Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pt lip 05, 2024 4:16 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr wrz 02, 2009 11:03 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 3:34 am
Posty: 14902
Lokalizacja: Ząbkowska, róg Brzeskiej
Pierwotnie ta relacja zaczynała się tekstem:
Dobra, napisze w końcu coś, bo i tak na jakąś dłuższą relację to zabraknie czasu :-). Potem jakoś tak mi się dobrze pisało i w efekcie pierwotny komentarz przestał pasować do rzeczywistości. :-)
Na zachętę i dobry początek cztery zdjęcia z wyjazdu.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

***
Po raz pierwszy od lat siedmiu pojechałem w Alpy... A sporo się od tego ostatniego wyjazdu w życiu zmieniło, doszły mi dwie córki i pies. A właściwie to suka. Co tu dużo gadać, skład czynił wyjazd logistycznym przedsięwzięciem, gdzie te czasy gdy wsiadało sie w samochód i jechało tu, albo tam. Nie było lekko. Światełko w tunelu pojawiło sie na wiosnę wraz z zakupem nowego, odpowiednio dużego do przedsięwzięcia samochodu - Citroena C5 kombi. Stało się jasne, że mamy czym jechać. Pozostały jeszcze drobne kwestie organizacyjne, wszystko trzeba było trochę po nowemu poplanować, jak trzymać psa na polu namiotowym, gdzie w ogóle jechać, jak zapewnić odpowiedni zestaw atrakcji dzieciom itp.
Wybór miejsca docelowego może niektórych dziwić. Kaiser Gebirge leży chyba nieco na uboczu bardziej znanych rejonów. Historia była taka że zaczęło się od tego, że wpadła mi kiedyś broszurka z taką ogólną reklamą Austrii jako raju dla turystów. Zwłaszcza informacja o specjalnych szlakach górskich "dla dzieci" miała dla mnie szczególne znaczenie. Potem przyszedł czas na szukanie po necie kempingu, na którym po pierwsze można z psem, po drugie nie jest drogo, a po trzecie ma dobrą opinię a wokół jest dużo atrakcji dla dzieci. Mój wybór po poszukiwaniach padł na camping RaupenHof w miejscowości Thiersee w dolinie ThierseeTal. Wybór zresztą okazał się bardzo dobrze trafiony. Znalazłem w necie to czego szukałem - ciekawe szlaki "dla dzieci", w miarę ciekawe ferraty w niedalekim masywie Wilder Kaiser i oczywiście - kompleksy basenów...
Na tydzień przed wyjazdem jednak zagwozdka. Zapowiadają że jeszcze tylko dwa dni pogody a potem będzie lało... Tymczasem w Puli (tej w Chorwacji) +30 i non stop lampa. Może jednak nad morze. Było tak że gdy już spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy o 21.00 (specjalnie, żeby jechać w nocy jednym ciągiem ze śpiącymi dziećmi i dojechać na rano) zatrzymaliśmy się w pobliskim mcDonaldzie gdzie dopiero (!) zadecydowaliśmy, że jednak Alpy. Po następnych ciężkich i długich 15 godzinach zameldowaliśmy się na kempingu RaupenHof.

Dzień 1 - wtorek
Miasteczko Thiersee, dolina Thierseetal i sama okolica kempingu naprawdę mogą się podobać, jak to w Alpach. Drobne zamieszanie "który kemping", bo okazuje się że są dwa obok siebie. Gdyby ktos tam trafił pamiętajcie - wybierajcie RaupenHof - ten bardziej w głębi. Miejsce pod namiot dostajemy trochę do bani bo wprost na słońcu, co w najbliższych dniach da nam sie nieco we znaki. Płacimy naprawdę niedużo - 17,5 EUR za namiot, samochód, dwóch dorosłych, dwójke dzieci (5 i 3) i psa. Warunki OK. Rejestracja, rozstawiamy namiot na wskazanym miejscu i... spać.

Dzień 2 - środa
Nie ma, że można się lenić! Śniadanko i w góry! Góra na początek nie wysoka, szczyt Pendling wznoszący się nad Thiersee (a z drugiej strony nawet i bardziej efektownie nad Doliną Innu). Mamy takie założenie żeby nie robić więcej jak 500-600m podejścia, mam nosidełko, ale jedna z dwóch mniejszych będzie musiała iść na własnych nóżkach. Już w Warszawie tłumaczyłem jak to jest z górami, że trzeba mieć buty, sweterek, kurteczkę i plecaczek. Buty mamy, specjalnie z tej okazji kupione profesjonalne quechuy z Dekatlonu. Nie musiałem przypominać, dziewczyny same pamiętały o wszystkim, nawet o plecaczkach. Podjeżdżamy na najwyższy parking - ok 1000m. stąd jeszcze 500m do góry. Mapa jest, plecaczki są - ruszamy!

Obrazek
Baby na szlaku...
Obrazek Ola na 444 metrze wycieczki.
Obrazek Zosia na 555 metrze wycieczki
Obrazek Bestia na 666 metrze wycieczki

Trasa bardzo ładna, przez porośnięte lasem zbocza pasma Pendling z ładnymi widoczkami na drugą stronę Doliny ThierseeTal. Jak widać Zosia dysponowała pewnym komfortem w postaci dwunożnego środka transportowego, co stwarzało pewien problem głównie w postaci demotywacji Oli, ale żeby było nieco sprawiedliwiej dwa razy zamieniłem dziewczyny w lektyce aby i Zosia mogła zakosztować nieco zdobywania wysokości na własnych nóżkach. Najgorzej miał w tym wszystkim wół pociągowy, czyli ja. Nie martwię się jednak, bo wejście umilają mi kapitalne dialogi z pasażerką.
Ola: "Uff Ale jestem zmęczona!"
Ja; "Olu, nie tylko ty, ja też jestem zmęczony!"
Zosia (z lektyki): "I ja tez jestem juz bardzo zmęczona!".

Przechodzimy koło jakiejś starej, nieco zasiniałej i miejscami spróchniałej ławeczki.
Zosia: "Ale stara ławeczka!"
Ja (ledwo zipiąc): "Tak, stara."
Zosia: "A jak stara?"
Ja: "Pewnie bardzo stara."
Zosia: "A jeśli taka stra, to może tą ławkę zrobiły dinozaury?"

Przechodzimy koło jakichś ładnych kwiatków.
Zosia: "Ale ładne kwiatki!"
Ja (ledwo zipiąc): "Tak, ładne kwiatki."
Zosia: "A kto tutaj przychodzi je podlewać?"

I tak na miłych dialogach z pasażerką mija nam droga na górny garb Pendlinga. Tutaj pojawia się droga do schroniska i Zosia postanawia podejść końcówkę na nóżkach. Jeszcze 10 minut i jesteśmy w schronisku Pendling. Odpoczynek wśród pięknych widoków na Dolinę Innu, nad która schronisko wydaje się być zawieszone w powietrzu. Niestety ma to swój minus - biegnąca doliną autostrada do Insbrucka jest tu naprawdę dobrze słyszalna...
Obrazek
Przy okazji okazuje się w jaki sposób zapakowany został górski plecaczek Zosi (sama pakowała).
Obrazek
Ponieważ korzystamy z ławeczek (i toalet) przy schronisku nie wypada czegoś nie kupić (nie wyglądało, żeby ociekało kasą). Stanęło na jednym piwku. Jeszcze trochę podziwiania widoczków i w dalszą, krótka już drogę na wierzchołek Pendling. BTW, jeśli kogoś dziwią krzyże na szczytach w Polsce, niech pojedzie do Austrii.
Obrazek
No i zejście jak to zejście. Poszliśmy nie przez las na skróty, tylko drogą ze schroniska, a że ta się nieco wiła, to nam się trochę dłużyła. Po drodze postój i czas na wykorzystanie zawartości plecaczków - Zosia wyjmuje zabaweczki na trawkę i bawią się razem z Olą... Na wypadek, gdyby ktoś myślał, że ta zawartość to jakaś pomyłka - nic z tych rzeczy, wszystko jest dokładnie przemyślane. Że nie Light&Fast? No, sporą część czasu plecaczek był niesiony w innym plecaczku, plecaczku taty...
Dochodzimy do samochodu, jeszcze lody w restauracyjce, na kamping, kolacyjka i spać. I tak minął wieczór i nastał poranek,

Dzień 3 - czwartek
W czwartek plan był jeden i został z sukcesem wypełniony. Całe 8 ojro za całą rodzinę bez limitu czasu (taniej niż w Polsce!), piękne górskie widoki wokół czyli kompleks basenów Halo-Du pod Kufstein.

Obrazek Obrazek

Dzień 4 - piątek
Czas było posprawdzać owe reklamowane "szlaki górskie dla dzieci". Jak czytałem nie chodzi tylko o to że proste, a o to że proste i krótkie, a do tego co chwila jakieś placyki zabaw, sprytne i ciekawe konstrukcje przy których dzieci moga spędzać czas a nawet czegoś się nauczyć. Wybór padłna "Ellmis ZauberWelt", położony w paśmie pagórów (1500-1700) ciągnącym się na południe od masywu WilderKaiser z ładnymi widokami na tegoż. Na kopułce szczytowej pagóru zbudowano duży plac zabaw dla dzieci z trampolinami, beczkami śmiechu, huśtawkami, kaskadami wodnymi (można sobie zamykać i otwierać tamy!). Z gruntu rzeczy jest to "pomysł na lato" dużego ciągu kompleksów narciarskich. Wjazd kolejką. Na początek ścina nas z nóg cena kolejki. Wolę mocno zaokrąglać ile płacimy za wyjazd na górę, ale wychodzi coś pod 200 PLN. To chyba już wolałbym siedzieć cały dzień w basenie... No nic po to tu przyjechaliśmy... Najwyraźniej ceny są dobrze skalkulowane pod turystów którzy grzecznie chodzą, czy też raczej jeżdżą szlakami z folderów reklamowych. Cóż, prawa rynku. Na szczęście raz że jednak wolno z psem, dwa, że plac zabaw jest już wliczony w cenę kolejki. Wjeżdżamy więc i wpuszczamy dzieci w plac.
Obrazek Obrazek Obrazek
Bawimy się, zdobywamy jakąś wieżę na pobliskim wierzchołku, a tymczasem nagle od południa podchodzi do nas zło... Wielka czarna chmura. Wiadomo w górach pogoda zmienią się szybko. Musze jednak przyznać, że nigdzie jeszcze nie widziałem tak nagłych burz jak w Kaiser Gebirge, naszło to nas kilka razy, słońce, pogoda i nagle dosłownie w ciągu pięciu minut najeżdża ogromna burzowa chmura. Tempo przypomina nalot bombowców. Podejrzewam, że to jakieś zjawisko charakterystyczne dla rejonów na północ od głównego pasma Alp i jest związane z "przeciskaniem" się mas powietrza z południa na północ przez Alpy.
No nic, chowamy się i przeczekujemy nawałnicę w stacji kolejki. Nie po to płaciliśmy dwie stówy żeby po godzince zabawy zjeżdżać...Burza na szczęście przechodzi i udaje się jeszcze spędzić trochę czasu na tyrolkach, trampolinach i na spacerach wśród śmiesznych pomostów, gadających posągów żab, stawów i wieżyczek pobudowanych wokół szczytu. W sumie miło było, tylko pierońsko drogo.
Tego dnia na kempingu nieco opustoszało więc przenieśliśmy namiot na bardziej strategiczne miejsce - pięć metrów od placyku zabaw.

Dzień piąty - sobota
Miało lać, takie były prognozy. No to zaczęło lać, jakoś tak koło północy. Nie że jakaś nawałnica, po prostu stały, mocny deszcz. Nie że jakiś bardzo mocny ale za to bardzo stały. Nasz namiot z Obi za całe 250 zł był bardzo fajny bo duży, ale nie był raczej przewidziany na 24 godziny ciagłego deszczu. Już koło trzeciej w nocy przyuważyłem w mroku ciemniejsze plamy na ściankach. Nie za dobrze wyglądało podłoga. Posłanie psa juz było stracone - całe nasiąkło wodą od gleby. No nic, czekamy do rana. Rano przemoknięć jest z dziesięć, pod sufitem zbierają się powoli krople i robią kap kap do środka. Nie jest dobrze. Wpadamy na dość oryginalny pomysł. Opuszczamy i zabezpieczamy namiot wsiadamy w samochód i.. jedziemy autostradą do Insbrucka do Ikei... Tam przeczekujemy większą część dnia, jemy obiadek, dzieci się trochę bawią. Niestety deszcze nie ustaje. Robi się średnio wesoło. Pakowanie i powrót? Szukanie kwatery? Ratuje nas gospodyni kempingu, okazuje się że owszem mają jeden pokój w pomieszczeniu obok kempingowej świetlicy, możemy tam spędzić jedną noc. Tak też robimy. Przenosimy rzeczy. W nocy, po 24 godzinach ciągłej i rzęsistej ulewy przestaje na szczęście padać.

Dzień szósty - niedziela
W sumie to nie pamiętam co robiliśmy w niedzielę. Na pewno suszyliśmy namiot i rzeczy w letnim słoneczku poszło bardzo sprawnie. Wierzchołki Wilder Kaiser i Zahmer Kaiser a nawet niższe pokryły się świeżutkim i całkiem sporym śnieżkiem. Chyba byliśmy znowu w Hallo-Du a może na placu zabaw, w każdym razie byłem już myślami przy dniu następnym. Ziściło mi się marzenie każdego mężczyzny, tzn. że żona budzi w środku miłego snu i szepce do uszka: 'Misiu, wiem, że na pewno chcesz jutro sam pójść w góry'! Budzik na 4 rano, celem był najwyższy szczyt KaiserGebirge - Ellmauer Halt od południa - "standardową" ferratą Gamsanger Steig.

Dzień siódmy - poniedziałek
Tak w ogóle gorąco polecam adres: www.bergsteigen.at, znalazłem wszystko co trzeba, opis, schemat, zdjęcia. Ruszam z pola o 4.00, do miejscowości Ellmau, nieco szukania właściwej drogi podjazdowej i do góry na parking na wysokości 1025m. Normalnie płatny ale o 5.00 szlaban otwarty a chętnych do zainkasowania opłaty brak. Znajduje jakiś drogowskaz "GruttenHutte - 2:15", to droga do schroniska, wszystko się zgadza, więc ruszam. Nieświadomy tego że robię błąd, ale wiedzieć tego raczej nie mogę. Powoli robi się jasno.

Obrazek

Po godzince marszu docieram do nieco dziwnego miejsca, rozdwojenie dróg, na jednej odnodze szlabanik i napisane coś w mało dla mnie zrozumiałym języku krzyżackim:
Obrazek
Mniej więcej tyle rozumiem, że tędy czemuś zamknięte i mam iść na około. Posłusznie zatem idę na około, na oko nie stracę dużo. Dochodzę do jakiegoś rozwidlenia i tutaj daję się złapać już zupełnie napisem "Ellmauer Tall" w prawo. To idę w prawo przekonany, że Ellmauer Tall to "wieża Ellma" czyli szczyt Ellmau. Niestety gdy tak przechodzę jakieś 25 minut zaczynam rozumieć, że coś jest nie tak. Rzut oka na mapę. Nie, to nie może byc dobra droga. Idę do wąwozu Ellmau, nie mającego nic wspólnego z droga na szczyt Ellmau (poza podobna nazwą i niedalekim położeniem). Wracam do rozwidlenia i idę w lewo. Spieszę się. Tymczasem "droga podejściowa" do schroniska zaczyna się robić podejrzanie trudna. Pojawia się poręczówka. Szpeję się jednak w ferratkę i nieco zwalniam. Zaczynam klnąc pod nosem, miałem być w schronisku znacznie szybciej. Okazało się później, że z parkingu wszedłem na trudniejszy z dwóch wariantów podejścia - drogę Klamml, która co gorsza jeszcze była zamknięta, i kierowano ludzi dłuższym obejściem... jeszcze trudniejszym - łatwą ferrata "Jubillams Steig". Prosta, spacerowa droga z parkingu wiodła prosto od południa (początkowo z parkingu - nieco na zachód i dalej na południe pod górkę). Innymi słowy do schronu dochodzę raz spóźniony, dwa lekko wkurzony, trzy już po drobnej dawce emocji. Ale co przeszedłem i zobaczyłem to moje:
Obrazek Obrazek Obrazek
Schronisko mijam, muszę nadgonić :-). Dochodzę pod ścianę Ellmauer Halt. Ferrata Gamsanger nie jest trudna (B/C) ale tutaj ciągle leży nieco śniegu po sobotnich opadach i pierwszy, normalnie jedynkowy nieubezpieczony fragment prowadzący nieco powietrznymi półkami w poprzek ściany trzeba przejść naprawdę ostrożnie.
Obrazek Obrazek Mniej więcej gdy pojawia się poręczówka doganiam parę przewodnik/klient. Przewodnik ma na oko jakoś tak z 75 lat :-). Od tej pory idziemy prawie równo, czasem z przodu ja, czasem oni. Jest wcześnie, warunki nie najlepsze i dlatego na całe szczęście nie ma więcej ludzi, bo na najlatwiejszej drodze na najwyższy szczyt WilderKaiser potrafi być stau. Słynny obfotografowany obowiązkowo przez każdego turystę odcinek "po klamrach" okazuje się w zasadzie trywialny (prowadzi metr nad glebą, każdy sprytnie tak robi zdjęcie, żeby tej gleby nie było widać i wygląda jakby wbito klamry w pionowej, otwartej ścianie) i po godzince dochodzę do przełęczy Rote Rinsharte. Pojawiają się prześwity słońca, droga robi się delikatnie trudniejsza. Jeszcze trzysta metrów momentami całkiem sympatycznej wspinaczki doprowadza na pokryte dziś śniegiem pola pod szczytem. "Dziadki" wyprzedają mnie na końcowych metrach, nigdy nie miałem dobrej kondycji. 30 metrów poniżej szczytu bardzo ciekawy schron, drewniana chatka dosłownie 2,5x2,5x2,5 wciśnięta między skały, niejednemu jednak pewnie pozwoliła przetrwać nagłą nawałnicę.
Obrazek
Wchodzę na chwile do środka poczuć atmosferę malutkiego schronu. Jeszcze parę metrów i kolo 11tej melduję się niemal równocześnie z dziadkami na szczycie Ellmauer Halt.
Obrazek Obrazek
Dwa trzy zdjęcia i w dół. Od dołu podchodzi już coraz więcej ludzi. Boję się trochę mijanki "na klamrach" ale na szczęście nie ma jeszcze tragedii. W zasadzie miał już być koniec wrażeń na dziś. Ale jeszcze mała zagwozdka - którędy schodzić? Na górnej końcówce szlaku Klamml tabliczka z tym samym tajemniczym napisem. Dzwonię do żony, ale ona też nie rozumie co jest napisane. Nie wytrzymuję - to najkrótsza droga - robię alpejski off-road! Sama droga Klamml pod schroniskiem prowadzi efektownym wąwozem, nieco zagrożonym kamieniami. Ale szczęśliwe przechodzę go i po paru metrach pod wąwozem staje się jasne co jest powodem zamknięcia szlaku.
Obrazek
Olbrzymia lawina błotna wyjechała z jednego żlebów i zniszczyła ścieżkę turystyczną. Co gorsza znalezienie obejścia nie było łatwe, bo jęzor lawiny "oparł się" z jednej strony o bardzo strome ściany. Nie miałem jednak czasu od razu zastanawiać się nad szukaniem drogi, bo usłyszałem jakieś nawoływania... Okazało się, że jacyś ludzie zignorowali zakaz i podchodzili od dołu, przeszli już nawet lawinę ale pobłądzili i utknęli w mocno stromych piargach. Wołali o telefon, pewnie chcieli wzywać śmigło. Przyjrzałem się trochę i zwyczajnie sprowadziłem ich na właściwą ścieżkę. Oczywiście żeby wyglądało odpowiednio lansersko wyciągnąłem line od ferratki i przyasekurowałem bardzo roztrzęsioną sytuacją panią. Poczułem się bardzo dumny...
Lawinę przekroczyłem nieco schodząc najpierw niżej po owych stromych skałach i szukając w miarę stabilnego miejsca, gdzie z błota wystawały stabilne głazy. Jeszcze tylko zagadka czy zapłacę za parking. Ale jakoś tak nie zapłaciłem. Przy bramce owszem stal jakiś stróż ale zamiast mnie skasować na odjezdnym... pomachał mi na do widzenia.
Tego dnia popołudniem zamiast do Hallo-Du poszliśmy sobie na spacerek wokół jeziora Thiersee. Swoją drogą alpejskie miejscowości mogą się podobać. Na następny dzień w planach była kolejna "rodzinna" wycieczka.

Dzień ósmy - wtorek

Pewną wadą (w pewnym sensie) rejonu Wilder i Zahmer Kaiser jest brak kolejek które dowożą człowieka wprost "pod ścianę". Tak jest np. w Dolomitach, można spać w dolinach, rano wstać i nie spiesząc się wjeżdża się kolejką od razu 1000 metrów wyżej. Tutaj najdalej podchodzące parkingi są na wysokości góra 1000 a czasem, jak w przypadku doliny KaiserTal leżącej między pasmami Wilder i Zahmer parkingi są na wysokości 500 metrów! Psuło nam to nieco naszą ideę dojeżdżania na odległość 500 metrów w pionie od szczytu i pokonywania z dziećmi tylko pozostałego do szczytu przewyższenia. We wtorek po intensywnych poszukiwaniach znalazłem na mapie jakiś w miarę pasujący do naszych planów szczyt, Unterberghorn, wyższy od Pendlinga, ale z kolejką dojeżdżającą do ok 1350. Ale na miejscu okazało się że lipa, cena kolejki identyczna jak w ZabuerWelt spowodowała że nam się odechciało. BTW. gdyby ktoś chciał skakać na latawcach, to chyba właśnie tam, widziałem masę spadochroniarzy.
Nerwowe poszukiwania na mapie i decyzja zapada - jedziemy na w miarę obiecujący według mapy szczyt w okolicy to leżący w granicy z Niemcami SpitzStein. Szczyt położony na uboczu głównych szlaków, ale już dojazd dostarcza nam niezłych wrażeń. Tak zwana "alpejska droga", stromo, malowniczo, wąsko tak, że dwa samochody obok siebie się nie zmieszczą, co jakiś czas, tzn co koło 500m (!!) porobione szersze "mijanki". Mieszkają tu ludzie, pobudowali domy na zboczach malowniczych pagórów, nie powiem, ładnie, zapomniałem zapytać, po ile ziemia :-). Jako że mieszkańcy o dziwo mieli pobudowane drogi do swoich posesji (sami czy gmina??) odnalezienie właściwej drogi na parking wrysowany na mapie na wysokości ok 1200 metrów łatwe nie było. Ale wreszcie docieramy na chyba właściwe miejsce. Opuszczamy samochód i przechodzimy kilkadziesiąt metrów. Nie, to wcale jeszcze nie najwyższy parking! Starsi dali by sobie pewnie radę, ale ze względu na Olę która dziś będzie raczej iść na własnych nóżkach cofam się jednak o te sto metrów i podjeżdżam, zabierając po drodze pasażerów. Końcówka dostarcza naprawdę mocnych wrażeń, nastromienie około 15%, szerokość około 2m. Ale beton trzyma, jakiś dobry. "Górny" parking Gogalm zamknięty jest na szlabanik wielka kłodą, nie chodzi o to, że ktoś opłaty pobiera, tylko o.... krowy, żeby nie wlazły na parking i nie poniszczyły samochodów. Ruszamy. Tylko którędy. Początek jeszcze w miarę jasny - do schroniska. Potem nie wiadomo, wyraźnej ścieżki brak. idziemy w jedną stronę dochodzimy do płotka. Idziemy na skos przez łąki w drugą do innego płotka, ale na szczęście z takim sprytnym przejściem, człowiek przejdzie, krowa nie. W sumie taki mały off-road. Ale za to dookoła coraz ładniejsze widoki.

Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek

O dziwo, w pewnym momencie dochodzimy do jakiejś ścieżki, żeby było ciekawiej - oznaczonej na modłę alpejską, czyli plamami czerwonej farby. Spotykamy też coraz więcej krów. Szczególne zainteresowanie budzą u bestii, w jej żyłach płynie w końcu krew przodków alpejskich, którzy ganiali te krowy po tych pagórach, przygryzali im raciczki, wyli na intruzów podchodzących za blisko, no i ujadali odważnie na zbliżające się wilki.
Do szczytu już chyba niedaleko, wchodzimy w mały lasek, zaczynamy iść po kamieniach. Zatrzymujemy się na chwilkę, wyjmuję Zośkę z nosidełka, odpoczywamy. Nagle coś na mnie spada, słyszę krzyk. Okazuje się że Zośka znudzona biernością postanowiła się trochę powspinać i spadła! Tłumaczy się dzieciakom wciąż, że to niebezpieczne, ale najwyraźniej nie wierzą, zwłaszcza że wciąż widzą jak tata daje zły przykład... Na szczęście w zasadzie nic się nie stało. Chwila odpoczynku dla skołatanych nerwów i pokonujemy ostatni odcinek przed szczytem. Na szczycie dwa krzyże, jakiś budynek i... fenomenalne widoki. Z jednej strony Alpy, z drugiej po horyzont Nizina Niemiecka. Na pewno przy czystszym powietrzu widać by było Monachium.
Obrazek
Widoki podziwiamy jednak krótko bo pogoda nie jest zbyt pewna, szybko ruszamy w dół. Po drodze bestia raz jeszcze próbuje się nieco bliżej zaznajomić z tubylczymi krowami.
To był bardzo ładny, chyba najładniejszy dzień całego wyjazdu. Sam wyjazd zbliżał się nieubłaganie do końca, chciałem jednak jeszcze raz zaatakować jakiś nieco wyższy cel. Okazja była ku temu już ostatnia. Skoro miałem zaliczony najwyższy szczyt Wilder, to postanowiłem dla takiego ładnego kompletu zdobyć najwyższy szczyt Zahmer Kaiser. Jeszcze tego dnia popołudniem myślałem że najwyższy szczyt Zahmer nazywa się PyramidenSpitze (1997 npm). Na każdej mapie jaką znałem jest zaznaczony i podpisany grubymi literami. Na cale szczęście dopiero przygotowując się do wyprawy przyuważyłem nieco dalej napis Vordere-Kesseischneid - 2002npm. Na całe szczęście oba znajdowały się bardzo blisko siebie, więc pierwotne plany pozostały bez zmian - wejście standardową, prostą (A/B) ferratką (właściwie - ścieżką ubezpieczoną) na Pyramiden Spitze od północy i pięciominutowa przebieżka na sąsiedni Vordere.


Dzień dziewiąty - środa
Tym razem wstaję o 3.00. Wszystko mam przygotowane, herbatę w termosie, ubranie, plecak. O 4.00 jestem u podnóża Zahmer Kaiser i szukam właściwego parkingu, w śpiącym, ciemnym mieście nie jest to łatwe. W końcu znajduję, malutki parking (100 metrów niżej był większy, ale skoro można zarobić 100 m.... :-) ). Przy drodze do głębokiej doliny znajdującej się po północno-wschodniej stronie Pyramiden Spitze. Na mapie to miejsce nazywa się "Hochberg" i jest na wysokości około 750-800 metrów. Zastanawiam się jeszcze czy by jednak czymś nie oszczędzić na wadze. Ofiarą oszczędzania staje się kask, ferrata ma być łatwa. W ostatniej chwili zabieram ze sobą chusteczki, przezorność, którą bardzo będę sobie chwalił na szczycie. Ruszam asfaltową drogą w głąb doliny w zupełnych ciemnościach, chcąc nie chcąc ciśnie się skojarzenie z asfaltem do Moka. Mijam jakieś zabudowania, przekraczam jakąś bramkę, nikogo specjalnie nie widać więc idę... To samo wrażenie co wczoraj - nie ma żadnego parku czy "ziemi państwowej" chyba idę po terenie prywatnym służącym za pastwisko, na całe szczęście maja tu chyba jakieś prawo szlaku, bo w płotkach porobione są znane już mi przejścia dla ludzi. Raz sprawdzam z ciekawości i przekonuję się, że to co wydaje się być "pastuchem" - linką pod prądem na niepokorne krówki, jest jak najbardziej linką pod prądem działająca równie dobrze na niepokornych turystów. "Podładowany" tym odkryciem idę dalej, powoli zaczyna świtać.
Obrazek
Znowu jak wczoraj właściwa droga jest miejscami mocno nieewidentna, asfalt się skończył, jakaś ubita droga w prawo, jakaś w lewo, płot na drodze na wprost, ścieżka w lewo, ścieżka w prawo, wiadomo jednak że mam iść doliną do jej końca, więc taki mniej więcej trzymam azymut. W końcu dochodzę do Budki, która miała być schroniskiem WinklerAlm, ale jest zamkniętym na kłódkę starym drewnianym domkiem. No dobra idę dalej. Mijam stado koziczek, oglądam północne zbocza Pyramiden i zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem zostawiając kask w samochodzie...Wkrótce jednak okazuje się, że moja droga zupełnie omija ładne urwisko dużym łukiem.
Dochodzę pod ferratkę, szpeje się i startuję, szybko jednak okazuje się że ferrata A/B to taka tam ferrata, trudności są w zasadzie niższe niż te na Orlej Perci. Krzyż na wierzchołku Pyramiden-Spitze witam około ósmej rano. Myślałem, że jestem tu sam, ale ku mojemu zdumieniu kilka metrów niżej szczytu w rodzaju zagłębienia w ziemi siedzi sobie jakiś dziadek. Dziwne, wygląda na to, że po Alpach chodzą głównie dziadki, a przynajmniej jest tak w godzinach porannych.
Obrazek Obrazek Obrazek
Magia Alp. gdy tylko pomyślałem o tej magii, zaczynam ją czuć bardzo cieleśnie. rady nie dam, trzeba będzie zostawić w Alpach jakąś cząstkę siebie, ale przy dziadku nie będę przecież się wypróżniał... Rozglądam się za Vordere, jest o 5 minut i w dodatku w przeciwieństwie do Pyramiden jest porośnięte kosówką. Ruszam i po pięciu minutach mijam szybko wierzchołek szukając za przełamaniem zbocza jakiegoś ustronnego wgłębienia w ziemi by móc spokojnie kontemplować widoki wokół ZahmerKaiser. A jest co.
Obrazek Obrazek Obrazek
Myślę sobie, góry na świecie różne są, ale magia w zasadzie jedna. Zwijam się, długo to trwało, na szczycie Pyramiden jest już kilka osób, tak jak i mi się wydawało większość wchodzi tutaj właśnie by zdobyć Pyramiden a nie kopulasty wierzchołek Vordere, aż jestem ciekaw czy w ogóle wiedzą, że nie zdobywają najwyższej góry w okolicy.
Ruszam w dół. Z ferraty schodzę nieco po 10 tej. Dopiero teraz okazuje się że droga wcale nie jest taka znowu odludna, z dołu podchodzi kilka grupek turystów, jako że temperatura właśnie dobija do +30C przyglądam się czerwonym buziom i wychwalam w duchu mądrość "alpinizmu naszych dziadków" nakazującego wczesne wstawanie i pojawianie się na wierzchołku w okolicach świtu.
Gdy jestem przy samochodzie mam serdecznie dość, klucz od samochodu i dokumenty są cale oblepione cieknącą czekoladą, potrafię sobie tylko wyobrazić co przeżywają ludzie podchodzący teraz na szczyt.
W namiocie jestem w zasadzie nieco po południu, jednak tego dnia nigdzie już nie jedziemy, za to odbywamy piękny spacer wokół jeziorka Thiersee.

Dzień dziesiąty - czwartek
Atmosfera powrotu wisi nad nami ale postanawiamy obejrzeć jeszcze coś na koniec. Na mapce z atrakcjami okolic wynajduję szlak biegnący gdzieś zupełnie na uboczu górskim wąwozem, z adnotacją - uwaga tylko dla wprawnych! Brzmi ciekawie - więc jedziemy. Droga leśna, ludzi w ogóle brak parkujemy nieco nieśmiało samochód "po polsku" czyli na poboczu leśnej drogi gruntowej i podchodzimy do żółtej tabliczki - szlakowskazu. Wąwozik jest naprawdę ładny, na jakieś 50m wcięty w zbocza Pendlinga, ścieżka prowadzi wąskimi półeczkami nad rwącym potoczkiem i niestety, z dziećmi to może jeszcze, ale bestia zaczyna się robić zbyt niespokojna. Zawracamy, ale co zobaczyliśmy to nasze. Ciekawostką jest to, że w Polsce taki jeden wąwóz byłby chyba ogromna atrakcją, a tutaj zwyczajnie jeden z wielu, ścieżka zadbana i nawet ubezpieczona miejscami, ale ludzi - zero.
Obrazek Obrazek
Reszta dnia standardowo - Hallo-Du.

Dzień jedenasty - piątek
Dnia jedenastego w zasadzie już nie było. To znaczy oczywiście był ale polegał na pakowaniu wszystkiego po kolei, pożegnaniu z sympatyczną obsługą schroniska i na koniec na szesnastu godzinach jazdy z zapałkami w oczach.
Dzisiaj przeczytałem w necie "słowo od redakcji" n.p.m. zamieszczone w jednym z niedawnych numerów, ktoś był i polecał dla odmiany Tyrol południowy, a to z powodu: niskich cen, braku tłoku, właściwie wyważonej infrastruktury. W pełni popieram. Jestem z mojego urlopu strasznie zadowolony i każdemu pragnącemu spędzić z rodziną urlop w "górach wysokich" naprawdę polecam właśnie Tyrol, wszystkim wyjdzie na zdrowie, jemu, rodzinie, Alpom no i chyba najbardziej głównej alternatywnie tego wyboru czyli naszym zatłoczonym do granic możliwości Tatrom.

Koniec i bąba, kto przeczytał ten trąba. :D

_________________
Widzisz lewaka, nie stój z boku, reaguj!! Pamiętaj, lewactwo karmi się obojętnością i bezczynnością.


Ostatnio edytowano Wt wrz 29, 2009 12:28 am przez grubyilysy, łącznie edytowano 30 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz wrz 03, 2009 7:03 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lut 17, 2008 11:12 pm
Posty: 1357
Lokalizacja: NewSączCity
grubyilysy napisał(a):
gdzie te czasy gdy wsiadało sie w samochód i jechało tu, albo tam.


grubyilysy napisał(a):
Było tak że gdy już spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy o 21.00 (specjalnie, żeby jechać w nocy jednym ciągiem ze śpiącymi dziećmi i dojechać na rano) zatrzymaliśmy się w pobliskim mcDonaldzie gdzie dopiero (!) zadecydowaliśmy, że jednak Alpy.
No to w sumie niewiele się zmieniłeś :lol:
Czekam na ciąg dalszy... fotki, fotki, fotki... 8)

_________________
Czasem wystarczy przestać pragnąć jakiegoś marzenia, aby sprawić żeby się ono spełniło...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz wrz 03, 2009 7:15 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Śr sty 24, 2007 7:07 am
Posty: 708
Lokalizacja: Bielsko - Biała
stary bez kitu, wielki szacun dla Ciebie-pogodzić pasję z rodzinnymi zobowiązaniami to nie lada wyczyn. Z rodziny mam jedynie psa i wiem jak trudno jest gdzieś z nim wyjechać. A tutaj no proszę... nonszalancja logistyczna...

_________________
http://kt-livetheadventure.blogspot.com/
http://picasaweb.google.com/KrzysiekTalik


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn wrz 21, 2009 8:40 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 3:34 am
Posty: 14902
Lokalizacja: Ząbkowska, róg Brzeskiej
Tak tylko chciałem nadmienić, że nareszcie skończyłem pisać relacje z mojego urlopu :-).
Starałem się ją tak napisać, żeby można było czytać rodzinnie...

_________________
Widzisz lewaka, nie stój z boku, reaguj!! Pamiętaj, lewactwo karmi się obojętnością i bezczynnością.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn wrz 21, 2009 9:34 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Ogólne wrażenie pozytywne, jutro będę miał chwilkę to przeczytam całość...

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 23, 2009 8:31 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
grubyilysy napisał(a):
Ellmauer Tall to "wieża Ellma" czyli szczyt Ellmau

To dlaczego Zillertal to dolina? Zaćmiło kolegę? Wieża to Turm. :wink:
Ale jakby wszystko przebiegało bez potknięć nie byłoby czego wspominać.
A na tabliczce jest Steinschlaggefahr (zlepek trzech słów: stein-schlag-gefahr) - kamień-uderzenie-ryzyko...

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 23, 2009 8:48 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 3:34 am
Posty: 14902
Lokalizacja: Ząbkowska, róg Brzeskiej
piomic napisał(a):
...Steinschlaggefahr (zlepek trzech słów: stein-schlag-gefahr) - kamień-uderzenie-ryzyko...

Szlag by to trafił... :lol:
Ja to krzyżackiego w zasadzie ni w ząb (poza "Guten Morgen" i "Hande Hoch"), za to przed wyjazdem kupiłem sobie z takiej serii LengenScheidta "Niemiecki w trzydziesci dni" i nawet tak ze dwie i pół lekcji przerobiłem, tak że cztery bułki w sklepie potrafiłem już nawet kupić samodzielnie. W 2002 roku w niemieckojęzycznej części Szwajcarii żona wysłała mnie mnie do sklepu po pięć jaj, wbijając mi do głowy tekst jaki mam powiedzieć. Gdy wróciłem kazała mi powtórzyć. Powtórzyłem tak jak zapamietałem:
Fynf jaren
Aż dziwne że mnie nie zwinęli od razu, a nawet pięć jaj mi dali tak jak mieli...
Na serio - uważam że niemiecki to dla Polaków bardzo przydatny język.

_________________
Widzisz lewaka, nie stój z boku, reaguj!! Pamiętaj, lewactwo karmi się obojętnością i bezczynnością.


Ostatnio edytowano Śr wrz 23, 2009 9:56 pm przez grubyilysy, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 23, 2009 9:00 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lip 19, 2009 9:18 pm
Posty: 740
Lokalizacja: nadal z Czechowa
Dzielne masz kobiety. Pies to też ona? :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 23, 2009 9:15 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 3:34 am
Posty: 14902
Lokalizacja: Ząbkowska, róg Brzeskiej
majka777 napisał(a):
Dzielne masz kobiety. Pies to też ona? :)

Tak. :) Lucyna napisała mi niedawno "błogosławiony między niewiastami", ale ja twierdzę, że bardziej pasuje "męska służba domowa - dość rozpowszechniona w drugiej połowie XX wieku".

_________________
Widzisz lewaka, nie stój z boku, reaguj!! Pamiętaj, lewactwo karmi się obojętnością i bezczynnością.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 23, 2009 9:20 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lip 19, 2009 9:18 pm
Posty: 740
Lokalizacja: nadal z Czechowa
grubyilysy napisał(a):
męska służba domowa


Myślisz, że jest szansa, żeby te piękne zwyczaje zawitały pod polskie strzechy i na początku XXI wieku? :P


Ostatnio edytowano Śr wrz 23, 2009 9:32 pm przez majka777, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr wrz 23, 2009 9:32 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 3:34 am
Posty: 14902
Lokalizacja: Ząbkowska, róg Brzeskiej
majka777 napisał(a):
grubyilysy napisał(a):
"męska służba domowa


Ech, myślisz, że jest szansa, żeby te piękne zwyczaje zawitały pod polskie strzechy i na początku XXI wieku?

Chyba powoli się od tego odchodzi. Nowocześniejszym rozwiązaniem są tak zwane "związki partnerskie" - kobieta zajmuje się polityką albo biznesem, a facet np. taternictwem.

_________________
Widzisz lewaka, nie stój z boku, reaguj!! Pamiętaj, lewactwo karmi się obojętnością i bezczynnością.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz wrz 24, 2009 7:20 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3189
Lokalizacja: Nowy Sącz
Dopiero dzisiaj poczytałem, podobnie jak ty jestem :family man" i nie wiem, czy nie podsunąłeś mi pomysłu na przyszłe wakacje.

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Cz wrz 24, 2009 5:41 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
grubyilysy napisał(a):
niemiecki to dla Polaków bardzo przydatny język

Racja. Tym bardziej, że da się w nim dogadać praktycznie w całych Alpach i połowie Dolomitów.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL