Dzień trzeci (i ostatni):
Rano okazało się, że pogoda się zdecydowanie poprawiła, widać nawet skąd przybyliśmy i gdzie planowaliśmy się udać rano w strugach deszczu:
Jednak wobec słoneczka plany ponownie uległy zmianie - zamiast na wschód, pójdziemy bardziej na północ (co z tego, że pod prąd!), do sąsiedniej dolinki. Ponoć Słowacy nie mają trudniejszego szlaku, trzeba to sprawdzić.
Od schroniska było płasko, naokoło zboczami dolinki więc poszliśmy skrótem, przez jej dno, coby niepotrzebnie nie nabijać kilometrów. Gdzieś tak na Strzeleckich Polach otworzyły się widoki na miejscową faunę i w ogóle całą dolinę (to naprawdę bardzo ładna dolina), przed nami było widać CEL.
Niestety, cały dzień szliśmy "na dopingu", co jednak nie przeszkodziło nam podziwiać pięknych okoliczności przyrody.
Dalej zrobiło się stromo (schodzący bez raków zjeżdżali prosto w dół, my szliśmy trawersem pod ścianą), ostatni (krótki) żlebik i już przełęcz. Widać Łomnicę, Durny i grań aż po Baranią Przełęcz, w dole schronisko i obiecująca, wyśnieżona dolinka (może skrócik?). Niestety brak czasu uniemożliwił nam zboczenie na szczyt (po naszemu Mały Lodowy, w/g tubylców Siroka Veza). Za to widok na wschód był niezły - Czerwona Turnia wygląda stąd na prawdę dobrze! Pionowa skała wisząca zaraz za plecami.
Kilka łańcuchów i znów śnieg, raczymy się, czekanimy i dalej w dół. Śnieg jest paskudny, lepi się do raków, po wierzchu jedzie. Raz udało mi się pojechać jakieś 2m (jednak czekan się przydaje) ale najlepsze było niżej: słyszę z tyłu "ja pie..ooooleeeeeee!" i obok mnie przelatuje
Michaś . Niby nic dziwnego, ale on jedzie na kolanach i czekanie! I się nie zatrzymuje
. Dopiero jak wbił łopatkę razem z ręką po łokieć zadziałało. Z oczywistych względów tego odcinka nie ma na zdjęciach. Za to zfociliśmy go z dołu (to ta przełęcz po lewej - prawa prowadzi do Jaworowej). Oczywiście nie chciało się nam podchodzić po kamiorach na górkę do schroniska - myknęliśmy w lewo, po śniegu, w kierunku szlaku. Tam jednak ktoś nas przyfilował - jakieś gwizdy, okrzyki - więc "dla niepoznaki" podeszliśmy pod Żółtą Ścianę zadać lansu dla filanców. Podziałało - jak wróciliśmy na szlak nikt nas nie zaczepiał.
Dalej już tylko po kamiorach w dół, kilka landszaftów z wodospadzikiem, las (niestety skrót od Zamkowskiego był obstawiony - musieliśmy dymać naokoło), kolejka i... Koledzy-
Pękusie mocno wk%&^ieni przedłużającym się oczekiwaniem na parkingu Grand Hotelu.
I to by było na tyle.