Hochkönig - 2941 m n. p. m.
Alpy Berchtesgadeńskie, kwiecień 2016Już nie pamiętam, kiedy górska wyprawa dała mi/nam tak bardzo po tyłku. Do samochodu wróciliśmy koło północy, ale się udało... Kaaawał góry...
W moich ulubionych, już można powiedzieć "domowych" (a co! przeprowadziłem się!
) Alpach Berchtesgadeńskich, zdobyłem już około 30 szczytów, a ten najwyższy ciągle czekał... Jakoś tak, potrzebowałem na niego wiosnę, by dzień był długi, a jednocześnie nie aż tak gorący jak latem, bo droga przez grzbiet masywu jest naprawdę długa. Natomiast wejście Koenigsjodlerem poczeka na inny czas.
W końcu się wybraliśmy, choć mieliśmy duży poślizg czasowy. Na parkingu zameldowaliśmy dopiero przed 11.00, a to zbyt późno jak na tą górę.
Niemniej pogoda piękna, chociaż śnieżek od samego parkingu leżał... no, ale to wiosna... Sporo narciarzy też chciało zaliczyć jeden z ostatnich "konkretnych" tourów tego sezonu, wobec czego mamy ślady po narciarzach. Śnieg jednak bardzo miękki, mokry... my nie narciarze, więc w rakietach, bez nich by się po prostu nie dało...
Zdjęcia robione telefonem.
Piękny górski zimowy, świat, w którego wejście dawało fajne doznania. Piękne widoki i imponujący pionowy szczyt Torsäule (2588 m n. p. m.) rekompensowało długą drogą.
Cały czas nie było widać celu. Kolejne wzniesienie i kolejny płaskowyż, trawersowanie grzebietów i kolejne kilometry...
Kilka groźniejszych fragmentów, gdzie żałowaliśmy, że nie wzięliśmy raków/czekana, kilka niewielkich lawinek, ale jakoś się udawało podchodzić do kolejnych wypłaszczeń.
Kiedy już się dociera na 2700/2800 m i chce się zobaczyć cel, szczyt, a na jego wierchołku zamknięte zimą schronisko Matrashaus, to ciągle tego szczytu nie ma. Kolejne muldy, kolejne podejście do góry i znowu zejście w dół. Gdzie ten szczyt?... Znowu mulda, znowu w dół...
W końcu jest, tylko dzień się kończy, ale jest pięknie
[URL=
Słońce jednak nam jednak wcześniej dopiekło i pomału brakuje nam picia. Na szczęcie wziąłem kuchenkę. Wyprzedzam pozostałą dwójkę, by dojść do winterraumu wcześniej i natopić tyle śniegu, ile się da... napełnić termosy...
Do schroniska dochodzę po 18.00, pozostali przed 19.00. Prawie 8h zajęła nam droga w miękkim śniegu na szczyt.
Słońce zachodzi i bezchmurna pogoda powoduje, że na tej wysokości natychmiast chwyta mocny mróz. Termometr w schronisku pokazuje -8 st C. Pozostawione tam butelki z wodą są wszystkie zamarznięte. Chwila odpoczynku, parę zdjęć i wizja długiej drogi powrotnej.
A jeszcze byłem świeżo po lekturze książki "Morderdcza góra", w której opisana była wyprawa na K2, kiedy zbyt późne wejście na szczyt było przyczyną śmierci 11 ludzi. I jakoś tak mi to siedziało w głowie. Bo choć ja miałem jeszcze siły, to Krzysiek i Jana już naprawdę byli słabi.
Na szczęście zimą schodzi się szybko
Jeszcze w rakietach, to fajna zabawa. Po posiłku odzyskujemy siły i zbiegamy w dół. Śnieg zamienił się w zamarzniętą skorupę. Zapada zmrok. Na koniec czeka nas długie trawersowanie grzbietów. Popołudniu zeszło tutaj kilka lawin, musimy się przedzierać przez ich zamarznięte grudy. W końcu wyczerpani dochodzimy przed północą do auta.
Najwyższy szczyt Alp Berchtesgadeńskich zdobyty