Relacje, które tu przedstawię prezentowałem już u konkurencji (321gory i tatry.prv). Ale - pozwalam sobie je zaprezentować i na tym forum. Reklamy - zwłaszcza własnej osoby - nigdy za wiele

)
Zapraszam...
Jak w poprzednich latach – taki i w tym roku, w maju, nadszedł czas „kursów terenowych”. Na pierwszy ogień – „wiertactwo” w Sanoku. Korzystając z doświadczeń lat ubiegłych, i w tym roku łączyłem przyjemne – z pożytecznym. Ponieważ z przyczyn „logistycznych” do Sanoka jechałem sam, mogłem sobie pozwolić na „fanaberię” przejechania – po raz kolejny – ulubionego „przełomu Sanu”. Piszę „przełomu” w cudzysłowie, gdyż jest to nadana jedynie przeze mnie nazwa na odcinek Sanu pomiędzy Dynowem a Sanokiem...
Zaraz za Dynowem skręciłem na most na Sanie i znalazłem się – nieomal – trzydzieści lat wstecz. Droga szutrowa, dookoła zarośla, drzewa, las – gdzieniegdzie pozostałości po ludzkich sadybach...
Zupełnie jak w czasach, gdy po raz pierwszy jeździłem po Bieszczadach...
Pierwszy przystanek – Dąbrówka Starzeńska
Podobno początki tego zamku sięgają XV wieku – choć najprawdopodobniej dwór obronny wybudowali Stadniccy w wieku XVI. A zniszczony został dopiero po II Wojnie Światowej.
Dalej – „klimaty” podgórskie były jeszcze wspanialsze...
Pusta droga, lasy, zapomniana kapliczka... cóż trzeba...
A za kolejnym zakrętem...
Panowie (dwaj bracia) pracowicie usuwający krzaki i trawę chętnie objaśnili mnie, że to kaplica nagrobna Trzcińskich a cmentarz – który zaczynają odnawiać (od wiosny tego roku) - jest greko-katolicki. W ogóle – świetnie nam się rozmawiało. Oni zrobili sobie przerwę na papierosa, a ja po dwóch, trzech zdaniach powitania natychmiast zacząłem mówić z „wrocławskim akcentem”, co bardzo przychylnie nastawiło do mnie moich rozmówców...
I znów ruszyłem dalej...
Samochód pokrywał się kolejnymi warstwami kurzu i pyłu, mijałem kolejne „klimatyczne” miejsca:
aż wreszcie dojechałem do głównego celu mojej wycieczki...
Chyba nie trzeba przedstawiać...
Ciekawa sprawa – zawsze, ilekroć tam jestem, choć wiem jak strome jest podejście, zawsze – po tym jak dochodzę na miejsce odczuwam „niepokój”. Magiczne miejsce...
Po zejściu – ruszyłem dalej. I choć droga przestała być „klimatyczna”, pojawił się asfalt, to kolejne miejsca były równie atrakcyjne (jak zawsze zresztą..)
Tego miejsca – przemysko-sanocko-pogorskim – wędrowcom chyba również nie trzeba przedstawiać...
Jak i tego...
W wielu miejscach, choć wyglądały nieomal jak sprzed lat –dziestu, pojawiły się pewne, bardzo współczesne elementy...
I – muszę przyznać – że choć na odnalezionych z trudem starych pocztówkach:
wyglądają te elementy nieco dziwnie, to przecież mogło i tak być w rzeczywistości...
I w ten sposób, w tak pięknych okolicznościach przyrody
udało mi się dojechać do Sanoka. Wieczorem odwiedziłem skansen, następnego dnia zrobiłem kolejną wycieczkę. Ale – to już osobne historie...
pozdrawiam
gb
