... Sobota cały dzień nie zachwyca, z każdej strony zawiewa albo zalatuje deszczem w twarz. A serce się rwie w góry, i nogi też choć już nie młode.
Zaufawszy prognozom pogody przekazanym przez media, postanawiamy odwiedzić Tatry. Na podobny pomysł wpada również Ali7, dostaję od niego zwrotną wiadomość i zaczynam się zastanawiać nad jego kondycją umysłową...mamy wyjeżdżać z Żywca o 3 rano, już po przestawionym czasie; myśl wstrząsająca, jednak jak się później okazało, jedynie słuszna co do wejścia szczytowego.
Ruszamy z piskiem opon i zachwytu o godzinie szóstej rano już czasu letniego (zastanawiam się czy takie wejście w góry należy już traktować jako zimowe skoro śniegu w cholerę mimo że wiosna??). Powoli mgły podnoszą się, by zupełnie ustąpić po naszym dojeżdzie do Palenicy.
Pogoda jak się to zwykle mówi, brzytwa, zostajemy wpisani do ewidencji parkingowego haraczu. Wyjmujemy napoje izotoniczne w większych opakowaniach półlitrowych,wszak długa droga przed nami !
I miła niespodzianka,kolejna tego sezonu, KASA TPNu zamknięta !!! Kuva czy im się już nie chce, pamiętam że morderczym świtem jedynym światełkiem w dolinie zawsze był bijący blask z budki strażniczej..tfu..bileterskiej.]
Popijamy mikroelementy i drepczemy zmrożonym asfaltem wśród zapachu końskiego gówienka, podziwiając widoki przebijąjących się na Dolinę Białki, dumnie prezentuję swe cielsko Gierlach.
Mijamy Wodogrzmoty i wpełzamy wyślizganym diabelsko szlakiem w stronę Piątki, opowiadamy dla otuchy o lawinach,gawrach niedzwiedzich w masywie Wołoszyna. Wokół brak żywej duszy podchodzącej, jedynie spotykamy tuż pod progiem parę osób schodzących. Próg...Masa śniegu, oczywista stromizna i monotonne wpełzywanie; na dodatek odzywa się we mnie jakieś stare przeziębienie i płuca rzęża iście gruźliczo, kondycja też jakby zostawiona w progu domu i smacznie tam spała...Ali7 i chemica wyrwali lekko do przodu, wkrótce dochodzę do nich i podziwiamy piękne otoczenie, świeże lawiniska, stawy zasypane śniegiem...
W schronisku na spokojnie spożywamy posiłek regeneracyjny, zapijamy kawką, z Alim postanawiam spróbować wejścia na Kozi Wierch, chemica tymczasem zażywać będzie kąpieli słonecznych przed schronem..Zazdroszczę...Odprowadza nas do Wielkiego Stawu po czym wraca na solarny melanż...
Idziemy, dość sprawnie, bo wydeptanym szlakiem, wypatrując przy okazji przetarcia szlaku,drogi na Kozi. Nic z tego, szczyt tkwi w dziewiczym śniegu, tylko ślady drobnych lawin porysowały jego południową ścianę..
Wchodzimy na najbliższą i jak nam się wydaję,najbezpieczniejszą grań, obecnie panuję przecież trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Ponownie pocieszamy się i wspominamy kogo i kiedy i ile osób lawiny porwały w tych okolicach.
Słońce robi jednak swoje, momentami jest nie do wytrzymania, bez okularów grozi nam naświetlenie oczu, śnieg staję się coraz bardziej ciężki, wodnisty, robimy kilkanaście kroków przecierając szlak i mamy dość.
Przechodzimy największe pole śnieżne i pniemy się wyraźnie stromszą granią, tu śnieg jest jeszcze bardziej śliski a upał wręcz zabójczy.
Walimy się na najbliższe skalne płyty i dochodzimy po dłuższej konsternacji że dalsze parcie w górę w tych wodnych warunkach nie ma sensu, i zwyczajnie nam się odechciewa; zrobiliśmy może 1/3 wejścia a mineły dwie godziny..w takich warunkach na szczyt jeśli dojdziemy i nie "zejdziemy" bylibyśmy szacunkowo o 15-16..Ufff
Siedzimy długo i gadamy o życiu, pożyciu i zwyczajnie o wszystkim i niczym, schodzimy, chemica okazuję się przespała całe nasze wejście, dobrze jej tak
.
Wypijam kolejny napój izotoniczny i schodzimy-zjeżdżamy w dół, wraz z ski-turystami, w tempie równym, lecz my zamiast nart,mamy wyłącznie buty...
Dziękuję obecnym za tę kolejną wyprawę, im poświęcam tą relację, było pięknie. I mądry wycof myślę nie przynosi ujmy...góry wciąż czekają...
"Coż mi po Kasprowym, wolem Piynci Stawy, nie trza mi kolejki, jescek nie kulawy !"
Fotoplastikon:
Pozdr.