W nawiązaniu do pewnego ogłoszenia
10 sierpnia, pobudka o 4, wsiadam w ciapąga do miasta świń, KEG-ów i krakersów, tam wysiadam i kieruję sie na dworzec autobusowy. Rozglądam się za czymś co będzie jechało do Zawoi... akurat podjeżdża Merc-bus, ładuję się do niego i kurs na Policzne. Busik jedzie mocno obciążony, pełno luda, jeszcze sie dosiadają w Sułkowicach i Suchej - efekt dociążenia widać w Makowie, gdzie busik skręcając zahacza o krawężnik (?) i cosik mu się urywa. (Rura się urwała temu misiu!) Kierowca jednak radzi sobie z usterką, jedziemy wolniejszym tempem, ale i tak prawie punktualnie jesteśmy w Zawoi.
Szlak z Policznego do Sulowej Cyrhli to ścieżka przyrodnicza, co jakiś czas stoją tablice informacyjne z coraz to śmieszniejszymi nazwami gatunków kwiatów i chrząszczy... W pewnym miejscu tych tablic jest 6 sztuk naraz
Za polaną zmiana kolorku na czarny, troszkę podejścia i ląduję na Markowych Szczawinach. Do tej pory nie spotkałem praktycznie nikogo, ale przy goprówce tłum ludzi, niestety tak już będzie do końca wycieczki. Zamawiam w bufecie herbatę, na którą muszę czekać koło 10 minut (chyba rekord), posilam się własnym prowiantem i odpalam wroty, zanim reszta luda zrobi to samo. Skręt Ratowników, schody, płasko, schody, schody* i wreszcie straszliwa półka skalna nad przepaścią. Za tym miejscem jest się już nieco innym
Potem kawałek żelastwa utrudnia spacer, plącząc się środkiem ścieżki. Przy Czarnym Dziobie (nie znałem tej nazwy, dzięki Ci Misiu-Klisiu!) robi się zator, na klamrach rozgrywa się seria ludzkich dramatów. Wręcz nadludzkim wysiłkiem pokonuję to miejsce, ale największa trudność miała dopiero nadejść...
Schody, schody (skandal - Mistrz nie pisze ile ich jeszcze zostało), a w końcu szczyt. I tu zgroza mnie ogarła, tłumnie dość. Trudnością było dogadanie się z własnymi myślami, albo znalezienie kawałka miejsca na zawietrznej. Wolę chyba Giewont
W zaistniałych okolicznościach przyrody nie zagrzewam długo miejsca na górze i dreptam w stronę Brony. Na północ widoki sympatyczne, na południu ledwo widać Tatry, niestety jestem tu o wiele za późno... Zejście przez kosówkę milutkie, kojarzy mi się z Pilskiem.
Z Brony szybko staczam się na polanę gdzie Marek szczał, a potem zielonym w dół. Na przystanku znów mnie motyla noga ogarła, najwcześniejsza komunikacja za półtorej godziny. Hm hm, chrzanić, łapię stopa. W efekcie po kilkunastu minutach jestem pod karczmą w Widłach - tu już lepiej, bo jest szansa na busa za pół godziny. Ale skoro tak mi dobrze poszło, to może znowu stopem? Z karczmy wyjeżdża starsze małżeństwo, zabieram się z nimi w stronę Suchej Beskidzkiej.
Maków to jednak jakiś pechowy jest - w tamtą stronę wykraczył się bus, a wracając stopem, samochód przed nami nagle dupnął do rowu. Okazało się, że kierowca przymknął na chwilę oczy, jego kobieta spanikowała bo pomyślała że facet zasypia, a gość na jej wrzask zareagował ostrym skrętem w prawo... Nikomu na szczęście nic się nie stało, zderzak do wyklepania. Ja wysiadam w Suchej i idę na dworzec PKP. Kupiłem bilety na pociąg, który nie jechał - co okazało się dopiero w rozmowie z czekającymi na peronie, bo pani w kasie oczywiście nic takiego nie powiedziała
Trudno, pojechałem następnym, reszta wiadoma, przesiadka w mieście świń, KEG-ów i krakersów, a po 20 jestem w domu...
Parę fotomontaży.
*
spragnionych dokładniejszych informacji odsyłam do podstawowego źródła - http://www.gory-szlaki.pl/akademicka_perc.htm