Piękna data, wyjąć zera, odwrócić do góry nogami... ale ja nie o tym (Bestia innym razem
). Jak zwykle pobudka wczesnym wieczorem, ładuję się o 2:40 do autobusu, próbuję przysnąć, ale niestety tym razem pierdzący rzęch relacji Puławy-Zakopane skutecznie to utrudnia. W Krakowie jest spóźniony koło 40 minut, potem próbuje nadrabiać, ale i tak w Zakopanem ląduję z 20-minutowym opóźnieniem. Na dworcu czeka na mnie urlopująca się w Tatrach mama wraz z koleżanką, wsiadamy w busa i przed 8 startujemy z Kir.
Pogoda jest przezacna, błękitne niebo, widać jeszcze Księżyc, tu i ówdzie plątają się małe chmurki. W Kościeliskiej w zasadzie pustki, po niecałej godzinie jesteśmy w schronisku. Herbata, świeża szarlotka, doładowujemy akumulatory i kurs na Iwaniacką Przełęcz. Na przełęcz też dochodzimy w dobrym czasie. Skręcamy w lewo, chwilkę idziemy przez las i zaczynają się "schody do nieba", czyli podejście na Ornak. Lubię ten szlak, chwilę się stromo podchodzi, Kominiarski systematycznie maleje, po czym nagle teren się wypłaszcza i jesteśmy na grzbiecie Ornaku.
To moja ulubiona okolica w Zachodnich, grzbiet jest prawie płaski, więc o żadnym wysiłku nie ma mowy, idziemy spokojnie przed siebie... Właśnie, a przed nami pogoda
nieco odmienna od tej za plecami
Nad Kominiarskim wciąż czyste niebo... a nad Bystrą i głównym grzbietem kłębią się ciemne chmury. Mimo to idziemy dalej - w prognozach gadali że będzie dobrze, to będzie dobrze. Włazimy na Siwe Skały i zalegamy, jest psiepienknie. Wypada jednak iść dalej, więc schodzimy na Siwą Przełęcz, a potem podchodzimy do góry na Gaborową. Tu decyzja - w lewo czy w prawo? Pierwotnie planowaliśmy Bystrą, ale szczyt cały w chmurze, za to na Starym Robocie wciąż czysto. No to w prawo!
Pierwszy raz na Starorobociańskim byłem kilka lat temu, w gęstej chmurze i silnym wietrze, więc zastanawiałem się czy historia się powtórzy. Wiatru nie było, co do chmur zaś, widok ze szczytu był połowiczny. Po polskiej stronie czysto, po słowackiej tylko od czasu do czasu przebijała górna część doliny Raczkowej. Chwilę odpoczywamy na szczycie, gratulujemy sobie nawzajem tegorocznego rekordu wysokości i schodzimy w kierunku Kończystego. Słońce wyłazi zza chmur i oświetla Raczkowe Stawki, taki widok zająłby wysokie miejsce w konkursie w kategorii maksymalnego kiczu
Zdobywamy najniższy tatrzański dwutysięcznik i skręcamy w stronę Trzydniowiańskiego. Przed jego szczytem malutki offroad, czyli skrót w stronę zejścia do Jarząbczej.
Zejście, o wiele przyjaźniejsze od wariantu przez Krowi Żleb, gdyby tylko dolina się tak nie dłużyła... Ale wreszcie wychodzimy na dolnym końcu Polany Chochołowskiej, odbijamy w prawo i po kilkunastu minutach dochodzimy do rowerów
Dosiadamy tychże - wyrobów roweropodobnych (o wdzięcznych nazwach
Zwijacz Asfaltu, Postrach Serwisów i Master Luzator) - toczymy się w dół Ch...ej doliny, dochodząc do wniosku że owa dolina bez rowerów to jak ograniczenie prędkości na niemieckich autostradach - bezsens
Potem bus do dworca, a z Zakopanego do Tarnowa wróciłem w rekordowym czasie - 3.5 godziny. Autobus do Krakowa przyjemnie cisnął na zakopiance, cóż poradzić, lubię tę drogę wbrew ogólnej opinii