Po 3 miesiącach przerwy w końcu udało mi się wyjechać w Tatry.
Plan był taki:
- wejście przez Kościeliską na Ornak
- w zależności od kondycji i warunków podejście na Starorobociański lub Bystrą, albo powrót tą samą trasą w dół.
Początkowo wszystko wyglądało pięknie. Sił całkiem sporo.
W oddali widać Błyszcz i Bystrą:
Na Iwaniackiej byłem nawet trochę przed czasem.
Na Ornak już nie szło tak rewelacyjnie, bo trochę bardziej stromo pod górkę. Ale o porannym chłodzie szło się całkiem fajnie. Śnieg zmrożony, dobrze trzymał. Wokół nie było żywej duszy, więc był czas na mistykę
Potem było już tylko gorzej. Na podejściu na Ornak słońce zaczęło coraz mocniej prażyć. Do Siwej przełęczy doszedłem już zmęczony i trochę przygrzany słońcem.
Chwila postoju ze śniadaniem. Wiedziałem, że jak tak dalej pójdzie to rewelacji żadnych nie będzie tego dnia. Było dopiero około 10, a ja wypiłem już ponad 2 litry picia. Został niecały litr i jeszcze kawał drogi do zrobienia.
Na Liliowym Karbie postanowiłem, że jakoś na tą Bystrą wyjdę. Według mapy czasy letnie to jakaś godzinka. Myślałem, że w dwie mi się może uda.
Szlak był jednak nieprzetarty. Śnieg zaczął mięknąć. Dojście do Bystrej Przełęczy zajęło mi ponad godzinę.
Czułem już lekkie odwodnienie i opadnięcie z sił. Picia zostało około pół litra. Słońce grzało nieprzerwanie. Na niebie nie było ani jednej chmurki.
Błyszcz i Bystra były już jakby na wyciągnięcie ręki, ale nie miałem zupełnie sił, żeby dalej iść. Zacząłem na poważnie myśleć o powrocie.
Jak mawiają wysokogórscy mędrcy "Mądry wycof ujmy nie przynosi".
No, ale kto powiedział, że jestem mądry?
Zacisnąłem zęby, rzuciłem parę ... i zacząłem żółwim tempem wczołgiwać się wyżej. Dojście na Błyszcz zajęło ponad godzinę (a miało być około 15 - 20 minut). Tam padłem na kolana i wyrzuciłem z siebie wiązankę gorszą niż szewc w poniedziałkowy poranek. Zostawiłem plecak i ruszyłem na Bystrą.
I znowy 15 minutowy odcinek zajął mi 3 razy dłużej.
Na szczycie trochę nawisów, więc trzymałem się parę metrów od krawędzi. Zrobiłem parę fotek i zacząłem spier.dalać tą samą trasą na dół.
Myślałem, że z górki będzie lepiej i szybko zejdę do schroniska.
Oczywiście okazało się z goła inaczej. Śnieg już mocno rozmiękczony słońcem zapadał się nawet do kolan.
Nie wiem ile trwało zejście. Dla mnie była to agonia. Około 18-19 byłem z powrotem na Iwaniackiej. 40 minut później już w schronisku. Miałem czarne plamy przed oczami i chciało mi się rzygać.
Wypiłem herbatę, dwie puszki coca-coli, zjadłem zupę gulaszową i kanapkę z nutellą.
Poczułem jak odzyskuję siły, ale ryj miałem tak spalony, że ledwo co mogłem nim ruszać przy jedzeniu.
Pozostało jeszcze dojście do Kir, co zajęło mi niecałą godzinkę.
W sumie cała akcja trwała 16 godzin, z czego około 12 - 13 w pełnym słońcu.
Mimo trzykrotnego smarowania odsłoniętej skóry kremem dzisiaj mam na twarzy pełno sączących pęcherzy i wyglądam jak burak.
Do tego przez to cholerne odwodnienie jestem wykończony.
Był to jeden z najcięższych i najbardziej męczących dni w górach.
Ale nie żałuję. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej
