Korona Atlasu Wysokiego 04-20.06.2011
Inspiracje:
http://www.pza.org.pl/download/taternik/315589.pdf
http://www.pza.org.pl/download/taternik/315599.pdf
http://www.youtube.com/watch?v=Tnq5TvGBiN4&feature=related
http://gsm.org.es/actividades/rutas/rutas-atlas/
Wysokości i nazwy szczytów zazwyczaj podaję zgodnie z przewodnikiem wydawnictwa Cicerone: Des Clark „Mountaineering in the Moroccan High Atlas”
O tej wyprawie marzyłem od dawna: wszystkie czterotysięczne szczyty Atlasu Wysokiego za jednym razem. Atlas jest dla mnie tym, czym dla wielu turystów Tatry czy Alpy. Od zawsze pobudzał moją wyobraźnię. Pamiętam jak w szkole podstawowej na lekcjach geografii o Afryce (trochę już wtedy chodziłem po naszych Beskidach), znalazłem na mapie góry wznoszące się nad Saharą. Nie mogłem przestać o nich myśleć, stały się moją obsesją. Ale pojechałem w nie dopiero wiele lat później.
Liczyłem, że pojedziemy w trzech dwuosobowych składach, ostatecznie została nas tylko dwójka. Wylądowaliśmy w Marrakeszu. Utarło się, że Muzułmanie z Północnej Afryki są strasznymi naciągaczami, ale niczym nie różnią się od nas, jest okazja, to chcą zarobić… W Warszawie również można zostać nieźle naciągniętym. Z lotniska do centrum możemy tanio dojechać autobusem linii 175 za 2,8zł, a do niedawna mogliśmy trafić na TAKI zamiast TAXI i zapłacić złotych dwadzieścia za kilometr. Przed wszystkim nie da się ustrzec, ale takie rzeczy powinniśmy wiedzieć przed wyjazdem w nieznane miejsce. A panujące stereotypy są równie prawdziwe jak obraz Polaków w kanadyjskim horrorze „The Shrine”. Tym sposobem, mądrzejsi również o doświadczenia z lat poprzednich, do górskiej miejscowości Imlil 1740m n.p.m., dojechaliśmy za 35MAD (dirhamów marokańskich, 1MAD=0,36zł) zamiast za 200 czy nawet 400 dirhamów.
Doliną Ait Mizane dotarliśmy do Refuge du Toubkal (schronisko Tubkal) 3200m n.p.m. Czułem przerażenie. Pogoda była kiepska, chmury, mgły, bardzo dużo śniegu, nie spodziewałem się go tyle w czerwcu w Afryce. Później śnieg okazał się naszym sprzymierzeńcem. Zastanawiałem się, co ja tutaj robię i czy w ogóle dam radę. Gdy emocje już opadły postanowiliśmy następnego dnia pójść na Tizi (przełęcz) n’Tadat by ocenić warunki, sprawdzić zagrożenie lawinowe i przyjrzeć się naszym drogom wejścia, a jeśli pogoda by pozwoliła, pokusić się o wejście na najniższy z czterotysięczników Biguinoussene 4007m n.p.m.
Nie wstaliśmy zbyt wcześnie, pogoda była dobra, gdzieś około 7:00 byliśmy gotowi do wyjścia, nie szliśmy nigdzie daleko, więc mieliśmy czas. I nagle szok: „Gdzie są moje buty?!?” Cóż, były dość stare i jak się później okazało, jeden z miejscowych przewodników uznał, że są niczyje i je sobie pożyczył. Na ten moment dla mnie wszystko się zawaliło, miałem tylko sandały. Inny przewodnik chciał pożyczyć mi swoje buty, niestety okazały się za małe. To już był koniec naszej wyprawy. Z odrobiną nadziei, że buty jednak się znajdą, poszliśmy w stronę Tizi n’Tadat. W sandałach nie mogłem za długo chodzić po śniegu i Biguinoussene na pewno odpadał, więc potrenowaliśmy wspinaczkę, wyznaczyliśmy trasy na następne dni i oceniliśmy jakość śniegu. Nabrałem dużo optymizmu, uznałem, że mamy szansę, tylko te buty, chciałem nawet wrócić do Imlil, być może udałoby mi się kupić inne? Po powrocie do schroniska buty stały na swoim miejscu! Jeden z przewodników opuszczał wzrok na mój widok, wiedziałem, że to on je wziął, ale najważniejsze, że się znalazły. Po południu do doliny zaczęły wdzierać się chmury, to wspaniałe przedstawienie towarzyszyło nam każdego dnia do końca pobytu w Refuge du Toubkal. Wieczorem poszliśmy jeszcze przetestować nasze raki, wszystko było w porządku. Akcję górską czas zacząć!
Na początek postanowiliśmy wybrać się w miejsce, które już znamy, na najwyższy szczyt Atlasu Wysokiego Jbel Toubkal (Dżabal Tubkal) 4167m, ze schroniska przez rzekę lodowym mostem, następnie krótka wspinaczka i znaleźliśmy się w północnym Ikhibi. Po drodze na szczyt weszliśmy jeszcze na Tibherine E 3880m i Immouzzer 4010m. Na Tibherine leżą szczątki samolotu wojskowego, z tego co nam się udało dowiedzieć, do zdarzenia doszło w latach 70-tych zeszłego wieku, pilotowi udało się bezpiecznie posadzić maszynę i nikt w wypadku nie zginął! Miałem ze sobą tureckie Oko Boga, które chciałem zostawić na Toubkalu, ale Tibherine to idealne dla niego miejsce. Immouzzer to przepiękny szczyt z mocno pociętą granią i miejscami bardzo widowiskową ekspozycją: podczas jednej z krótkich wspinaczek zgubiłem na nim kapelusz.
Wszystkim polecam drogę na wierzchołek Toubkala północnym Ikhibi. Magia Wysokości jest wszechobecna. W Atlasie Wysokim nie jest inaczej. 99% turystów chce jak najkrótszą drogą zaliczyć najwyższy szczyt, by następnego dnia czym prędzej wrócić do Imlil. Dlatego większość osób wchodzi na Jbel Toubkal południowym Ikhibi, czasami jest tam tak tłoczno jak pod Giewontem. Jeśli wybierzecie jakąkolwiek inną trasę, z dużym prawdopodobieństwem przez cały dzień nie spotkacie nikogo innego.
Następnego dnia czekała na nas trasa na najbardziej oddalone od schroniska, najwyższe szczyty Pasma Ouanoukrim: Timesgiuda 4088m i dwa wierzchołki szczytu Ras 4083m. Bardzo przyjemna wędrówka do końca doliny Ait Mizane, krótka wspinaczka i otwiera się przed nami olbrzymie podszczytowe plateau. Z Rasa można zobaczyć w oddali Jezioro d’Ifni, nad którym nocują grupy udające się na trekking wokół Toubkala. Timesgiuda wygląda jak sztucznie usypana górka dla dzieci do zjazdu na sankach, lub jak głowa leżącego smoka, który ma zamiar się właśnie podnieść.
Piąty dzień był najtrudniejszym podczas całego naszego pobytu w Atlasie. Wybraliśmy się na Clochetons Central 4040m i Afellę 4043m. Przed nami kilka godzin, może nie bardzo trudnej, ale jednak wspinaczki na sam szczyt. Clochetons (Wieżyce) to grupa kilku szpiczastych iglic, tylko najwyższy Clocheton Central jest bardziej masywnym wierzchołkiem. W niektórych opracowaniach można się spotkać z innym nazewnictwem. Clochetonsami są nazywane właśnie tylko te igły. A Clochetons Central to po prostu Afella Północna. Chcieliśmy przejść całą grań Clochetons ale pod jednym z wierzchołków doznałem dziwnego uczucia. Wszystko wydawało mi się płaskie, nie mogłem prawidłowo ocenić nachylenia, dopiero stawiając nogi czułem, że tu nie może być płasko! Zrezygnowaliśmy z przejścia granią i dla własnego bezpieczeństwa udaliśmy się czym prędzej na Clocheton Central. Nareszcie na szczycie! Nic bardziej mylnego. Clocheton Central jest pęknięty na trzy części, dwa razy w dół, dwa razy w górę, w końcu na płaskim. Dojście z Clocheton Central na drugi z dzisiejszych czterotysięczników: Afellę i zejście do Tizi Melloul to już przyjemny spacer. Po drugiej stronie Przełęczy Melloul znajduje się płaski jak stół Tazaghart 3980m z bardzo stromymi zboczami, od tej strony łatwo dostępny. Przez Tizi Melloul i Tizi Afella prowadzi również najdłuższa z trzech tras łączących Refuge du Toubkal i Refuge de Lepiney. Tą trasą zamierzaliśmy wrócić. Bardzo luźne kamienie wyjeżdżające spod nóg przechodziły w śnieżne pole, robiło się coraz bardziej stromo, przecież tędy nie może prowadzić trekkingowy szlak? Jakież było moje przerażenie, gdy zamiast na Tizi Afella znaleźliśmy się znowu na Tizi Melloul. Wybraliśmy złą odnogę doliny! Następne nasze decyzje to już koncert pomyłek. Ostatecznie zamiast bezpieczną drogą przez Tizi Afella, postanowiliśmy zejść do schroniska najkrótszą drogą, wybrałem stromy żleb, który wydawało się, że schodzi prawie do doliny. Niestety „prawie” to nie to samo co „do doliny”… Śnieg był idealny, dwa uderzenia nogą budowały stabilny stopień, jak po drabinie, krok po kroku, doszliśmy do miejsca, gdzie żleb przeradzał się w wodospad. Tędy nie mogliśmy dalej schodzić, trzydziestometrowa lina rozwiązałaby nasze wszystkie problemy. Niestety w Polsce zdecydowaliśmy, że ważniejszy będzie namiot niż lina, nie planowaliśmy trudnych wspinaczek (wybraliśmy się na scrambling, nie climbing), a bagażu i tak mieliśmy już za dużo. Z namiotu nie skorzystaliśmy ani razu. Powrót do góry nie wchodził w rachubę, byliśmy bardzo już zmęczeni, ręce i stopy mieliśmy przemarznięte, powrót śnieżnym żlebem na pewno skończyłby się odmrożeniami. Byliśmy w potrzasku. Zejście w dół prawie pionową ścianą było dla nas zbyt trudne, postanowiliśmy przetrawersować ją w stronę przełęczy. Jeden zły ruch i lecimy kilkadziesiąt metrów w dół. Przełęcz była coraz bliżej, pod nami przewieszona skała, z boku kolejny wodospad, który miał kształt komina i to był nasz ratunek. Przemoczeni ale żywi. Znowu po właściwej stronie cienkiej czerwonej linii. Trasa przewidziana na sześć godzin zajęła nam ich szesnaście.
Szósty dzień to moja samotna wędrówka klasyczną drogą na Toubkal West 4030m. Pod koniec wejścia chcąc ominąć tłumy turystów schodzących z głównego wierzchołka Toubkala poszedłem trochę na skróty. Latem skrót ze względu na luźne kamienie praktycznie jest niemożliwy do przejścia, teraz kamienie związane były przez śnieg i lód i dość szybko znalazłem się na grani. Grań Zachodniego Toubkala jest bardzo wąska i eksponowana, ale wspinaczka nią jest dość prosta. Za to widoki na okoliczne szczyty chyba najlepsze w całej okolicy. Chciałem jeszcze wejść na przepiękną kopę Tete d’Ouanoums 3970m, ale obiecałem szybko wrócić do schroniska, tak więc tylko się z nią przywitałem i pognałem szybko na dół, mijając po drodze wspomnianych wcześniej turystów, z których większość miała kijki, ale tylko nieliczni zabrali raki.
Siódmego dnia wybraliśmy się na Akioud 4030m, około południa planowałem wrócić do schroniska i jeszcze tego samego dnia udać się na Biguinoussene. Wejście na szczyt wydawało się dość łagodne, niestety z minuty na minutę robiło się coraz bardziej stromo. W końcu dwie nogi przestały wystarczać, musiałem użyć rąk i zacząć wspinaczkę w śniegu i lodzie. Czubki palców, po poprzednich dniach miałem już dość mocno pokiereszowane, na śniegu zacząłem zostawiać krwawe ślady. Obiecałem Górze i sobie, że jeśli mnie wpuści, tym razem będzie to już koniec, a Biguinoussene zostawię na następny raz. Pod samą przełęczą dostrzegłem sporo szczelin. Nie były duże, ale zleżały śnieg miejscami praktycznie wisiał w powietrzu odklejony od skały, a pod nim płynęły potoki ze stopionego przez słońce śniegu. Zdarzało mi się wcześniej wpaść powyżej pasa w takie szczelinki, ale te wyglądały na bardzo głębokie i nie wiedziałem gdzie się zakończy mój zjazd, jeśli się znajdę pomiędzy śniegiem a skałą. Omijając z daleka niebezpieczne miejsce, w końcu udało mi się dotrzeć do przełęczy. Droga na szczyt stała otworem. Wejście nie jest trudne, ale zajęło mi sporo czasu, wielokrotnie musiałem ściągać i zakładać raki, ponieważ śnieżno-lodowe pola co chwilę przeplatały się z polami luźnych, wyjeżdżających spod nóg kamieni.
Po dotarciu do schroniska w mojej głowie rozpętała się prawdziwa burza. Było jeszcze wcześnie i miałem dość czasu żeby wejść na Biguinoussene. Duma czy pokora? Wszystkie czterotysięczniki Atlasu Wysokiego za jednym razem, czy obietnica złożona kilka godzin wcześniej? Bóg i Szatan siedzący na ramionach. Ostatecznie żeby nie kusić losu, czym prędzej spakowaliśmy rzeczy i jeszcze tego samego dnia udaliśmy się na dół do Imlil i następnie do Marakeszu.
A wątpliwości pozostały do dziś.
Większość czterotysięcznych szczytów w Atlasie Wysokim znajduje się w zachodniej części Masywu Centralnego, nazywanej także Atlasem Marakeskim, i okala dolinę Ait Mizane. Wyjątek stanowi Masyw M’Goun znajdujący się na wschód od przełęczy Tizi n’Tichka- kolejny cel naszej podróży. Z Marrakeszu wyruszyliśmy do Damnate. W autobusie spotkaliśmy parę przesympatycznych Łotyszy, po wspólnym zwiedzaniu miasta udaliśmy się do taniego hotelu i żeby zaoszczędzić, przespaliśmy się w czwórkę w jednym pokoju, cena za noc 15MAD! Ponieważ Łotysze dalej jechali w innym kierunku nasza znajomość na tym się zakończyła. My w dalszą podróż udaliśmy się autobusem do Azilal skąd, korzystając z Collective Taxi dojechaliśmy do Agouti. Collective Taxi to najczęściej wysłużone Mercedesy 190D, kilka lat temu jeździły jeszcze same „beczki”. Do taksówki mieści się siedem osób: kierowca, dwoje pasażerów na siedzeniu obok kierowcy i czworo z tyłu. Oczywiście można pojechać we dwójkę, ale wtedy trzeba zapłacić za pozostałe miejsca. Jeśli chcemy pojechać taniej, należy zaczekać aż taksówka w danym kierunku się zapełni. Czasami może to potrwać nawet kilka godzin, tutaj nikomu się nie spieszy. Biali turyści często biorą taksówkę tylko dla siebie, ale wspólna podróż to najlepszy sposób, żeby poznać tutejszych mieszkańców i ich obyczaje.
Przez kolejne trzy dni wszystko się musiało udać – gdyby spotkało nas załamanie pogody, czy ktoś zwichnąłby kostkę, samolot do Polski wystartowałby bez nas. W Agouti spaliśmy w Gite d’etape Flilou. Rewelacyjna obsługa i warunki, cena 50MAD. Agouti, okoliczne szczyty i doliny wyglądają jak przerośnięte Bieszczady lub Tatry Zachodnie. Sielski klimat, błogi spokój, bociani klekot. Mógłbym rzucić wszystko i zostać tu na zawsze, jak spora część bocianów nieodlatujących nigdy do Europy.
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie, przed nami był najdłuższy i najwyższy odcinek do pokonania. Doliną Arous z Aguti 1815m przez przełęcz Tarkeddit 3400m do schroniska Tarkeddit 2900m. 1600m do góry, jeszcze nigdy w ciągu jednego dnia nie pokonałem takiej wysokości.
Pod przełęczą usiadłem na chwilę na kamieniu i zasnąłem, obudził mnie głos nawołującej za mną partnerki. Ostatkiem sił wdrapałem się na przełęcz i... Nigdy nie widziałem tak pięknego widoku. Wspaniały ogromny masyw M’Goun i wielobarwna czerwono-fioletowo-zielona kotlina u jego stóp. Stałem bez ruchu kilka minut, nie mogąc oderwać wzroku zafascynowany grą kolorów. W Tarkeddit Refuge nie było już tak różowo, ceny obłędne, butelka wody 20MAD, warunki podłe. Ubzdurałem sobie, że jest to schronisko CAF, w którym mamy zniżki, ale jest to schronisko prywatne. Wyciągnęliśmy wszystkie nasze legitymacje: OeaV, PTTK, PTSM i cudem udało nam się wytargować cenę 75MAD za nocleg zamiast pierwotnej 150MAD. Namiot został w Agouti, właśnie teraz, kiedy najbardziej by się przydał. Wieczorem przy schronisku zebrało się kilku przewodników i pasterzy i spędziliśmy przemiły wieczór na rozmowach o górach, Berberach i Polsce.
Wejście na szczyt nie jest trudne, ale bardzo długo znajdujemy się na wysokości powyżej 4000m. Poprzez M’Goun West 3978m, wierzchołek bez nazwy Point 4008m dotarliśmy na Ighil M’Goun (Ighil Makun) 4068m. Widoki na grani są imponujące, potężne głębokie kotły z uroczym oczkiem wodnym na dnie. Zbocza Point 4008 wyglądające jak olbrzymie katedralne organy piszczałkowe. Ten szlak był dla mnie drogą krzyżową w intencji mojej mamy, która kilka dni wcześniej miała operację serca. W kopczyku na szczycie zostawiłem malutki różaniec, jeśli będziecie na tym szczycie, prosiłbym o informacje czy jeszcze się tam znajduje, podobnie jak Oko Boga na Tibherine.
W drodze powrotnej Góry urządziły nam pożegnalne przedstawienie. Nad głowami zaczęły gromadzić się chmury, silny wiatr od pustyni przewiewał je wszystkie na drugą stronę wierzchołka. W przeciągu piętnastu minut prawie czyste niebo zasłoniła gruba warstwa czarnych chmur. Wyraźnie widoczne smugi deszczu, błyskawice rozdzierające niebo. Kilkaset metrów od schroniska nawałnica zaczęła przechodzić na naszą stronę masywu. Na nas spadły tylko pierwsze krople jakże odświeżającego delikatnego deszczu.
Atlas był dla nas wyjątkowo łaskawy.