Pechowo zaczęło się w już w Tatranskiej Łomnicy. Kiler postanowił poćwiczyć niebezpieczne techniki łańcuchowe. Ostrzegałem go, żeby przynajmniej włożył kask, ale on był zbyt uparty. Najpierw powoli, ćwiczył ruchy wahadłowe.
Husiu, husiu...
Nawet mu się to udawało.
Husiu, husiu...
Cieszył się i mówił, że jest lajtowo....
Jego euforia i samozadowolenie wzrastały.
Husiu, husiu...
Przez to zaczął lekceważyć niebezpieczeństwo. Zabawa stawała się co raz to bardziej niebezpieczna.
Nie czuł się zagrożony. Uśpił swoją czujność. Myślał, że jego doświadczenie jest wystarczająco duże, aby podjąć tak wielkie ryzyko. Ale jak wiadomo rutyna w górach bywa bardzo zgubna.
Pamiętajcie! Nie lekceważcie zagrożenia, bo może się to skończyć bardzo źle.
Husiu, husiu! Husiu, husiu!! Husiu, husiu!!!
I.....
Bum!!!!!!!!!!!!
Jak to dobrze, że na Słowacji działają tak sprawne i szybkie zastępy Horskiej Zachrannej Służby. W mgnieniu oka nadleciało śmigło:
Równie szybko zabrało poważnie potłuczonego Kilera i odleciało w siną dal:
Zostaliśmy z Maćkiem sami. Nie miał kto narzekać na ceny kolejek, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji i przewieźć się do Skalnatego Plesa gondolą. Widoki po drodze prawie jak w Alpach. No może po za tym, że tam chyba nie ma Cyganów wystawiających turystom gołą dvpę.
Stamtąd jakimś nieprzyjemnym, monotonnym piarżyskiem na nic nie znaczący wierzchołek przyprószony śniegiem:
Kiedy wychodziliśmy na wierzchołek z mgły zaczęły wyłaniać się jakieś ludzkie kształty. Przetarliśmy z Maćkiem oczy ze zdumienia. Czyżby to duch Kilera? Spodziewaliśmy się, że Słowacy zdołają go jeszcze odratować po ciężkim wypadku na łańcuchach.
Ależ nie! To nie duch! To Kiler z krwi i kości. Co prawda podpiera się laską i jakiś taki dziwnie pokrzywiony, ale to naprawdę on.
Szybko opowiada nam o tym jak przy ostrym zakręcie wypadł z helikoptera HZS i spadł właśnie tutaj. Upadek został zamortyzowany przez 2 metrową zaspę śniegu. Kiler mimo ran odniesionych rankiem postanawia pójść dalej z nami.
A droga na nasz cel wygląda mniej więcej tak:
Wkrótce zakładamy raki na buty (tzn. ja i Maciek zakładamy je na buty, a Kiler na...hmmm nie wiem jak to mam nazwać, ale chyba raczej nie buty
) i idziemy powoli szerokim grzbietem przechodzącym stopniowo w nieco ostrzejszą grań.
Potem na dół do przełęczy. Śniegu jest niewiele. Miejscami owszem zapada się nawet i powyżej kolan, ale ani raki, ani czekan nie trzymają się w nim na tyle aby można było mówić o jakiejś asekuracji. Jest to rodzaj zmrożonej kaszy, pod którą cały czas zgrzytają skały. W razie upadku nie ma szans na hamowanie czekanem. W lecie, czy też w zimie nie było by żadnego problemu. Teraz jest niestety .... Postanawiamy odpuścić i zejść na drugą stronę. Ostatecznie zdobyliśmy jakiś szczyt (2352m), więc można powiedzieć, że wycieczka się udała
Schodzimy do Huncovskiej Doliny:
i potem Magistralą do Skalnatego Plesa i dalej w dół do Tatranskiej Lomnicy. Po drodze mijamy licznych robotników o ogorzałych twarzach wynajętych przez TANAP do zabiegów chroniących drzewostan parku.
Cieszy oko ten widok. Widać, że dzielny i sprawny TANAP dba o młody drzewostan oddzielając go od wiatrołomów zarażonych kornikiem. Szeroki na 300 metrów pas wykarczowanego do gołej ziemi lasu z pewnością skutecznie uniemożliwi migrację korników.
Nasze służby leśne powinny brać przykład z kolegów zza południowej granicy.