Czas się ruszyć.
Czwartkowa burza mozgow - Marcin (wyhodowaliśmy na piersi potwora) chce hardkorow. Zakopana w kocach vespa grzebie w książkach: może Ledge Route na Benka, a może Carn Mor Dearg Arete przez grań, ktorej nazwy nie pamiętam? Kusi. Już widzę nas balansujących na zębach rakow nad powietrznymi uskokami, zabijającymi dziaby w coraz to wyższe lodowe pokłady, śruby lodowe skrzypią wyciągane gdy wpycham taśmę by wyciągnąć ją... Kurna, nie mamy technicznych dziab, mam linę, ale nie mam jeszcze wiedzy. Gońcie się! Wrzucam rozsądek na pokład. Za rok będzie technicznie, teraz hilwalking! Jedziemy zrobić dwa nowe munrosy!!!
Stob Gabhar i Stob a Choire Odhair.
Same nazwy już mi mowią, że nie ma co się rozpisywać o technikaliach. Gdzieś w Szkocji. Pagory. Oby były ośnieżone. Podobno jest grańka o znamiennej nazwie Aonach Eagach.
Dobra, jedziemy.
Ranek powitał nas mroczny, po drodze afera w samochodzie. Vespa dojeżdża na nie. Zostawcie mnie tutaj, idę spać, a jak umrę posadźcie na moim grobie orchidee...
Wrzucam cały zestaw przekonywujących talentow mediatorskich plus wdzięk osobisty. Vespa staje się jeszcze bardziej wqrwiona. W końcu poddaje się i ruszamy. Stob Gabhar się wyłania:
Jest płasko więc można pogadać. Dyskusje egzystencjalne - praca wkurza, czas się ogarnąć, cała trojka rozprawia, Vespie powoli staje się lepiej. Wiem, bo zaczyna być złośliwa...
Widoki relaksują mnie nieco. Pstrykam i zastanawiam się nad dalszym życiem. Może by tak zostać jednak leśniczym? Cholera, lasow tu nie ma
za wiele.
Powoli nabieramy wysokości. Pierwsze wystromienie zaskakuje nas pięknymi przełomami strumienia, ktory spada kamiennymi schodkami gładząc skałę w wygodne do posadzenia dupy ala mutony. Zamarznięte oczko wodne daje nam czas by wyrzucić z siebie nienawiść. Kamienie wbijają się w lod pionem, niektore tworzą dziury i z głośnym pluskiem nurkują w głębi na moje oko około metrowej. W końcu Mazio bierze kamulec i cała tafla kruszy się na małe kawałki. Koniec zabawy. Pogodzeni już z losem, w świetnych humorach napieramy z nowymi nickami. Marcin kupił okazyjnie nowy, zajebisty Softshell, ktory Vespa ochrzciła Mamrot. Za co otrzymała nicka Slow Alpine (ciągnie się czasem jak smrod za pociągiem), a ja z racji na pewną pomyłkę zostałem The South Face'm. Po drodze widzieliśmy jelenie. Nuda i chała - jest ich tu tyle, że gdybym był głodny to miałbym niewyobrażalnie dużo maltizersow na wyciągnięcie ręki. Vespa znowu probowała: Marcin, jak ty ich sprobujesz to ja też! Hzhzhz - co za głąby przez całe życie... Pojawiły się gatunki endemiczne (?) - pardwy. Dobry znak nie uciekły z furkotem spod nog tylko podreptały zniesmaczone za winkiel - musi jestem śliczny.
Osiągamy granicę wie(trz)cznego śniegu. Vespa już zupełnie zapomniała więc jej przypominam - może jednak chcesz kluczyki to się wyśpisz w samochodzie? Daj. Dobra bujaj się. Włącza jej się tryb przewodnisia - NA LEWO SKLEEEP, PO PRAWO FARBIAAARNIAA, A TU: skup żab szerokustnych. Poucza nas - tam ben dorain, ben more, stobinion... Do ben kupy z tym, jest ślicznie!
Okoliczności przyrody są dramatycznie prześliczne. Niewielkie chmurki przepełzają przez gorki, niebieskie niebo, zwalone drzewo, z przodu zaś proszę draństwa śniegi. To ten drugi munros, chgw jak się nazywa - prawda, że kopiasty?
Następuje chwila bez reportera. Osiągamy kociołek i ambitnie postanawiamy się wbić po skałach opadającego grzbietu gdzie najtrudniej. Za naszą decyzją stoi fakt, że osłoneczniona, południowa część zbocza jest sucha. Żwirowate podejście i pierszy kontakt z dobrym granitem. Idziemy. W końcu wbijam się gdzieś gdzie mi nie jest komfortowo, za plecami na połeczce Vespa, potem Marcin. Za nimi dziesięć metrow lotu do kolejnych skałek. Wiem, że jest nieciekawie. Oboje podejmują decyzję o odwrocie, ktory nie był łatwy. Mogłem jedynie patrzeć i nie patrzeć. Wyobraźnia podsuwała mi qrewskie obraz gdy Vespa powoli schodziła szukając nieistniejącego punktu podparcia do trawiastej połeczki. Miotałem się by zejść i jakoś pomoc, ale tam nie było zejścia. Uff, są już poniżej ścianki. Idźcie dookoła, po lewej jest trawiasty zagon, spotkamy się na gorze. Nie wiedziałem czy idąc w gorę nie zostanę w punkcie bez wyjścia. Zostały by jedynie raki i czekan, i drytooling bez doświadczenia na dwa punkty podparcia. Okazało się jednak, że nie było tak źle - powyżej było się czego złapać i jakoś dotarłem gdzieś gdzie mogłem sobie nawrzucać... Vespa i Marcin wyłonili się zza załomu więc musiałem przestać się trząść. Dalsza część zbocza była banalna, na gorze przywitały nas śniegi. Grań Aonach Eagach okazała się nudna i niekończąca - kolejne brzuszki sprawiły, że Vespa znowu szczelała focha.
Na ch. nam te raki. Śnieg dość mięki, trochę mokry. Grzbiet szeroki i ogolnie kupa. Zza wzgorz wyłonił się szczyt, ktory ukoił nieco moje nerwy. Nawiski urosły w moich oczach do serakow.
W końcu pojawiła się grańka. Może nie tak eksponowana jak byśmy chcieli, ale można by się na niej wysypać. Z radością zakładamy raki. Vespa daję radę sama się uporać ze swoim sprzętem. Humory wracają.
To zdjęcie z powrotu pokazuje, że jednak byłoby się gdzie wysypać:
Marcin, krzyczy do Vespy - raki ci człapią! Założyła je dobrze, ale nie miała siły w rękawiczkach by mocniej ściągnąć paski. Obydwaj poprawiamy, każdy po jednej nodze. Zawijam inaczej pasek dookoła zapięcia: Tak nie! krzyczy oburzona - Teraz wyglądam niemodnie...
Za nami Rannoch Moir,
to wielka torfowa, płaska połać gdzie nic nie ma. Poza stacją kolejową, na ktorej padły znamienne słowa w Trainspottingu:
"- Hey, Tommy this is not natural, man.
- It's the great outdoors! It's fresh air!
- Look, Tommy, we know you're getting a hard time off Lizzy but there's really no need to take it out on us.
- Doesn't it make you proud to be Scottish?
- It's shite being Scottish! We're the lowest of the low! The scum of the fu.cking Earth! The most wretched, miserable, servile, pathetic trash that was ever shat into civilization!
Some people hate English. I don't! They're just wankers!
We, on the other hand, are colonized by wankers!
Can't even find a decent culture to be colonized by!
We're ruled by effete arseholes!
It's a shite state of affairs to be in, Tommy!
And all the fresh air in the world won't make any fu.cking difference!
- Sorry, man. Sorry.
- No, I'm sorry. Look, I appreciate it, Tommy
At or around this time, Spud, Sick Boy and l made a healthy, informed, democratic decision to get back on heroin as soon as possible."
Mamrot się lansuje:
W tle lansują się gory:
Czas wbić się na ten cholerny pagor:
Gdzieś na tym podejściu zapadła demokratyczna decyzja - zawsze zapier%%@#y by coś "zrobić", dziś będziemy kontemplować widoki i mamy luz. Drugiego munrosa nie robimy. Na szczycie jak zwykle dopadła nas chmura, ale przeczekaliśmy gadzinę.
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.
W tle szczerzył wierzchołki nasz tegoroczny sukces - Ben Cruachan. Niech go pies trąca.
Gory, jak baby posypane cukrem uraczyły nas atakiem serotoniny. Leżeliśmy w śniegu i gadaliśmy co nam ślina na język przyniosła. Same ważne i głupie rzeczy...
Wszystko co piękne musi się kiedyś skończyć - zacytuję wam jednego "poetę":
a kiedy umrę w końcu, nareszcie
będę miał wszystko dokładnie w dupie
nikt ze mnie długów nie będzie ściągał
nikomu nic już w gwiazdkę nie kupię
przestaną boleć wtedy organy
nawet te dawno nieużywane
będzie mi wisieć wreszcie kto wygrał
nowe wybory w mordę kopane
a kiedy umrę to nie poczuję
żalu, sromoty, zakłopotania
skończy się wreszcie życiowy kierat
nie będę słyszał lamentowania
i tylko szkoda świtów różowych
piękna zachodów, krągłości ciała
odejdę cicho, bez zbędnych krzyków
życia zaznałem mnóstwo bezmała
wszystko się skończyć kiedyś zamierza
gwiazdy i wszechświat, pucharek lodów
nie martw się bracie, żyj właśnie teraz
korzystaj z piękna jutrzejszych wschodów...
czas było schodzić:
Padam. Patrzę na spodnie, cholera czy to ta sama dziura? Chyba tak, wcześniej zrobiłem ją rakiem teraz na szczęście trafiłem w to samo miejsce. Vespa pyta: coś ci się stało? Nie. O, a ja myślałam, że złamałaś nogę i będziemy cię spuszczać na linie, a na końcu spadniesz w szczelinę i będziesz czołgał się do samochodu.
Ale jak to tak? Będziemy schodzić jak osły? Czas na dupozjazdy!!! Tym razem dość strome i długie. W jedym momencie nawet leciałem przez mały prożek, ktorego z gory nie było widać. Totalnie nieodpowiedzialnie, bezmyślnie, zajebiście!
W zajebistych humorach, pogodzeni z życiem obniżamy wysokość. Wyrzucamy niepotrzebne maski tlenowe i udajemy się w kierunku piwa.
Zmrok, (mzrok?) zastaje nas jak planowaliśmy już po powrocie do auta. Jest obrzydliwie ślicznie i mam znowu poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Pzdr 666