Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Wt gru 03, 2024 6:53 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 156 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna strona
Autor Wiadomość
 Tytuł: Mount Everest
PostNapisane: So lis 09, 2013 12:20 pm 
Nowy

Dołączył(a): So lis 09, 2013 12:01 pm
Posty: 1
Witam. Na początku prosił bym o wyrozumiałość doświadczonych użytkowników. Moim marzeniem jest wejście na Mount Everest i chciałbym się dowiedzieć jak się do tego zabrać. Na codzień jestem osobą aktywną uprawiającą sporty walki a pierwszy wypad w góry jaki zaliczyłem to Orla Perc. Pozdrawiam i proszę o sugestie.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 12:43 pm 
Stracony

Dołączył(a): Wt sie 07, 2012 8:56 pm
Posty: 4272
Lokalizacja: Łódź
"(...)Ryszard Pawłowski, jedyny w Polsce zawodowy przewodnik prowadzący turystów w Himalaje(...)" :roll:
http://turystyka.interia.pl/news/za-pie ... 00541,6069

A tu jego strona i termin rezerwacji wyprawy na Everest
http://www.patagonia.com.pl/terminy.php


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 2:55 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
WILCZYCA napisał(a):
jedyny w Polsce zawodowy przewodnik prowadzący turystów w Himalaje
przed skorzystaniem z usług wpisz w google: "Co się zdarzyło w obozie drugim - Everest 2012" i się zapoznaj...
tutaj wal jak w dym: http://himalayanexperience.com/expediti ... GgmXe.dpbs :bom:

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 4:02 pm 
Stracony

Dołączył(a): Wt sie 07, 2012 8:56 pm
Posty: 4272
Lokalizacja: Łódź
Oż w mordę - to lepsze niż niejeden thiller (tylko czyta sie przydługo).
No to wygląda, że Pawłowski jest na spalonym w tej konkurencji. :wink:
http://himalayanexperience.com/expediti ... GgmXe.dpbs - 47 tys E :!: hmm... :eye:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 7:32 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
WILCZYCA napisał(a):
47 tys E :!: hmm... :eye:
za to wejście (wniesienie przez Szerpów) pewne :wink:

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 8:53 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 28, 2011 9:09 am
Posty: 5463
Lokalizacja: Białystok
Tak z ciekawości...

Co to konkretnie znaczy, że szczyt jest trekkingowy (jak opisywany na wspomnianej stronie Labouche East)?
Jakie umiejętności trzeba posiadać aby się na taki szczyt wdrapać?

_________________
Wiem, że nic nie wiem


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 9:05 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): N paź 05, 2008 8:16 pm
Posty: 1359
Lokalizacja: silesia
Po mojemu (ale mogę się mylić) to chyba znaczy, że na szczyt trekkingowy da się zwyczajnie wejść bez konieczności posiadania umiejętności wspinania. Wydaje mi się, że trekking na Kilimandżaro do takich należy. Albo np na Pilsko czy też Tarnicę :D A poza tym ta nazwa to chyba kwestia interpretacji.

_________________
I was blind but now I can see...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 09, 2013 10:10 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lip 14, 2006 11:53 am
Posty: 2775
Lokalizacja: Wrocław
Jeśli chodzi o Himalaje to szczyt trekkingowy oznacza, że nie potrzebny jest permit na jego zdobycie, a jest dopuszczony do wspinaczki jeśli ma się pozwolenie na trekking w danym rejonie.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 10, 2013 2:08 pm 
Stracony

Dołączył(a): Wt sie 07, 2012 8:56 pm
Posty: 4272
Lokalizacja: Łódź
marek_2112 napisał(a):
WILCZYCA napisał(a):
47 tys E :!: hmm... :eye:
za to wejście (wniesienie przez Szerpów) pewne :wink:


Tu jakby taniej, (ale może nie wnoszą :wink:)
http://www.monterosa-nepal.com/tibet-ex ... tion1.html
No i co gorsza samemu trza sie tam (znaczy do Nepalu) dostać :roll:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 10, 2013 6:27 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lip 08, 2011 12:50 pm
Posty: 2793
Pojawiła się niedawno chyba dość dobrze pasująca do tego pytania książka:
http://wspinanie.pl/2013/11/everest-gor ... rze-ziemi/

Czytałem art pani Witkowskiej w nowych GÓRACH, wnioskuję że może on dawać pojęcie o ogólnym wydźwięku książki. Tak na marginesie, wrażenie mam takie że adresowana jest raczej do ludzi, którzy specjalnego pojęcia o wyższych górach nie mają, jak dla mnie wydźwięk jest taki: "nieprawda że jest całkiem ..., jest ... tylko w 95%". Artykuł polecam :mrgreen:

_________________
wertykalnie
flickr


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lis 12, 2013 1:28 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr wrz 21, 2011 12:29 pm
Posty: 540
Lokalizacja: Poznań
WILCZYCA napisał(a):
Tu jakby taniej, (ale może nie wnoszą :wink:)
http://www.monterosa-nepal.com/tibet-ex ... tion1.html
No i co gorsza samemu trza sie tam (znaczy do Nepalu) dostać :roll:


Taniej bo przede wszystkim od trudniejszej strony chińskiej. Ale wysłuchując relacji z różnych wypraw w Himalaje należy liczyć się z tym, że koszta są zwykle znacznie wyższe niż to co się wcześniej ustaliło z agencją. Tak więc nawet będąc bardzo ostrożnym w szacunkach trzeba przynajmniej 50% doliczyć do cen podawanych przez agencje żeby nagle na miejscu się nie okazało, że czegoś agencja nie zapewni.

_________________
Pain is temporary, glory is forever


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 16, 2013 9:28 am 
Zasłużony

Dołączył(a): Cz maja 21, 2009 9:10 am
Posty: 243
_Sokrates_ napisał(a):
Tak z ciekawości...

Co to konkretnie znaczy, że szczyt jest trekkingowy (jak opisywany na wspomnianej stronie Labouche East)?
Jakie umiejętności trzeba posiadać aby się na taki szczyt wdrapać?


Na Labouche, trzeba miec obowiazkowo wykupiony permit (przez biuro, sam tego nie zalatwisz) oplarta za wejscie do parku 3000Rp (jednego portera do dwigania twego wora) troche szpeju ze soba lub wejsc tylko na falszywy wierzcholek oraz posiadac troche kasy lot do KTM i dalej do Lukli

Sokratesie,zamiast na Labouche, proponuje "Island Peak" lub tez latwiejsy jak i wyzszy "Mera Peak", permit na kazdy z tych szczytow to koszt 350$ (dla 4 osob), jak chcez wiedziec cos wiecej to pisz na PW. Na razie siedze w Nepalu

Co wypraw w wysokie gry - to tylko z rosyjskimi grupami, ich cena jest stala w przeciwienstwie do ..."naszych biur ..............posredniczacych"


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 16, 2013 4:57 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 28, 2011 9:09 am
Posty: 5463
Lokalizacja: Białystok
viking59 chodziło mi bardziej o umiejętności techniczne niezbędne do prób ataku na opisywane szczyty.

_________________
Wiem, że nic nie wiem


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 17, 2013 12:54 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
semow napisał(a):
Pojawiła się niedawno chyba dość dobrze pasująca do tego pytania książka
Fragment książki Moniki Witkowskiej "Everest. Góra Gór":
Cytuj:
"Wystartowaliśmy z obozu IV, czyli z Przełęczy Południowej (7900 m) około dwudziestej pierwszej. Teraz jest taki właśnie trend – wspinaczka nocą, kiedy wprawdzie temperatury są niższe niż za dnia, za to nie ma wyziębiającego wiatru (albo jest mniejszy). Poza tym, co ważne, ma się rezerwę czasową, pozwalającą na powrót do namiotu, kiedy jest jeszcze widno. Jeśli wszystko idzie dobrze, jest się w obozie w pierwszej części dnia, unikając zmian pogodowych w kapryśne i zwykle bardzo wietrzne popołudnia.
Nie wiem czy to stres, ale początkowo wszystko szło nie tak. Scott dostał biegunki (mimo wcześniejszych dyskusji ostatecznie żadnych leków "zapierających" nikt z nas nie brał), ja z kolei najpierw nie mogłam znaleźć rękawiczki, potem miałam problem z właściwym zapięciem uprzęży, a jak już stałam niby-gotowa, okazało się, że mam źle wpiętego raka.
W normalnych warunkach bym go poprawiła w pół minuty, ale tutaj nawet schylenie się było problemem, zwłaszcza że miałam na sobie ileś warstw ciuchów i puchową kurtkę plus puchowe spodnie, dzięki czemu wyglądem przypominałam zawodnika sumo lub ludzika z logo Michelin. W rezultacie jeszcze nie wyszliśmy, a już byłam spocona, zmęczona i miałam szczerą ochotę, by wrócić do namiotu i położyć się znowu do śpiwora.
"Na cholerę mi to? Męczyć się, marznąć, ryzykować życie…", pomyślałam. "Weź się w garść, bo faktycznie nigdzie nie wejdziesz!", zaraz potem nakrzyczałam sama na siebie, dobrze wiedząc, że jeśli nie spróbuję, będę potem tego żałować do końca życia.
Pomogło. Od tej pory byłam już skupiona, a mój mózg niczym mantrę narzucił sobie stały rytm: safety (wpięcie karabinka w poręczówkę), jumar, krok; safety, jumar, krok… A co kilka kroków – odpoczynek (raczej: przystanek i dyszenie), bo inaczej się na tej wysokości nie da.
Noc była całkiem jasna. Księżyc zbliżał się do pełni, gdzieś na horyzoncie, po stronie tybetańskiej, niebo rozświetlały błyskawice. Patrzyłam na nie trochę z niepokojem, bo wolałabym nie mieć do czynienia z burzą, zwłaszcza będąc na grani lub na szczycie. Na szczęście burza przeszła bokiem i jedynymi światłami od tej pory zaprzątającymi moją uwagę były już tylko światełka czołówek tych, co szli przed nami.
Wyruszyliśmy w piątkę: ja, Kieran, Scott i dwóch Szerpów – Jangbu i Mingma. Dan odpuścił – nie wyszedł w ogóle z obozu. Szczerze mówiąc, do połowy drogi nawet nie wiedziałam, że go nie ma.
– Nie widziałam nigdzie Dana… Może by na niego poczekać? – zasugerowałam w którymś momencie, wpadając na odpoczywającego Jangbu. Bądź co bądź, nawet lider może mieć problemy.
– Dan? Noooo… Przecież on został w namiocie, na Przełęczy… – zdziwił się moim pytaniem Szerpa, a ja z kolei zdziwiłam się jego odpowiedzią. Owszem, kiedy się szykowałam do wyjścia, Dan wciąż leżał w śpiworze, ale zakładałam, że czeka aż wyjdę, by mieć więcej miejsca przy ubieraniu się i potem nas dogoni.
Początkowo szliśmy razem, całą pięcioosobową ekipą, szybko jednak się rozciągnęliśmy. Scott wyrwał do góry (potem się przyznał, że mocnym motywatorem była owa biegunka i związane z tym pragnienie odizolowania się od reszty), ja z Kieranem trzymaliśmy się przez jakiś czas razem, ale moje ataki kaszlu sprawiły, że nie było sensu, by na mnie czekał.
Jednym słowem każdy poruszał się swoim tempem, a wpadaliśmy na siebie co najwyżej przez przypadek, zwykle w trakcie odpoczynków. Słynne kolejki? Tłok? Gdzie tam… Tej nocy, a potem w ciągu dnia, niewielu ludzi było na Evereście. Tylko w jednym miejscu trafiłam na blokującą przejście grupkę może dziesięciu osób. Przez większość drogi nie było nikogo!
Najgorszy był dla mnie pierwszy odcinek – od Przełęczy Południowej do tak zwanego Balkonu (8400 m). Mozolna wspinaczka po dość stromym stoku, po części wąskim, skalnym kuluarem. Wykańczał mnie kaszel… Kiedy wreszcie dotarłam na Balkon, czułam się, jakbym wypluwała płuca – kasłałam bez przerwy chyba z pięć minut. Scott, który to widział, przyznał potem, że nie dawał mi większych szans, abym w tym stanie weszła na szczyt. Mnie jednak bardziej martwiły marznące ręce – mój słaby punkt na górskich wyprawach.
– Są już białe? – zapytał któryś z chłopaków.
Białe, czyli odmrożone. Nie, jeszcze nie były. Troskliwy Kieran mi je porozcierał, wróciło krążenie, znowu mogłam ruszać palcami. Okej, oby gorzej nie było…
Potem męczący kaszel trochę odpuścił, a wspinanie stało się nie tyle prostsze, ile ciekawsze, bo po grani. Z obu stron stromizny, jedna strona nepalska, druga tybetańska, z jednej można polecieć prawie dwa i pół kilometra, z drugiej, bagatela, trzy kilometry.
"Może dobrze, że jest ciemno i niewiele widać?", kołatało mi w myślach.
Swoją drogą jakoś specjalnie zestresowana nie byłam – w końcu to góry, więc stromo czasem być musi. Ale, rzecz jasna, uważałam, jak stawiam kroki, czy wpinam się we właściwe poręczówki. Wiele lin pochodzi z ubiegłych lat, a te mogą okazać się zdradzieckie.
Po drodze, trochę ponad Balkonem, przykre doświadczenie – omal nie weszłam na leżący tuż obok przetorowanej w śniegu ścieżki, przypięty do poręczówki bezładny kształt. Początkowo nie skojarzyłam. Co to? Worek? Stary namiot? Dopiero po oświetleniu latarką przeżyłam szok! Nie, to leżący człowiek! Zasnął?
– On nie żyje. Zmarł dzień wcześniej…– zawołał mi do ucha, przekrzykując wiatr Szerpa, który w tym momencie wypłynął z mroku.
No tak, przypomniałam sobie. To ten chłopak z Bangladeszu, o którym mówiono w obozie, zmarły prawdopodobnie na skutek wyczerpania przy zejściu ze szczytu.
– Nikt mu nie pomógł? Nie sprowadził w dół? – pytałam Jangbu już później, po powrocie do obozu IV.
– Schodził sam. Poza nim nikogo już na grani wtedy nie było…– usłyszałam tłumaczenie. Dziwne, że go tak po prostu zostawiono. Leżał twarzą w śniegu, w miejscu, gdzie trzeba się przepiąć na poręczówkach, uważając, aby niechcący go nie podeptać. Smutne… Wszyscy go mijali, widząc w nim po prostu przeszkodę, zawalidrogę, a nie człowieka, ojca dwuipółletniego chłopczyka.
Z drugiej strony prawda jest taka, że ja też myślałam o zamarzniętym człowieku tylko przez chwilę. Potem dopiero (ale to już na dole) przyszła refleksja: jak bardzo człowiek na tej wysokości obojętnieje na śmierć. Jak skupia się na sobie, na tym, by samemu nie dostać się w jej szpony, nie zrobić tragicznego w skutkach błędu, kontrolować swoje siły i realnie oceniać możliwości.
Ważne staje się, by wejść i wrócić, czyli przeżyć. Mnie również to dotyczyło, więc znowu szłam, wpadając w opanowany już dobrze rytm: safety, jumar, krok, safety, jumar, krok. Gorzej, że coraz bardziej marzły mi ręce.
Byle do świtu, pocieszałam się, ale mało skutecznie, tym bardziej że wkrótce dopadł mnie kolejny atak kaszlu pociągający za sobą kolejny kryzys.
"Nie dam rady. Poddaję się…", znowu obudziło się we mnie to okropne, wewnętrzne leniwe ja. Znam je dobrze choćby z półmaratonów – tam nazywam to "syndromem szesnastego kilometra", kiedy korci mnie, by sobie usiąść i nie katować się tym, co jeszcze przede mną. Ale podobnie jak na biegach, także na Evereście na szczęście dało znać o sobie również to drugie, ambitne ja: "No co ty! Doszłaś tu, to zasuwaj na górę!".
Mało przekonywające? No to kolejny argument: "Przypomnij sobie, ile kasy na to poszło… Drugiej szansy nie będzie…", dodało trzecie, tym razem pragmatyczne ja.
Fakt. Ostatni argument zadziałał lepiej niż kolejny żel energetyczny, jaki sobie zaaplikowałam. Poza tym nikt przecież nie obiecywał, że będzie łatwo! W końcu zgodnie z powiedzonkiem Dana: "To jest Everest".
Minęło trochę godzin – nie wiem ile, bo straciłam poczucie czasu – i zaczęło się rozwidniać. Całkiem blisko wyłonił się szpiczasty wierzchołek, który początkowo wzięłam za swój cel. Wkrótce potem euforia zamieniła się w rozczarowanie – uprzytomniłam sobie, że to dopiero Wierzchołek Południowy, a do szczytu właściwego mam jeszcze spory kawałek. Na szczęście przepięknie oświetlone wschodzącym słońcem góry sprawiły, że szło mi się dużo lepiej niż na starcie z obozu, a i w ręce zrobiło się cieplej.
"Wejdziesz, wejdziesz… Już blisko…", przekonywało moje radosne ja. Tłumiłam je jednak – dopóki nie stanę na wierzchołku i nie wrócę na dół, za wcześnie na radość.
Trochę adrenaliny dostarczył mi znajdujący się na wysokości 8760 metrów Uskok Hillary'ego (Hillary Step) – dwunastometrowa skała uznawana za najtrudniejszy technicznie odcinek w ataku szczytowym (mowa o drodze klasycznej od strony nepalskiej).
To prawda, wymaga trochę wspinania, ale po licznych opowieściach na jej temat spodziewałam się mimo wszystko większych trudności. Ekspozycja jednak robi wrażenie – bez poręczówek dających przede wszystkim psychiczne wsparcie, byłoby nieciekawie.
Wbrew temu, co się o Evereście zwykle opowiada, nie stałam w tym miejscu w żadnym korku. Moi koledzy wraz z Jangbu pognali do przodu, Mingma został gdzieś z tyłu, innych wspinaczy też ani widu, ani słychu. Inna sprawa, że cztery dni wcześniej, kiedy "szczytowała" większość ekip, czekało się w tym miejscu około godziny. Nie wiem, co lepsze… Tłoku w górach nie lubię, ale wspinać się zupełnie sama – też nie.
Przed samym szczytem postanowiłam zaczekać na Mingmę. Niepokoiło mnie, dlaczego go nie ma. Pomyślałam sobie, że może to dla niego dość niezręczna sytuacja, skoro jako Szerpa wchodzi z całej naszej grupki najwolniej. Mnie czy wejdę kwadrans wcześniej czy później nie zrobi różnicy, byleby tlenu starczyło.
Czekałam dość długo – pięć minut, może dziesięć… Zastanawiałam się nawet, czy się nie cofnąć i poszukać Mingmy, ale w tym momencie zaczepił mnie jeden ze schodzących ze szczytu wspinaczy.
– Cześć, Monika! – pozdrowił mnie po polsku.
No tak… Naprzeciw mnie stał Piotrek Cieszewski.
– Co z Bartkiem? – zapytałam o Poznaniaka z jego ekipy.
– Zawrócił… – powiedział Piotrek, przy okazji informując, że z całego naszego siedmioosobowego polskiego grona atakującego Everest od strony nepalskiej, tylko nam się udało. O kurcze… Przykro…
Po krótkiej rozmowie Piotrek ruszył w dół, za to pojawił się Mingma.
Mniej więcej o piątej czterdzieści pięć czasu nepalskiego (w Polsce druga w nocy), stanęłam na wierzchołku Everestu, zmarznięta i ledwo żywa, ale oczywiście szczęśliwa. Z tym "ledwo żywa" to prawie dosłownie, bo niestety mój kaszel znowu dał o sobie znać, wyczerpując mnie totalnie. Ale co tam kaszel przy entuzjastycznym powitaniu przez kolegów, którzy weszli ze dwadzieścia minut wcześniej. Wiele osób potem pytało, co się czuje, stając na szczycie Everestu. Radość? Pewnie, ale chyba nie do końca docierało do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę, a poza tym w podświadomości wciąż mi tkwiło, że pełny sukces będzie dopiero jak zejdzie się do bazy.
To, co pamiętam ze szczytu, to głównie rodzaj wkurzenia, połączonego z bezsilnością, że wokoło takie widoki, a tymczasem mój aparat… zamarzł! No nie, akurat teraz?! Z wewnętrznej kieszeni puchowej kurtki wygrzebuję drugi, malutkiego samsunga, który jak się okazuje lepiej znosi mrozy. Uff!
Tymczasem Jangbu, który właśnie wszedł na Everest czternasty raz (zna więc na pamięć wszystkie okoliczne szczyty), zaczął nas z zapałem uświadamiać: – Tamta góra to Makalu, tamta Dhaulagiri. O, a tam, daleko, Kanchendzonga…
Wszystkie niższe, choć przecież każda ma ponad 8000 metrów… Powoli docierało do mnie, że faktycznie jestem na Dachu Świata!
Byłam na szczycie z kwadrans – więcej i tak bym nie wysiedziała ze względu na wiatr i zimno. Poza tym rozsądek nakazywał schodzić – zejście jest przecież trudniejsze niż wejście, bo jest się zmęczonym, a nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
Schodziłam bardzo uważnie. Najłatwiej o wypadek przy mijaniu się z tymi, co wchodzą – są momenty, kiedy nie za bardzo jest możliwość wpięcia się w poręczówkę. Równocześnie wystarczy prozaiczne zahaczenie rakiem o nogawkę spodni i można polecieć.Natomiast Stopień Hillary’ego to już teraz czysta przyjemność – pokonuję go w ciągu kilkunastu sekund, zjeżdżając na ósemce i współczując grupce skośnookich wspinaczy, którzy z lekkim przerażeniem stoją na dole, nie za bardzo wiedząc, "jak ugryźć" skalną stromiznę (ja trochę wcześniej miałam pewnie podobną minę).
Na Balkonie, z którego mieliśmy dobry widok na położony 500 metrów niżej obóz IV, wymieniłam zużytą już prawie butlę z tlenem na pełną, która czekała zasypana w śniegu. Przy okazji jeszcze raz spotkałam Piotrka – pogadaliśmy, wypiłam też herbatę w towarzystwie swoich kolegów. Pogoda była rewelacyjna, bezchmurne niebo, no i te wyjątkowe panoramy.
– Zostanę jeszcze z kwadrans – powiedziałam, widząc, że wszyscy już się zbierają do zejścia.
Chciałam po prostu pobyć sam na sam z górami, nacieszyć się dającą poczucie wolności przestrzenią i pogadać z mamą. Na samym szczycie nie było warunków, ale stąd też jest przecież blisko do Nieba, gdzie zakładam, że mama przebywa.
Mama nie była zachwycona tą wyprawą, nie przepadała za moimi wyjazdami w góry, ale teraz pewnie się cieszy i może jest nawet ze mnie dumna? Mój monolog skierowany do mamy trochę trwa. Mówię jej wszystko to, czego nie zdążyłam powiedzieć, kiedy jeszcze żyła. Dziękuję, przepraszam, proszę, no i płaczę, bo to wyjątkowo szczera "rozmowa".
Potem "rozmawiam" jeszcze z Marcinem Kurasiem. Gdyby żył, może też kiedyś by się wspiął na Everest. Macham mu, bo obiecałam to Krzysztofowi, jego chrzestnemu. Skoro Marcin był dobrym, wartościowym chłopakiem, to też pewnie jest w Niebie (razem z moją mamą), a jak jest w Niebie, to pewnie patrzy stamtąd na Everest…
Przez chwilę myślę sobie nawet, że ta piękna, słoneczna, praktycznie bezwietrzna pogoda, jaką mam przez cały czas mojego schodzenia ze szczytu, to ich zasługa: mojej mamy i Marcina. Gdzieś tam, na wysokościach, odpowiednio zadziałali.
Chciałoby się jeszcze posiedzieć, ale mój umysł, który mimo wysokości działał nad wyraz sprawnie, podpowiadał, że to przecież wciąż Strefa Śmierci, a nikt mnie do obozu nie zaniesie. Wydawało się, że to już blisko, widać było namioty, ale niestety zdawałam sobie sprawę, że to mało przyjemny odcinek, a moje kolana stromych stoków nie lubią.
Nie tylko moje – szybko dogoniłam Kierana, który zaczął schodzić z Balkonu dobre pół godziny przede mną i wyraźnie miał dość. Na dodatek strasznie chciało mi się pić – termos był już pusty, a zamarznięta w butelce woda, mimo słońca nie chciała się roztopić.
W namiotach na Przełęczy Południowej byliśmy około dziesiątej. Nasze trzynastogodzinne "szczytowanie" można było uznać za zakończone. Zaraz potem z pożyczonego od Dana telefonu satelitarnego zadzwoniłam do mojego męża.
– Hej, udało się! – obudziłam go radosną nowiną.
Paweł cieszył się nie mniej niż ja – ostatnie dni, kiedy nie było ode mnie żadnych wiadomości, musiały być dla niego ogromnie stresujące. Teraz wreszcie mógł z ulgą odetchnąć. Chociaż… Już mu tego nie mówiłam, ale przecież wiedziałam, że przed nami jeszcze ściana Lhotse i niebezpieczny Icefall.
Zaraz po zejściu ze szczytu mieliśmy dyskusję, czy schodzimy niżej, pewnie do "trójki", czy zostajemy w "czwórce". Ostatecznie uznaliśmy, że mamy całkiem spore zapasy tlenu, tak więc zostaniemy, odpoczniemy i będziemy schodzić dopiero następnego dnia, w tym układzie od razu do "dwójki".
Aż mi głupio, bo choć wiele osób na tej wysokości nie ma wcale ochoty na jedzenie, u mnie jest odwrotnie – mogę jeść na okrągło! Właśnie wtrząchnęłam niedogotowany ryż z warzywami (niedogotowany, bo niedochodząca do stu stopni woda sprawia, że jedzonko, żeby nie wiem co, jest takie trochę… niedorobione).
W międzyczasie, leżąc w ciepłym śpiworze i nieśpiesznie trawiąc, naszły mnie przemyślenia "historyczne". Otóż przeniosłam się myślami do czasów pierwszych zdobywców Everestu. Bądź co bądź pokonałam dzisiaj trasę Hillary’ego i Tenzinga, którzy byli tu dobre sześćdziesiąt lat temu.
Jeszcze wcześniej próbowano wejść na Dach Świata z drugiej strony – chodzi o Mallory'ego i Irvine'a. Swoją drogą to właśnie do Mallory'ego należy najsłynniejsza znana opinia dotycząca gór. Na pytanie reportera "New York Timesa": – Dlaczego chce się pan wspinać na Everest?
Mallory odpowiedział krótko: – Bo jest!

http://podroze.onet.pl/ciekawe/hurra-ud ... -gor/lk4g1

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 18, 2013 7:43 am 
Zasłużony

Dołączył(a): Cz maja 21, 2009 9:10 am
Posty: 243
_Sokrates_ napisał(a):
viking59 chodziło mi bardziej o umiejętności techniczne niezbędne do prób ataku na opisywane szczyty.


Witaj, Nepal godz 12,35

Jak widzę "eksperci" od Himalajów (PKA) nic nie piszą ? a teoretyk (Semow) o tych rejonach nie ma bladego pojęcia :lol:

Idąc na Island Peak, pod szczytem na 4 linach pomagasz sobie "jumar-em", przy zejściu asekurujesz się z przyrządu zjazdowego (ósemka, kubek, reverso, płytka itp). To całe trudności na tej górze, (upss mały ważny szczegół, jesień 2013, "startuje się z samego dołu tj. ok 5100m). Na Merę jest jeszcze prościej bo "jumar"-a nie potrzebujesz :-)

Generalnie, cała technika "ataku" na "łatwych "6", opiera się na aklimatyzacji oraz............zatorach ludzkich będących na ...pomocniczych linach. (założonych na stałe) :) Ważna jest także na znajomość terenu (mapy, koty wysokości, przebieg drogi to juz inna historia), poza w/w szczytami popularny jest Labuche East ze swoim "fałszywym szczytem" (za 350), Pokhalde oraz łatwiuteński pagórek Chuhung Ri (za 500), nic nie wiem o trudnościach na szczytach w rejonie Annapurny.
Udostępnione są 33 szczyty, ale na 80% z nich, bez pomocy szerpy wysokogórskiego nie wejdziesz sam (przebieg drogi). Dla ciekawych cena usługi takiego "szerpy" to dniówka ok. 50$ oraz po "akcji" ekstra" 250$, o opisach J. Kurczaba ("Wokół Everestu i Makalu") nic nie napiszę :oops: , Ja co, to pisz na PW


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 18, 2013 11:03 am 
Nowy

Dołączył(a): Śr lip 31, 2013 2:37 pm
Posty: 3
viking59 napisał(a):
Idąc na Island Peak, pod szczytem na 4 linach pomagasz sobie "jumar-em", przy zejściu asekurujesz się z przyrządu zjazdowego (ósemka, kubek, reverso, płytka itp). To całe trudności na tej górze, (upss mały ważny szczegół, jesień 2013, "startuje się z samego dołu tj. ok 5100m). Na Merę jest jeszcze prościej bo "jumar"-a nie potrzebujesz :-)

Generalnie, cała technika "ataku" na "łatwych "6", opiera się na aklimatyzacji oraz............zatorach ludzkich będących na ...pomocniczych linach. (założonych na stałe) :) Ważna jest także na znajomość terenu (mapy, koty wysokości, przebieg drogi to juz inna historia), poza w/w szczytami popularny jest Labuche East ze swoim "fałszywym szczytem" (za 350), Pokhalde oraz łatwiuteński pagórek Chuhung Ri (za 500), nic nie wiem o trudnościach na szczytach w rejonie Annapurny.


ZTCW poręczówki na Island Peak ani na Lobuche nie są założone na stałe, tylko zakładane przez przewodników i czasami przez nich zdejmowane. Np. na Lobuche East nasz przewodnik tachał zwój statyka i zakładał część brakującej poręczówki.
Przy korzystaniu z poręczówek wejście na Island Peak i Lobuche nie wymaga żadnej techniki wspinaczkowej, ale warto mieć obeznanie z lodowcami, bo poniżej poręczówek trzeba trochę pokluczyć między szczelinami.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lis 19, 2013 1:14 pm 
Zasłużony

Dołączył(a): Cz maja 21, 2009 9:10 am
Posty: 243
Tabic napisał(a):

ZTCW poręczówki na Island Peak ani na Lobuche nie są założone na stałe, tylko zakładane przez przewodników i czasami przez nich zdejmowane. Np. na Lobuche East nasz przewodnik tachał zwój statyka i zakładał część brakującej poręczówki.
Przy korzystaniu z poręczówek wejście na Island Peak i Lobuche nie wymaga żadnej techniki wspinaczkowej, ale warto mieć obeznanie z lodowcami, bo poniżej poręczówek trzeba trochę pokluczyć między szczelinami.


Skoro piszesz, że:
Przy korzystaniu z poręczówek wejście na Island Peak nie wymaga żadnej techniki wspinaczkowej, to mijasz się z prawdą, napiszę tak w obozie głównym (pod Imją) podczas dnia, najpopularniejszym zajęciem wielu grup było właśnie „jumarowanie” oraz zjazdy.

Z całym szacunkiem, (napisz kiedy byłeś na tej górze?) to, że na Island, poręczówki na 100% nie wiszą cały rok to chyba jasne. Jak wiesz (a raczej nie) na tę górę prowadzą dwie drogi? Podobno, na tej dłuższej” można iść bez „szpeju”, ale mój post dotyczył najpopularniejszej drogi, którą 3 i 4.11.2013 wchodziły wszystkie ekipy, napisze jeszcze raz „wszystkie ekipy”

Czy są zakładane i zwijane przez przewodników to już twoja „śmiała interpretacja” (wiesz ile m trzeba rozwiesić tych lin? na tej drodze? Chyba nie), skoro tak piszesz, to widocznie jeden z „waszych” porterów niósł same liny - hihiihi.

Jest też drugie wytłumaczenie twojego „dezinformacyjnego postu”, otóż (moja własna hipoteza)twoja grupa była tak słaba, że wasz „Przewodnik” zdecydował, aby poprowadzić was „dłuższą „ drogą, ew byliście "wciągani" do góry jak ........a sam o tym ......zapomniałeś

Ja natomiast po dojściu do bazy (5079m), podczas rejestracji Permitu (3.11.2013r), zapytałem się o :
1 czy na 5600m funkcjonuje (ą) obóz (y) wyższy (e),
2 czy na dojściu do szczytu założone są poręczówki
3 O stan pogody na najbliższe 24 godz,
4 która z tych 2 droga jest bezpieczniejsza do wejścia

na moje pytania, otrzymałem taką odpowiedz:
1-nie,
2-tak,
3-stabilna dobra,
4-południowa, dodatkowe otrzymałem info, że o godz. 1 w nocy, na szczyt wybiera się 22 osobowa ekipa ze Szwajcarii/Niemiec.

Zadając drugie pytanie, wcale mnie nie interesowało kto i kiedy zakłada, jak i kiedy „poręczówki” są „zwijane”?

Jak wiesz(raczej nie) od 20 października w tym rejonie panowały niesprzyjające warunki, napiszę więcej, spadło tyle świeżego śniegu, że co jakiś czas zsuwały się niewielkie lawiny. To właśnie pogoda pokrzyżowała założenia obozów wyższych jak i uniemożliwiła kilkudziesięciu osobom (kilkunastu to nasi) spełnienia swoich marzeń tj.wejścia na te górę.
Dopiero pierwsze dni listopada pozwoliły atakować tę górę jednak z …..samego dołu.

Labouche East na (razie) mnie nie interesuje, jednak podczas spędzania czasu w „Lodgach” spotykaliśmy naszych. Otrzymałem kilka ciekawych rad jak i usłyszałem kilka relacji z „pierwszej ręki”, którzy opowiadali gdzie i kiedy byli.Sam na tej górze(na razie) nie byłem to o poręczówce się nie wypowiadam, ale …. skoro byłeś na tej górze, to (szczerze) interesuje mnie: kiedy na niej byłeś, jaką drogą, oraz jak ma się do rzeczywistości opis J. Kurczaba, który opisuje to wejście

Wracamy do Island Peak

4.11.2013r na w/w szczyt wyruszyło 36 osoby (22 Szwajcarzy/Niemcy (w tym dwóch przewodników UIVB, którzy nieśli dodatkowo po 2 „szable”, 10 obywateli rosyjsko języcznych, 2 polaków oraz lokalny przewodnik z osobą. Z tego zestawu min. 33 osoby posiadały przyrząd do „małpowania” oraz „coś” do zjazdu. Raczej nie nieśli tego „szpeju” dla…..foto. W tym dniu, droga południową; na szczyt weszły 33 osoby

Skoro piszesz :
"warto mieć obeznanie z lodowcami, bo poniżej poręczówek trzeba trochę pokluczyć między szczelinami "

Moje pytanie: co znaczy wg ciebie obeznanie z lodowcami? (nawiązuję do twojego wcześniejszego zdania „nie potrzeba znać żadnych techniki wspinaczkowych) – hihiih, na lodowcu, twoje życie było w rekach szerpy/przewodnika, bo ty byłeś (jesteś) cienki........ Sam sobie zaprzeczasz. Skoro piszesz, że poręczówki "są zwijane" to skąd potencjalny turysta będzie wiedział gdzie musi uważać - hihihihii , na .........himalajskie szczeliny.

Szczerze, nie wierzę, że odpowiesz na moje pytania.

ps, czy ktoś w Polsce słyszał o ciekawych (ale uciążliwych dla turysty) wyborach, zamieszkach, strajkach , trudnościach z dotarciem do Pokhary (poza samolotem), przegięciem "pały" przez górskich porterów?

A może ty masz rację :shock: , ja tam wcale nie byłem, a wszystko mi się przyśniło.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lis 19, 2013 2:22 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
viking59 napisał(a):
Wracamy do Island Peak
rozumiem, że byłeś, a więc gratki :)
wracaj z tych zaświatów, a nie wypisujesz "mądrości".... :twisted:
jakaś ciekawa relacja by się przydała, nie mówiąc o akcji górskiej... :)

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lis 19, 2013 5:38 pm 
Nowy

Dołączył(a): Śr lip 31, 2013 2:37 pm
Posty: 3
viking59 napisał(a):
Tabic napisał(a):

ZTCW poręczówki na Island Peak ani na Lobuche nie są założone na stałe, tylko zakładane przez przewodników i czasami przez nich zdejmowane. Np. na Lobuche East nasz przewodnik tachał zwój statyka i zakładał część brakującej poręczówki.
Przy korzystaniu z poręczówek wejście na Island Peak i Lobuche nie wymaga żadnej techniki wspinaczkowej, ale warto mieć obeznanie z lodowcami, bo poniżej poręczówek trzeba trochę pokluczyć między szczelinami.


Skoro piszesz, że:
Przy korzystaniu z poręczówek wejście na Island Peak nie wymaga żadnej techniki wspinaczkowej, to mijasz się z prawdą, napiszę tak w obozie głównym (pod Imją) podczas dnia, najpopularniejszym zajęciem wielu grup było właśnie „jumarowanie” oraz zjazdy.

Ok, mój błąd, oczywiście jumarowanie i zjazdy są tam jak najbardziej. Po prostu mówiąc "techniki wspinaczkowe" myślę bardziej o wspinaczce jako takiej, a nie o technikach linowych. Mój błąd.

Cytuj:
Z całym szacunkiem, (napisz kiedy byłeś na tej górze?)

w zeszłym roku na jesieni (w październiku)

Cytuj:
Czy są zakładane i zwijane przez przewodników to już twoja „śmiała interpretacja” (wiesz ile m trzeba rozwiesić tych lin? na tej drodze? Chyba nie), skoro tak piszesz, to widocznie jeden z „waszych” porterów niósł same liny - hihiihi.

Liny są dostępne w Chukkung. Tak statyki, jak i dynamiki. Jest wypożyczalnia, można też kupić, więc porter się wiele nie nadźwigał.
Na Island Peak nasz przewodnik dokładał kawałek poręczówki na samej grani.
Na Lobuche też dokładał kawałek statyka, bo brakowało.

Cytuj:
Jest też drugie wytłumaczenie twojego „dezinformacyjnego postu”, otóż (moja własna hipoteza)twoja grupa była tak słaba, że wasz „Przewodnik” zdecydował, aby poprowadzić was „dłuższą „ drogą, ew byliście "wciągani" do góry jak ........a sam o tym ......zapomniałeś

Nie wiem, czemu zarzucasz mi kłamstwa, nawet mnie nie znając. W dodatku dajesz sobie monopol na prawdę, choć nie byłeś ani na Island Peak, ani na Lobuche.

Cytuj:
Skoro piszesz :
"warto mieć obeznanie z lodowcami, bo poniżej poręczówek trzeba trochę pokluczyć między szczelinami "

Moje pytanie: co znaczy wg ciebie obeznanie z lodowcami? (nawiązuję do twojego wcześniejszego zdania „nie potrzeba znać żadnych techniki wspinaczkowych) – hihiih, na lodowcu, twoje życie było w rekach szerpy/przewodnika, bo ty byłeś (jesteś) cienki........ Sam sobie zaprzeczasz. Skoro piszesz, że poręczówki "są zwijane" to skąd potencjalny turysta będzie wiedział gdzie musi uważać - hihihihii , na .........himalajskie szczeliny.


Obrazek
Tak wyglądały szczeliny pod Island Peak w zeszłym roku. Widać ładną dróżkę przedeptaną przez ekipy wchodzące.

Cytuj:

Szczerze, nie wierzę, że odpowiesz na moje pytania.


To teraz ładnie przeproś. :wink:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lis 20, 2013 9:02 am 
Stracony

Dołączył(a): Pn paź 17, 2005 5:35 pm
Posty: 7568
Lokalizacja: z lasu
viking59 napisał(a):
A może ty masz rację, ja tam wcale nie byłem, a wszystko mi się przyśniło.

To tak dla jasności: w końcu byłeś czy nie byłeś na tym Island Peak???? Bo rozumiem, że na Labouche nie byłeś????


Edit (cztery dni później):
Kiepsko trafiłem... Albo akurat w Nepalu neta ..., albo Viking ruszył na akcję...
Chyba że nie był i nie chce się do tego przyznać, ale wówczas wyszedłby na...
Ale, ale... Takim wyjadaczom się to nie zdarza, więc pewnie po prostu łoi coś grubego. Na pewno załoi i się odezwie. :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 08, 2013 11:00 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
semow napisał(a):
Czytałem art pani Witkowskiej w nowych GÓRACH, wnioskuję że może on dawać pojęcie o ogólnym wydźwięku książki. Tak na marginesie, wrażenie mam takie że adresowana jest raczej do ludzi, którzy specjalnego pojęcia o wyższych górach nie mają, jak dla mnie wydźwięk jest taki: "nieprawda że jest całkiem ..., jest ... tylko w 95%". Artykuł polecam

...a ja polecam książkę. Napisana w formie relacji z przygotowań i z samej akcji górskiej na Evereście. Mało ubarwień, za to dużo konkretnych informacji dotyczących zorganizowania wyprawy, specyfiki życia obozowego i wejścia na szczyt. Opisuje również zdarzenia, które miały miejsce pod Everestem w kwietniu i maju 2013r. Są to relacje z "pierwszej ręki", czasami różniące się w znaczny sposób od tych przekazywanych w mediach.

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 08, 2013 12:43 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lip 28, 2011 9:09 am
Posty: 5463
Lokalizacja: Białystok
marek_2112 napisał(a):
Opisuje również zdarzenia, które miały miejsce pod Everestem w kwietniu i maju 2013r. Są to relacje z "pierwszej ręki", czasami różniące się w znaczny sposób od tych przekazywanych w mediach.


Domyślam się, że chodzi o sytuację bójki Szerpów z Moro i Steckiem?
Możesz coś więcej na ten temat?

_________________
Wiem, że nic nie wiem


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 08, 2013 8:38 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
_Sokrates_ napisał(a):
Domyślam się, że chodzi o sytuację bójki
nie tylko, również kulisy wejścia najstarszego człowieka na Everest, wejścia Kanadyjczyka, czyli pierwszego człowieka bez rąk, jak i różnych innych medialnych ludzi wchodzących w celu zapisania się w annałach; spotkania autorki z Urubko, Bołotowem, Moro, Steckem, Messnerem.... podglądanie sposobu działania różnych agencji na Evereście...
tutaj jest strona dotycząca samej bójki: http://www.everestexpedition.pl/szerpow ... a-everecie
myślę, że warto poczytać blog Moniki Witkowskiej... :)

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn gru 09, 2013 8:31 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lip 08, 2011 12:50 pm
Posty: 2793
Prędzej czy później pewnie i tak będę chciał to przeczytać. Tak jak choćby książki Pawłowskiego, o którym różnie mówią (szczególnie w kontekście tego jak siebie opisuje...). Może zresztą wrażenie na podstawie samego artykułu jest mylne.
Za to żałuję bardzo, że nie obejrzałem filmu High Tension, który był na KFG.

_________________
wertykalnie
flickr


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn gru 09, 2013 10:00 am 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 07, 2009 1:45 pm
Posty: 907
semow napisał(a):
Za to żałuję bardzo, że nie obejrzałem filmu High Tension, który był na KFG.

Jest czego żałować, przed obejrzeniem podchodziłem raczej sceptycznie do tego obrazu.
Wczoraj podczas pokazu nagrodzonych filmów - przyznam szczerze - wcisneło mnie w ten plastikowy fotel.

_________________
"I chłonę. Szukam. Pragnę. Tęsknię. I wiem że będę szukał. Wystarczy raz zasmakować nieznanego."
"Gdzieś pomiędzy początkiem drogi, a szczytem znajduje się odpowiedź na pytanie, dlaczego się wspinamy."
pionowemyśli.pl | fanpage | instagram | flickr


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 10, 2013 10:26 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pt wrz 05, 2008 6:33 pm
Posty: 3835
Lokalizacja: Bukowina Tatrzańska
Illuminatus napisał(a):
Na codzień jestem osobą aktywną uprawiającą sporty walki a pierwszy wypad w góry jaki zaliczyłem to Orla Perc



Życzę sukcesu!!!

Nawet nie wiem czy ktoś sie podejmie Ciebie brać na Everest. Musisz mieć na koncie co najmniej jeden 6 tysiecznik, 7 tysięcznik.
Widziałem sie z Monika i rozmawiałem z nią najtańsza wersja to ponad 35tyś dolców i nosisz wszystko sam.
Wersja z szerpami to wydatek około 50-60tyś dolców od strony Nepalskiej.


Pytanie jakie masz doświadczenie ? Orla Perć to ścieżka dydaktyczna do zabawy na Icefall.


_Sokrates_ napisał(a):
Domyślam się, że chodzi o sytuację bójki Szerpów z Moro i Steckiem?



Prawda jest całkiem inna niż media podały.

_________________
www.rafalraczynski.com.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 10, 2013 10:35 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pt wrz 05, 2008 6:33 pm
Posty: 3835
Lokalizacja: Bukowina Tatrzańska
Tabic napisał(a):
ZTCW poręczówki na Island Peak ani na Lobuche nie są założone na stałe


Z tego roku:

Obrazek

Obrazek


Poręczówki na tej wysokości są bardzo potrzebne. Praktycznie są one całe czas.

_________________
www.rafalraczynski.com.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 10, 2013 10:45 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pt wrz 05, 2008 6:33 pm
Posty: 3835
Lokalizacja: Bukowina Tatrzańska
viking59 napisał(a):
Jak widzę "eksperci" od Himalajów (PKA) nic nie piszą ?



Jesteś głupszy niż ustawa przewiduje.
Nie chce pisać na temat Twoi teorii bo sa tak chore ze jakby ktoś je zjadł to nie zdąży do WC dobiec.
Pytanie zasadnicze dokąd doszedłeś ? I wtedy będziemy dyskutować. Jeśli wycieczkę zakończyłeś na BC to masz wiedzę naprawdę olbrzymią. Z Twoim doświadczeniem to bym bał się Ciebie puścić nawet do BC bo byś stwarzał zagrożenie dla innych. Sorry gościu ale przeszukałem fora na Twój temat i mogę Cie tylko jednym słowem nazwać ......

_________________
www.rafalraczynski.com.pl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 10, 2013 10:57 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lip 08, 2011 12:50 pm
Posty: 2793
Rafał, daj spokój. Ja już na zaczepki nie odpowiadam, szkoda nerwów :)

_________________
wertykalnie
flickr


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 11, 2013 8:13 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lip 10, 2006 7:11 pm
Posty: 907
Lokalizacja: Białystok
nie byłem, nie wiem, tylko pytam, czy:
raffi79. napisał(a):
Poręczówki na tej wysokości są bardzo potrzebne
Czy podejście widoczne na Twoim ostatnim zdjęciu można zrobić (pewnie tak) bez wpinania się w poręczówki? Jak to wygląda z Twojego doświadczenia :?: :)

_________________
Marek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 156 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL