Niedziela godzina 2.40 dzwoni i już trzeba wstawać. Szybkie śniadanko i ruszamy tzn. ja i brat. Z prognoz wynika że powinno być dobrze
. Temperatura jakieś -10*C-wmiare przyswajalna. O 3.30 wyruszamy z domu (z Rabki
) czerwonym w strone Turbacza.
O dziwo narazie latarki są zbedne. Księżyc doskonale oświetla drogę. Pierwszy widok już powyżej ostatnich domów:
Podejście pod Maciejową nie należy do ulubionych. Tempo spacerowe, ale i tak nie jest lekko. Śnieg niby ubity ale jednak przyczepność nie taka jak w lecie. Zakwasy po ostatnich wf-ach, treningach i zawodach dają o sobie znać. W sobotę ledwo co po domu mogłem chodzić. Po 1.5 godziny jesteśmy na Maciejowej i robimy krótką przerwę.
Widoczność robi się coraz lepsza. Przez lornetkę widać światło na Kasprowym. Trochę za długo nam zajeło podejście pod Maciejową, więc zaczynam trochę tempo. Jakieś 40 minut zajmuje nam dotarcie na Stare Wierchy.
Trzeba już używać latarek. W lesie jest jeszcze dość ciemno. Gdzieniegdzie światło księżyca przedziera się przez gałezie drzew i oświetla małe ośnieżone drzewka. Wygląda to naprawde nieźle.
Teraz już tylko dojść na Turbacz. Jest już późno, a chcemy zdążyć przed wschodem. Podkręcam jeszcze tempo. Najgorsze podejście mamy pod Rozdziele. Strasznie źle się szło, a ja utrzymywałem naprawde mocne tempo. Niestety brat zaczyna opadać z sił. W sumie to się mu nie dziwie. Był tylko raz na Turbaczu i raz w Tatrach i ma dopiero 13 lat. Coż robimy krótką przerwę i ruszamy. Mamy trochę zapasu więc końcówkę trochę luzuje. Brat i tak już ledwo idzie. Obchodzimy szczyt(bałem się że nie będzie dobrze przetarte)i dochodzimy do schroniska. Mi też wysiłek dał się trochę we znaki, szczególnie lewa noga(zapewne po 50 przysiadach na jednej nodze zrobionych we czwartek
). Widoki wynagradzają nas sowicie:
Postanawiam jeszcze zejść na Długą bo z niej widać całe Tatry i strzelić jakąś panoramę niestety nie udało się zrobić całej(palec już mi odmarazał)
Po drodze ukazuje się jeszcze księżyc. Jets naprawde wielki czego niestety zdjęcie nie oddaje:
Panoramki przed wschodem:
I powolutku ukazuje się nam słoneczko
:
Ostatni rzut oka na Wysokie i idziemy do shronu zjeść śniedanie i napić się herbatki.
Widoki naprawde postawiły nas na nogi.(przez lornetkę widać świetnie krzyż na Giewoncie i kolejkę na Łomnicy) Bratu szybko wróciły siły.
W schronie była jakaś grubsza impreza bo jeszcze jak przyszliśmy to odklejali kieliszki od stołów
Jemy śniadanie i delektujemy się widokami.Tak to można codziennie
Poźniej tylko monotonne zejście do Rabki. W sumie wyjście z Rabki zajeło nam 3.45 a zejście spowrotem jakieś 3.15. Zdążylem się jeszcze wykąpać i posć na 12-30 na mszę.
Wypad myślę że się udał.(brat nawet dużych zakwasów dziś nie ma więc jest dobrze) I to chyba tyle jak na dziś. Muszę jeszcze napisać jedną relację(z wakacyjnej próby na GSB) ale to dopiero jak przeczytam Lalke i Nad Niemnem
ps. Fotki średniej jakości niesety na lepszy sprzęt narazie ciężko odłożyć. Niestety wredne liceum strasznie człowieka ogranicza.
ps.2 Sory za spójność tekstu ale niegdy polonistą nie byłem i nie będę. Wole matme