kilerus napisał(a):
Dla mnie to zawsze jest ciekawy temat.
To takie nasze polskie - obłuda.
Nigdy nie byłem jakimś obrońcą zwierząt, ale moja żona ma bardzo dobre serce. Może to wszystko czasami wydać się infantylne. Jednak to co mi się u niej podoba to konsekwencja i brak zakłamania. Wszyscy w Polsce kochamy zwierzątka, podpisujemy petycje, płaczemy nad padniętym koniem w drodze do Moka, bo to nic nas nie kosztuje. Jak przyjdzie poświecić swój "cenny" czas, czy pieniądze, to już nikt taki skory do pomocy nie jest.
Piękna scenka rodzajowa z bielskiego domu handlowego. Biega sobie piesek bez smyczy i bez obroży. Jakoś tak zwróciłem na to uwagę, bo wiedzieliśmy, że tam psów nie można wprowadzać. Ludzie patrzą i wzdychają: "jaki biedny piesek, zgubił się". I tutaj kończy się polska miłość do zwierzątek. Cały budynek ludzi i nikt, po prostu nikt się nie zainteresował. Poza moją żoną. Na początku spróbowaliśmy psa złapać. Nie było to prosto, bo może pies był mały ale bez obroży ciężko było go schwytać. Uciekł nam. Szybka wymiana zdań: "Ale biedny piesek, idziemy oglądać czapki?", kłótnia z mamą. Żona nie daje za wygraną, a ja jak mam do wyboru łazić po sklepach, a łapać psa, to wole to drugie. Nie mam złudzeń, nie znajdziemy już go, bo minęło dużo czasu. Jednak po rozmowie z ochroniarzem "przepędziliśmy go na zewnątrz", wypatruję go na parkingu, robię smycz z paska od płaszcza żony i mamy burka. Miota się na wszystkie strony. Nie chciałbym być przez niego ugryziony. Wsiedliśmy z żoną do samochodu i zawieźliśmy do schroniska. Jak się zgubił, to go tam znajdą, a jak go wyrzucono, to i tak lepiej żeby tam trafił. Oczywiście już było po zakupach.
Nikt, kompletnie nikt się nie zainteresował. Tak to kochamy zwierzątka. Rzygać mi się chce, jak widzę takie akcje. Obłuda i tyle.
Idźmy dalej. Śpieszyliśmy się na autobus na Krowodrzy Górce żeby pojechać sobie na sobotnią wycieczkę z psem poza miasto. Patrzymy idzie mały jamnik za jakimś gościem. W pewnym momencie on przechodzi przez pasy, a jamnik nie. Oczywiście nie ma obroży, ucho pogryzione. Żona pyta się przechodniów czy znają tego psa, bo wygląda na zadbanego mimo wszystko. Nikt nie zna. Autobus już uciekł, my dzwonimy do schroniska i czekamy. Olga miedzy czasie dowiaduje się, ze jamnik pochodzi ze sklepu niedaleko. Sprawa jest taka, że kobieta oddała jamnika jakiemuś gościowi, a on zapewne przyjechał za dwa dni i podrzucił go z powrotem obok, bo mu się już znudził. Kobieta nie chce psa. Czekamy na schronisko. Międzyczasie podbiega do nas jakaś młoda dziewczyna (zapewne córka) i mówi, ze ona ma dokładnie takiego samego i oddała tego jakiemuś gościowi i teraz już nikomu go nie odda. Będzie miała dwa. Jamnik uratowany.
Wcześniej tego nie zauważałem, ale prze moją żonę wyczuliłem się na to. Parę dni temu złapałem błąkającego się młodego szczeniaka, ale już z obrożą. Okazało się, że uciekł jakiemuś gościowi, więc się chłop ucieszył.
Czemu to piszę? Ano temu, że te historie wydarzyły się w przeciągu dwóch miesięcy, więc zapewne wcześniej nie zwracałem na to uwagi, tak jak cała reszta naszego kochającego zwierzątka narodu.
Żadna obłuda. Po prostu w większości umiarkowanie miłujemy zwierzęta. Kochamy je na tyle, żeby złożyć podpis bądź zamartwić się nad ich ciężkim nieraz losem. Pieniędzy łożyć już raczej nie chcemy, latać za zwierzakami jak Twoja żona też nie. To nie obłuda tylko znaczni niższy poziom troski o zwierzęta niż poziom Twojej żony. Po prostu.