Forum portalu turystyka-gorska.pl http://forum.turystyka-gorska.pl/ |
|
Ernest, albo nic nie jest takie, jakie jest http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=4712 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | GrandMon [ Pt lis 09, 2007 6:46 am ] |
Tytuł: | Ernest, albo nic nie jest takie, jakie jest |
Ernest zamarł w bezruchu. Nasłuchiwał. Przeciągły świst wiatru stłumił odgłosy dochodzące z doliny. Był jednak pewien, że ten odgłos przyszedł z góry. Cichy i niewyraźny. Monotonia szarej płaszczyzny granitu pokrytego mchem w różnych odcieniach zieleni i żółci uspokoiła go nieco. Wpiął się do liny, którą zostawił tu rano, wiedząc, że będzie tędy wracał i zaczął zsuwać się po stromo nachylonej grani ku półce skalnej poniżej. W tym momencie usłyszał ten dźwięk ponownie. Spojrzał w górę. Był pewien, że dosłyszał szloch. - Halo, jest tam kto? – krzyknął głośno. Zapanowała cisza. Nawet wiatr ucichł, jakby nasłuchując odpowiedzi. Odpowiedź nie nadeszła. Ernest nie wypiął się jednak. Chwycił linę przy karabińczyku i ponownie krzyknął w górę: - Hej, kto tam jest? W tej chwili z góry dobiegło ciche, płaczliwe: - Halo, czy tam ktoś jest, proszę mi pomóc! Ernest w jednej chwili zapiął wolny karabinek na górnej klamrze i zaczął wspinać się po stromej płaszczyźnie, po której przed chwilą się zsunął. Minął przełączkę którą tu przywędrował i kontynuował wspinanie starając się dotrzeć do małej skalnej półki kilka metrów powyżej. Zza skalnego załomu półki wychyliła się twarz młodej dziewczyny. - Proszę mi pomóc… - Niech się pani nie rusza! Proszę się odsunąć od krawędzi! Zaraz tam będę. Sprawnie przetrawersował kilka metrów w lewo, pod półkę, w międzyczasie przepinając się dwa razy. Dotarł do półki, zapiął się na klamrze tuż obok i wdrapał się na występ skalny, na którym siedziała skulona dziewczyna. Miała może dwadzieścia lat. Była zziębnięta i przerażona. obok leżał jej plecak. - Jak dobrze, że pan jest. Tak się bałam… - rzuciła niewyraźnie szczękając zębami. - Nic pani nie jest? Złamała pani sobie coś? - Spytał z troską w głosie. Pokręciła głową w skupieniu. - Co pani tu robi sama, bez liny, bez asekuracji? - Mam asekurację… - pokazała zwój liny – Ale wypięłam ją, bo chciałam opuścić się na ścieżkę… - Nie tak, nie tak… - pokręcił głową. Ernest spojrzał na dziewczynę i zrozumiał, że ta jest u kresu. Miała sine usta i cała dygotała z zimna… - Jak długo pani tu siedzi? - Od rana… Zdaje się, że skręciłam kostkę. Ernest rozejrzał się. Powyżej dostrzegł jedna klamrę. Zapiął na niej karabinek i przeciągnął przezeń linę. Na jednym wolnym końcu zaplótł podwójną pętlę i kazał dziewczynie włożyć w nie nogi. Następnie owinął jej linę wokół pasa, zawiązał węzeł i sprawdził wytrzymałość splotu. Ze swojego plecaka wyjął prusik, przeplótł go na linie i dowiązał dziewczynie do pasa. - Tak pani zjedzie na ścieżkę poniżej. Ja będę panią ubezpieczał na swojej linie. Proszę uważać na nogę. Zarzucił sobie na ramię jej plecak, zsunął się z półki i dał dziewczynie znak, aby zjeżdżała. - Powoli i ostrożnie! Dziewczyna wykazała się zimną krwią, bez słowa podkuśtykała do krawędzi półki, napięła linę prusikiem, przechyliła się i odbiła nogą od skały. Zawisła przez chwilę nad Ernestem, po czym zaczęła się ostrożnie zsuwać w dół. Kilka chwil później oboje byli już na ścieżce. - Całkiem zgrabnie pani sobie poradziła… Uśmiechnęła się lekko, lecz po chwili twarz jej wykrzywił grymas bólu. Widać skręcona w kostce noga dawała jej się we znaki. - Umówmy się, droga pani, że nie będę pytał, jak pani się tam znalazła… To wszakże nie było wcale rozsądne… Przytaknęła w milczeniu. Pomogła mu zwinąć liny. - Dziękuję panu bardzo – rzuciła po chwili. - Teraz trzeba panią dostarczyć w całości w dolinę… Do schroniska. Mimo protestów dziewczyny kazał wskakiwać sobie na plecy i – trzymając oba plecaki w rękach, zaczął schodzić w dół. Ścieżka ku dolinie była tu dość szeroka, a im schodziła niżej, tym stawała się wygodniejsza. Tylko w jednym miejscu sprawiła Ernestowi trudność ostrym i stromym, załomem. Niewielkim, metrowym zaledwie, jednak skutecznie opóźniającym marsz w dół. Dotarcie do schroniska, w zwykłych warunkach trwałoby może godzinę. Tym razem schodzenie trwało bite trzy godziny i było piekielnie wyczerpujące. Do budynku dotarli już po zmroku. Szybko zorganizowano pomoc, położono niefortunną taterniczkę z unieruchomioną stopą w łóżku w jej schroniskowym pokoju. Ernest odwiedził ją nawet po kolacji. Była uśmiechnięta i zadowolona. Miała na imię Marta. Rozmawiali długo w noc, a wdzięczny śmiech uratowanej dziewczyny jeszcze długo słychać było dobiegający z pokoju. Czarny Citroen na białych tablicach sunął szutrową drogą w kierunku miasteczka. Siedzący na tylnej kanapie Ernest co chwila spoglądał na zegarek. Był już mocno spóźniony. Jedyne, co go usprawiedliwiało, to kłopoty z dwoma pieczątkami przy wymianie dokumentów w regierungsburo w Krakowie. Cała operacja odbyłaby się szybciej, gdyby nie fakt, że służbiści w urzędzie za skarby nie chcieli przyjąć dwóch świstków z teczki. Ernest solidnie musiał się nagłowić, żeby wreszcie wytłumaczyć matołom, że jego komendantura nie ma i nigdy nie miała tego typu stempli, a potrzebne referencje armii są w każdej chwili do sprawdzenia. W końcu urzędnicy przyjęli zestawienia i opatrzywszy je odpowiednią notatką zamknęli teczkę w przepaścistej szafie biura. Całe to zdarzenie zmąciło dobry humor Ernesta, wywołany wczorajszym – może niezbyt wesołym, ale przecież szczęśliwie zakończonym - wypadkiem w górach. W dodatku panna Giese… Młoda, śliczna i odważna… Ernest uśmiechnał się do siebie. Zatopiony w myślach nawet nie zauważył, jak jego auto tuż przed miasteczkiem skręciło z głównej drogi, minęło zabudowania gospodarcze i dotarło do wysokiego ogrodzenia, na skraju którego stała wieża wartownika. Do rzeczywistości powrócił, gdy szofer wjeżdżał w szeroką bramę, nad którą czerniał strasząc złuszczoną minią napis „Arbeit macht frei”. _____________________________ Panna Marta Giese – Polka pochodzenia niemieckiego mieszkająca w czasie wojny w jednym z wielkopolskich miast, to przyjaciółka mojej babki. Między Ernestem a Martą doszło nawet do krótkiej wymiany listów w 1943 roku. O fakcie, że Ernest Fernsbach był zastępca komendanta obozu w Oświęcimiu dowiedziała się dopiero po wojnie – w czasie rozliczeń z hitleryzmem. Był to dla niej szok. Marta (wł. Martha) Giese nie wróciła w Tatry już nigdy. W 1954 roku zginęła pod kołami pociągu na stacji Opole… |
Autor: | peepe [ Pt lis 09, 2007 8:22 am ] |
Tytuł: | |
powiem... zastanawiająca historia... z jednej strony szczera ludzka reakcja, niesienie pomocy, z drugiej ten sam człowiek za bramą trcił ludzkie odruchy... a na Martę śmierć czekała... cierpliwie... i się doczekała |
Autor: | czapajew [ Pt lis 09, 2007 11:03 am ] |
Tytuł: | |
dosyć głośna była o odnalezionym albumie przedstawiającym oprawców z auschwitz jak normalnych ludzi ... kontrowersyjna kwestia |
Autor: | Hania ratmed [ Pt lis 09, 2007 11:10 am ] |
Tytuł: | |
Czasami człowiek wplątuje się w jakieś bagno nie zdając sobie nawet sprawy kiedy,a potem jest już za późno... |
Autor: | Olka [ Pt lis 09, 2007 12:15 pm ] |
Tytuł: | |
Zaskakująca jest natura ludzka... |
Autor: | Justka [ Pt lis 09, 2007 10:05 pm ] |
Tytuł: | |
no powiem, ze zakonczenie mnie dosc mocno zaskoczylo, nie zaszokowalo a zaskoczylo, jak napisala Olka Cytuj: Zaskakująca jest natura ludzka...
z jednej strony ludzkie odruchy a z drugiej... |
Autor: | jigsaw [ Śr lis 14, 2007 9:05 pm ] |
Tytuł: | |
ciekawa historia byc moze jednak w gorach, czy w czasie wspinaczki wylania sie z ludzi ta jasniejsza strona byc moze jednak to zwykla pomoc Niemca innemu Niemcowi, bo nalezy przypuszczac, ze Ernest myslal, ze pomaga Niemce nie wiadomo tez kiedy to sie wydarzylo, w czasie okupacji z tego co pamietam Polacy nie mieli wstepu w Tatry wiec wcale to dla mnie nie musi byc zaskakujace, ani to, ze mimo swojej funkcji w obozie pomaga komus w gorach, ani to, ze w ogole chodzi po gorach z historii wiadomo, ze wielu zbrodniarzy bylo czulymi mezami i ojacmi |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group http://www.phpbb.com/ |