Moim marzeniem też od zawsze było Kili, ale zanim na nie pojechałem, wytyczyłem sobie taką "moję drogę na Kilimandżaro".
Najpierw Alpy (to akurat w moim przypadku już ok. 15 lat jeżdżenia w nie, ale po prostu kocham te góry najbardziej, ale wystarczą dwa sezony), potem Jabel Toubkal. Można spróbować jeszcze wcześniej "niskiego" 5000 tysięcznika np. Araratu lub trekkingu w Himalajach na poziomie 4500-5000.
Nie jesteś w stanie przewidzieć jak twój organizm zareaguje na duże wysokości. I nie ma tu nic do rzeczy czy jesteś wysportowy, czy drogę do Moka robisz w godzinę, czy trzy. Notabene, tu akurat jest na odwrót: im chodzisz wolniej, tym masz większe szanse wejścia na wysokie góry.
Szybkobiegacze się szybko kończą, nie tylko na Kili, sam to widziałem. Nie tędy droga.
Niestety, specyfiką wejść na Kilimandżaro jest fatalna aklimatyzacja, a właściwie zupełny jej brak. Tam idziesz cały czas do góry. Ruszasz z 2000 na 3100, potem 3100 - 3700, potem 3700 - 4500 i koszmarna noc ataku szczytowego 4500 - 5900. Po prostu: albo organizm cię "puści", albo nie. I koniec. Dochodzi do tego niewygoda, brud, bardzo zimne noce, brak wody itp. Psycha siada i bądź pewny, że kryzys dopadnie cię na pewno.
Z mojej grupy 22 osób, szczyt zdobyło 12, z czego dwie osoby praktycznie wniesiono. To ponoć całkiem niezły wynik, ale dla Ciebie niech będzie przestrogą.
Z Rysów bezpośrednio na Kili na pewno sie da, ale swoje szanse bardzo ograniczasz, a pieniędzy szkoda. Przejedź sie najpierw w Alpy, wejdź na 4500, prześpij się na 4000. Wtedy sam zrozumiesz o co mi chodzi.
Powodzenia.
Kilimandżaro jest warte wszystkiego, pomimo tego co mówią niektórzy.
To "góra zycia"