchów. Wiało już na tyle silnie, że spychało mnie ze szlaku. Wtedy stwierdziłem, że nie jest wcale fajnie. Śmiało mogę stwierdzić, że w tym miejscu było już źle. Sytuacja nagle zrobiła się poważna, jak dla mnie. Wspomniana dwójka wracała już w moją stronę z trudem stawiając kroki i trzymając się na szlaku. Co chwila spychało ich ze szlaku w zlodzony śnieg, a ja stałem zaparty kijkami, które wbite w zmrożony śnieg wyginały się pod naporem mojego ciała. Patrzyłem na nich jakby w zwolnionym tempie i nie dowierzałem co się dzieje?! Przecież chwilę temu tak nie było!!! Z trudem podeszli do mnie i krzycząc zrozumiałem tylko tyle, że wracają, bo tam idzie zamieć i wiatr ... Przez chwilę zastanawiałem się jak się ratować. Nie mogłem się odwrócić, bo wiatr zrywał mi kaptur z głowy. Na swoje nieszczęście miałem czapkę z daszkiem, co było oczywiste, że jak stracę kaptur, to również czapkę, jak czapkę to ... No właśnie :-(
Po chwili zatrzymałem się przy tyczce, do której przytroczyłem pokrowiec na rakiety koloru pomarańczowego i zszedłem troszkę w dól na zawietrzną, aby nieco ''uciec'' od wiatru i założyć Gore. Wykopałem małą jamę w śniegu i ... jasna cholera! Nie mogę nic zrobić z kurtką, bo suwak zamarzł. Pokrowiec przy tyczce miał być znakiem orientacyjnym gdzie mniej więcej jestem. Znakiem dla samego siebie, bo widoczność spadła i dla GOPR. Próba kontaktu z GOPR - tak, tak. Tu już nie było co kozaczyć :-(
Zimno okropne, wiatr i teraz śnieg! Puchówka mokra, a ja nie mam zasięgu. Zimno mną trzęsie, a jak dzwonie pod 112 to łapie mnie słowacka sieć i po chwili zrywa połączenie. Próba wyjścia z jamy, bo trzeba się ratować i podmuch rzuca mną na ziemie. Próba podniesienia się i powtórka. Na napędzie 4x4 docieram do wykopanej jamy. Składam kijki, zostawiam rakiety i na napędzie 4x4 próbuje raczkować w kierunku szlaku. Myślałem, aby kierować się w stronę przełęczy pod Tarnicą, bo miałbym wiatr w plecy, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie jestem pewien swojej pozycji i ile jeszcze mam drogi do pokonania i jakie trudności napotkam. Trudności :-) Dobre sobie. Jakby tego co miałem teraz było mało? Dziś wiem, że to byłby bardzo zły pomysł.
Dobrze, że mimo wszystko próbowałem wrócić, co nie było proste. Miotało mną jak firanką jak tylko stanąłem na nogach. Część szlaku pokonywałem na nogach, część na czworakach, a część nawet czołgając się. Jak już byłem zmuszony się czołgać myślałem tylko, żeby nie stracić plecaka, kaptura, kijków i miałem nadzieję, że wspomniana para turystów powiadomi GOPR o całej sytuacji jak znajdą się w bezpiecznym terenie i zorientują się, że tam został ten koleś. Myślałem też jak tu najszybciej wydostać się z tego trudnego terenu, że głupio by było zginąć ''pod Tarnicą'' i oby nie zgubić szlaku w tej zadymce. Oby nie zgubić, oby nie zgubić, oby przeżyć! Oczy mam zaklejone śniegiem, próbuję trzymać kaptur i osłaniać twarz przed lodowatym wiatrem i śniegiem, mam problem z normalnym oddychaniem, bo wiatr nie pozwalał otworzyć ust no i stało się! Ja pier... nie ma tyczek, gdzie jest szlak?!
Chwilowe przejaśnienie i widzę las. To jedyny mój ratunek teraz. Może nie 100% ale przynajmniej szansa na poprawę dupowatej sytuacji. Szybko, ale ostrożnie zszedłem do lasu na zawietrzną, gdzie utknąłem prawie po pas w śniegu. Nie ważne, że po pas, czy po szyje. Ważne, że nie wieje i że mogę przejrzeć na oczy ( musiałem zerwać lód z powiek ). Chwila oddechu i kolejna próba kontaktu z GOPR. Nie do wiary? Nie możliwe? Zgubiłem telefon w którym miałem mocniejszą baterię! No dobra, trzęsąc się z zimna dobywam z kieszeni drugi telefon i z trudem nawiązuję połączenie 112 ( z GOPR się nie powiodło ) podając +/- swoje położenie i sytuację. Po chwili oddzwania dyżurny GOPR któremu przekazuję dokładniejsze dane. Rozmowa jest krótka, bo bateria ma tylko 19%. Ustaliliśmy, że troszkę się ogrzeję, napiję i ogólnie podbuduję i spróbuję znaleźć szlak, a oni w tym czasie już się organizują. Po kilku minutach po własnych śladach wychodzę z ''cichego'' grajdołka i znów walczę z wiatrem, śniegiem, mrozem. Znów mnie przewraca, znów próbuję wstać i znów lecę jak zabawka na ziemię. Wiem, że szlak musi być blisko. Zdecydowałem, że jeśli nie znajdę go w ciągu kilku minut, wracam do ''cichego'' grajdołka i ścianą lasu będę kierował się w prawo, aż znajdę szlak którym zejdę w dół. Muszę na niego trafić, bo był dobrze widoczny w lesie. Teraz wiem, że to byłaby zła decyzja, bo jak już to powinienem się kierować na lewo. Szczęśliwie znów pojawia się chwilowe przejaśnienie i dostrzegam tyczkę. Wchodzę znów na szlak i powoli tracę wysokość zbliżając się do lasu. Wieje mniej, sypie ciągle, samopoczucie się poprawia. Powinno być dobrze, myślę sobie. W kompletnie zawianym już szlaku ( który kilka godzin wcześniej był dobrze widoczny ) zapadam się poza kolana i głębiej. Mniej więcej w godzinę od momentu kontaktu z GOPR spotykam ratowników :-) Na dole znajdujemy się jak już zapada szarówka.

WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla osób biorących udział w akcji tu składam.

Podsumowując:
Odmrożone czubki palców obu dłoni, odmrożenia nosa, brody, policzków, okolice oczodołów. Teraz wyglądam jakby mnie ktoś gumofilcem skopał po twarzy :-) . Mówią że nie jest źle, bo podobno się wyleczy :-) Pytanie z czego? :-)

Błędy jakie według mnie popełniłem to:
Brak aplikacji RATUNEK w telefonie, zbyt duża pewność siebie, zbyt późno podjęta decyzja o powrocie, błąd w doborze kurtki.

I jeszcze tylko uwaga Ratowników. Pół godziny później i finał mógłby być inny. Miałem niefarta, że trafiłem na takie załamanie pogody, ale też farta, że wyszedłem z tego tylko z takimi stratami.

Tej nocy dosypało 17 cm śniegu w Ustrzykach Górnych. Jaka była temperatura, tego nie wiem, ale pamiętam , że było zimno i cały czas obowiązywała lawinowa dwójka.
Tu stawiam kropkę.


Też zabawne, co nie? Przecież to taka prosta górka.

Autor:  Sebastian D [ Śr mar 15, 2017 1:52 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Tyle że tam ewidentnie ktoś wstawił relację dla"beki" (jeśli się mylę to chylę czoła przed wyobraźnią autora), a ta z Tarnicy brzmi jak historia z jakiegoś dreszczowca, i przynajmniej wydaje się poważna :)

Autor:  ATpodroze [ Śr mar 15, 2017 2:21 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Oczywiście że relacja z Gubałówki jest dla "beki" i ja również chylę czoła przed wyobraźnią autora. Bardzo zabawnie to napisał :D dlatego wstawiłem.

Autor:  Pampalini [ Śr mar 15, 2017 2:46 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Sebastian D napisał(a):
Tyle że tam ewidentnie ktoś wstawił relację dla"beki" (jeśli się mylę to chylę czoła przed wyobraźnią autora), a ta z Tarnicy brzmi jak historia z jakiegoś dreszczowca, i przynajmniej wydaje się poważna :)


Ta z Tarnicy jest nie tylko poważna ale też prawdziwa. Jak widać nie do ogarnięcia piszącego dla "beki", bo z pewnością takich doświadczeń nie miał. Może kiedyś życie zweryfikuje jego wyobraźnię (oby nie) na temat nawet tych niepozornych "gubałówek".

Autor:  Pancernik [ Śr mar 15, 2017 9:24 pm ]
Tytuł:  Re: Piesze wejście na Gubałówkę

Kurna, kilka lat temu razem z Juniorem zrobiliśmy wycof spod Tarnicy... w kwietniu.
Po prostu wróciła zima, a my w zamieci powyżej lasu nie widzieliśmy tyczek szlakowych.
Latem porównaliśmy szlak, do szczytu brakowało nam jakieś 150-200 metrów.
Inna sprawa, że do tej pory się dziwię, jak dojechałem z Ustrzyk Dolnych do Wołosatego na letnich oponach... 8) .

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/