Co robić w tym nudnym jak p.zda mieście?
Każdy mówi, że nie ma to jak robienie loda. Cholera no nie wiem, czy to dla mnie...
Wstaję o 2.50. Ależ się miło spało. Może te lody są fajne ale czemu tak wcześnie trzeba wstawać? Właściwie to ledwo zasnąłem.
Zbieram się po cichu i wychodzę przed blok, po paru chwilach przyjeżdża Maciek. On też jeszcze nigdy nie robił loda, więc oboje jesteśmy podekscytowani. W samochodzie jest rześko, bo tym razem każdy z nas umył obowiązkowo zęby.
Droga do Zakopanego minęła nam na rozmowach o technikach i zabezpieczaniu się. Trochę się boję ale cieszę się bardzo, że w końcu to zrobię.
Na szlak wychodzimy jak jest jeszcze ciemno. Tony sprzetu ciążą nam niemiłosiernie. Idziemy męcząc się niesamowicie i jednocześnie ćwicząc oddech. Gdy dochodzimy do schroniska, to już jesteśmy spoceni. Co będzie później... Masakra.
Wychodzimy ze schroniska i zasuwamy do Czarnego Stawu. Po drodze spotykamy dwie dziewczyny. Widać, że mają straszne parcie. Kurcze, to musi być faktycznie niesamowite.
Musimy obejść staw, bo na kąpiele nie mamy ochoty. W sumie po co się kąpać przed lodem?
Jest oczywiście nieprzetarte i trzeba torować. Na szczęście nie ma aż tak dużo śniegu, no i biały kolor dodaje nam sił. Cholera jasna kurs turystyki zimowej idzie za nami. Ale będzie orgia!!! Jesteśmy makabrycznie zmęczeni, a trzeba być przed nimi żeby przypadkiem nie zajeli nam miejsca. Idziemy szlakiem. Czasami wpadamy w zaspy po dupę, czując chłodną biel na pośladkach. Ależ to męczące. Robi się stromo. Ślizgam się na zakopanych kilkadziesiąt centymetrów pod śniegiem kamieniach. Jeszcze kilka metrów i dojdę. Poślizgnąłem się, klękam, otwieram usta, próbuję zaczerpnąć powietrza, biel rozpływa się w ustach, zaczynam pokaszliwać z zachłyśnięcia. Już prawie jestem. Nie można się poddawać. Zaraz będzie fajnie!!!
Wychodzę na wzniesienie. Jest, widzę drogowskaz. Zsuwam się po stoku. Lekki trawers i jestem na zasypanym śniegiem stawie. Zrzucam wszystko i padam z wycieńczenia. Czy zawsze trzeba się tak namęczyć żeby dojść do sedna sprawy? Chwile później dochodzi Maciek, a za nim grupka z kursu.
Dogadujemy się z instruktorem i dzielimy się miejscem. W sumie każdy lubi jak jest trochę ciasno!
Dębsiu wyjmuje sprzęt i idzie z jedną dziewczyną na górę.
Cholera to ja też tam pójdę! Zobaczę może chociaż trochę jak to się robi. Na górze Dębsiu pokazuje dziewczynie swoją śrubę i wkręca ją najgłębiej jak się da.
Cholera jasna. Moja śruba jest ze trzy razy większa od jego! Gdzie ja ją wkręcę? No ale spróbować trzeba.
No to próbuję. Na początku idzie ciężko. Później pomagam sobie czekanem. Ja pierdo... ależ to jest męczące! Udało się! To jeszcze dwa razy, dla pewności.
Schodzę na dół i siadam na chwilę. Strasznie się zmęczyłem. Nie wiem czy podołam. No dobra. chwytam sprzęt w ręce i uderzać w ścianę. Nawet tak nie boli.
Coraz dalej i dalej. Przestaję się czuć tak niepewnie. W sumie to całkiem przyjemne. Jeszcze raz i jeszcze raz i... jest udało się. Zmęczony ale i zadowolony zaczynam powoli się spuszczać.
Maciek mimo obaw o swój sprzęt próbuje. Duże znaczenie ma tutaj też to, że kursanci nie są zbytnio wyposażeni, a jednak walczą dzielnie.
Maciek daje ostro aż iskry lecą. Nie oszczędza sprzętu. Dochodzi także do końca. Niesamowita sprawa.
Jesteśmy mocno umęczeni ale nie mamy dość.
Dajemy pobawić się naszym sprzętem innym. Wszyscy chwalą go jak się da. Nie ukrywam, że też mieliśmy dużą z tego przyjemność.
Dochodzę drugi raz i później trze...
O szit spadam. Widocznie nie wszedłem dość głęboko. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Chwytam go mocno i zagłębiam jak najszybciej. Dobra jestem... Udało się, nie spadłem. Próbuję wyrównać oddech. Serce wali jak oszalałe. Wdech, wydech, wdech, wydech... Już blisko, już prawie... To jest to!
Na dole odpoczywam. Kolejny raz już nie dam rady. Maciek jeszcze molestuje sprzęt. Widać sprawia mu to niesamowitą przyjemność.
Robi się już ciemno i zimno, więc wracamy, zmęczeni ale jednocześnie spełnieni.
Dzisiaj obudziłem się połamany strasznie, szyja mnie boli, w gardle coś drapie ale nigdy nie zapomnę jak robiłem loda!!!