Etapy I i II.
Tuż przed godziną 7 rano 19 czerwca pod me domostwo zajeżdża auto prowadzone przez Robokierowcę Marcina. Pakujemy się i ruszamy na Biały Dom Dobroci. Omijamy Go po prawicy i ruszamy na Słowację. Skład osobowy : Aga, Bogumił, Marcin i ja. Podróż do Zwardonia mija bez przygód. Dopiero w Zwardoniu uświadamiam sobie, że zapomniałem kurtki zimowej i karty ubezpieczenia. Ale nic to. Ruszamy dalej. Przez dziką Słowację przemykamy prawie szybko. Czasami tubylce na drogach i same drogi uniemożliwiają ludzką jazdę. Po przejechaniu w okolicach dwóch stolic wnikamy na autostradę i ruszamy z buta. Przy dźwiekach przebojów lat 80 osiągamy cel. Dom wypoczynkowy Lucknerhaus. Wita nas impreza towarzyska dla kierowców klasycznych , osobowych Mercedesów i Unimagów. Oto one:
Wnikamy w pokoje i udajemy się na konsumpcję. Dania obfite więc pić się chce. Gasimy pragnienie i dyskutujemy. Nie boimy się o przyszłość. Pokarm sam podchodzi pod domostwa:
Mija noc. Rano spożywamy to co jest na stołach. Piję pierwszą w tym roku kawę. Oszołomiony tym wydarzeniem ruszam z pozostałą trójką w górę. Przed nami trasa do schroniska Lucknerhutte. Po drodze mijamy drzewa przeniesione z Doliny Kościeliskiej:
Po skosach i zakosach docieramy na 2241 m.
W schronisku wita nas szef. Przemiły człowiek. Zresztą na każdym kroku spotykaliśmy się z sympatią tubylców. Kultura turystyczna ponad wszystko.
Spędzamy tam 45 minut i ruszamy dalej. Kolejnym celem jest schronisko Studlhutte na 2801 m. Żegnamy Lucknerhutte i wnikamy w śniegi.
Zakosami po mokrym śniegu osiągamy cel dnia. Z Lucknerhaus wyszliśmy o 9.25, do Studlhute pierwszy osobnik wchodzi o 12.20.
W Studl jestem drugi raz w życiu. Don sam zapomniał ile razy tam był
Aga i Ali są tam pierwszy raz. Dla Lufki to Jej rekord wysokości. O którym bardzo szybko zapomni
. Zresztą Ona ma już w kieszeni tytuł Odkrycia Roku. Inne Dziewczyny ( bez obrazy Koleżanki Drogie ) mogą za Nią czekan i plecak nosić
. Spora część chłopców - czekanistów również
Meldujemy się, dostajemy lager 2 ( 16 miejsc, chwilowo jesteśmy sami ). W międzyczasie pogoda poprawia się co zmusza nas do wystawienia ryjów na zewnątrz. Don z Alim idą porzucać po stoku Lufkę ( w celach badawczych i szkoleniowych ), ja jako samotny alpinista
udaję się na pagórek
stojący nieopodal schroniska. Oczywiście nie ma mowy żebym wyszedł na szczyt tegoż ( 2920 m ). Po drodze zostałem postraszony ptaszyskiem i spitami w ścianie, które zobaczyłem jak tamtędy wracałem
Jeszcze zdołałem rozciąć czekanem swoją kurtkę. Ale w sumie wszyscy w dobrym zdrowiu spotykamy się na kolacji. Składającej się z 5 dań. Po takim posiłku trudno wdrapać się na piętrowe łóżko
. Nasz spokój zostaje zakłócony wizytą kolejnych gości w pokoju. Tak kończy się sobota.
Pobudka wstać. W wyjątkowo pustej jadalni spozywamy dary spozywcze. I pora iść. Pogoda rano była piękna. Niestety , była ... W trakcie przejścia przez lodowiec jesteśmy atakowani paskudnym wiatrem. I równocześnie pojawiły się chmury. Grossa nie widać, przed nas widać na kilkanaście metrów. Idziemy w czwórkę, przez lodowiec idą też inne zespoły. Raczej dusze słowiańskie. My dochodzimy do pierwszych, ubezpieczonych skał. Mikst lodowo - skalny ubezpieczony linami. Jedna z grup prowadzonych przez przewodnika podchodzi do nas ale widząc trudności ściany przewodnik pogania
swoją trzódkę po stromym śnieżnym stoku. My przechodzimy te ubezbieczenia i po kolejnym śnieżnym stoku dochodzimy do śnieżno - skalistej grani prowadzącej do Erzherzog-Johann-Hutte. Najwyżej połozonego w Wysokich Taurach schroniskach - 3 454 m. Tak wieje, że na początku drogi staramy się unikać prawej części grani. Można polatać. Potem wtuleni w skałę i linę wznosimy się w stronę schroniska. W nim niezły, "babiloński", tłum. Spożywamy ciepłe napoje i myślimy co dalej. Wieje, widoki ... dziwne. I sypie. Wizja pokonania przełączki między Grossami przy takim wietrze nie napaja optymistycznie. Po pewnym czasie wychodzimy ze schronu zobaczyć sytuację na zewnatrz. Tragedia. Nic nie widać. Po kilku minutach mamy problemy z odnalezieniem własnych śladów. Ostatnie zdjęcie pokazuje "burzę mózgów" w terenie. No i wiatr. Nic a nic nie ustaje. Robimy jedyną rozsądną rzecz w tym wypadku - wracamy.
Wracamy tą samą granią. Wiatr się przydaje
Lekko wtula nas w skałę
Tak więc element mistyczny występuje
Wystąpiła też radosna motyla noga Mać, którą rzuciłem jak "debilnie" wisząca uprząż od czekana zachaczyła mi o raka. Po zejściu na śnieg wiążemy się i podążamy na 2801 metra. Przed nami piękne widoki, za nami chmury i wiatr szalejące nad Grossem. Na parę minut wkraczamy do schroniska, nawiązujemy kontakt duchowy ze ŚnŚ, tj jemy konserwę. I w godzinę schodzimy do Lucknerhaus. Po drodze mijamy miejscowy Kościelec i miejscowe krówki. Na parkingu szybkie przebranie i jazda. Kolejny etap to Lichtenstain.