Wieczor poprzedzajacy minal w beztroskiej atmosferze obalenia litra sliwowicy i sprintu o 22 do kuchni w Nowym po piwne zapasy na dalsza czesc. Jak sie okazalo wstalem ostatni, a wyszlismy grubo po 8. Pogoda w deche, przyjemne podejscie w sloneczku, czas olimpijski.
Drugie podejscie i bardziej strome, i zacienione jak zwykle, i snieg nie zwiazany, pod przelecza bankowo nawiane wiecej i lawinowa trojka. Nie wypada nie isc :/, co niezwlocznie czynimy, szybko i sprawnie to idzie. Pod przełęczą rzeczywiscie bardziej stromo, a na, to...to juz . zaczelo i zimniej sie zrobilo. Ubieramy raki i te paski do noszenia szpeju, slyszalem ze niektorzy wiaza takze do nich line, ale nie wiem czy to do konca prawda.
No to dalej ide pierwszy. Zapal tak szybko jak urosl tak szybko opadl. Pierwsze obejscie grani, circa 45 stopni nachylenia, uroki zimy. Pier... nie ide. I jednak sie wiazemy. Ciekawa mieszanka. Cztery osoby pierwszy raz zima w Tatrach wlaczajac w to mnie. Ale Janek i Fizyk po skalkowym chociaz. Janek nr 2 lazil zima, ale nawet tego paska nie zabral wiec zrobil sobie z tasm w zastepstwie. Tak wiec w timie pierwszym ida Jankowie we dwojke. Ten co cwiczyl jak zakladac przeloty idzie pierwszy. Tim drugi prowadzi Fizyk, Ize wiążemy w srodku, mi przypada zaszczytne dzierzenie jebadelka na koncu.
Ale mowie Wam, po co on tak gesto nakladl te przeloty to ja za cholere nie jestem w stanie zrozumiec. Idzie jak krew z nosa dodatkowo kobiecina ma male klopoty, a bo to sie w line zaplacze, a bo to nie moze sie przepiac, a bo tamtedy byloby latwiej...albo trudniej, a na stwierdzenie ze droge wybiera prowadzacy strzela malego focha.
Takie przelaczki wygladaja zaczepiscie. Sam snieg, z jednej nawiane, a byc moze i nawis, z drugiej stromo, nieciekawie pojechac. Idzie dalej wolno, Jankowi nr 2 przemokly buty, sloneczka juz tak nie ma jak z rana decydujemy sie na maly popas i powrot na przelecz liczac ze w najgorszym wypadku powrot bedzie szedl tak samo dlugo. Buty przemokly ale za to Janek ma madry przyrzad ktory dla ciekawostki wskazuje na 2115 (+/- 5).
Powrot okazuje sie szybciutki, a i Fizyk prowadzacy nie rozdrabnia sie we wkladnie kosci w kazda szczeline. Mowie Wam, ze latem to to by szlo jak po sznurku, a i zima nastepnym razem tez juz pewnie lepiej, no ale pierwsze koty za ploty.
Do zjazdu nikt sie nie garnie, jakos nikt glosno nie mowi ze to wcale bezpieczne byc nie musi. Oczywiscie tak jakos sie pierwszy wyrwalem, zakladam bryle, ten najstromszy kawalek z najglebszym sniegiem schodze a reszta to dupozjazd i to pomimo swiezego sniegu wcale nie wolny a szybki nawet, ze hamowanie sie przydalo po przekroczeniu przepisowej predkosci. I nikt tez glosno nie mowil, ze zostalem testerem stoku, dopiero w schronie sie wydalo
Reasumujac fajowa wycieczka na pierwszy, samodzielny, zimowy wypad. Pewne doswiadczenia zdobyte, inicjacja chyba niekoniecznie najprostsza, wszyscy zadowoleni.