krzyss napisał(a):
Mówi WOPista: My tu jesteśmy, aby te pokolenia wyłapać
Zakończyło się 16-to godzinnym pobytem na Palenicy i wpisem: Zwolniony, zbłądzenie turystyczne. Z pouczeniem poza pismem: nastepnym razem będzie gorzej... Przypominam, że wtedy mandat nie był problemem - można było ze studiów, czy z roboty wylecieć za wrogą socjalizmowi działalność...
"Wrogą działalność" to faktycznie niektórzy prowadzili, przenosząc przez Rysy lub Grzesia "bibułę" lub też dewocjonalia do Czechosłowacji.
Nie znam szczegółów (oprócz znanego procesu "taterników") ale chyba niewiele osób na tym procederze wpadło, bo by się tym teraz chwalili.
Natomiast obrywało się Bogu ducha winnym turystom, bo WOP musiało się jakoś "wykazać". Zaś taternicy znali swoje ścieżki.
Faktycznie w roku 1982 może granicy pilnowali - stali dzień i noc na Wierch Porońcu i spisywali wszystkich w autobusach (wszyscy mieli delegacje do schronisk). Ale wyżej już ich nie było. W okolicach 1 maja 1982 byliśmy na prawie całych Liptowskich Murach (jednak bez przekraczania granicy) i nikt nas nawet nie zaczepił, chociaż w schronisku w "Piątce" wszyscy wiedzieli dokąd idziemy.
W roku 1982 Kominiarski był jeszcze na pewno oficjalnie dostępny od Iwaniackiej, akurat to też dobrze pamiętam, bo ja tam w lipcu 1982 poszłam z dużą grupą przez Stoły i filanc nas zastał kiedy odpoczywaliśmy sobie na samym szczycie. Byliśmy tam już całkowicie legalnie. Ale to był parkowiec a nie WOP.
W ogóle jakoś tak wspominam, że w latach 1979 - 1985 to po Tatrach chodziłam razem z mężem praktycznie wszędzie gdzie chcieliśmy i to zarówno po stronie polskiej jak i słowackiej, żadnych filanców nie spotkaliśmy ani razu. Tyle że wybieraliśmy chyba jakieś mało spektakularne miejsca. Ludzi w górach też było wtedy znacznie mniej.
Pracą jakoś mało się wtedy przejmowałam, bo też stosunek do niej był całkiem inny niż obecnie. Mi osobiście nie zdarzyło się zwolnienie z pracy, ale już paru znajomym osobom - tak. Mąż sam się zwolnił w roku 1982, kiedy nie dostał urlopu na wyjazd w Himalaje (niestety i tak nie pojechał). A koleżanka po prostu porzuciła pracę na kilka miesięcy aby jechać w góry. Niemniej miało się pewność, że po kilku tygodniach poszukiwań znajdzie się nową pracę. Jakoś przebywałam w takim środowisku, które pracę i tzw. "karierę" traktowało bardzo luźno. Zarabiało się np. na pracach wysokościowych przez miesiąc tyle ile człowiek w "zwykłej "pracy przez pół roku. Trudno więc było nie mieć "luźnego" stosunku do pracy.