Krótka relacja z tygodniowego pobytu w Tatrach, głównie słowackich Zachodnich, ale również w Zakopanem.
Naszą "bazą wypadową" była urocza słowacka miejscowość naprzeciwko dolin Raczkowej i Jamnickiej - Przybylina. Co nas zdziwiło, miejscowość ta jest dość mało turystyczna, z rzadka jest tam jakiś "privat" czy "penzion". Poza tym, ma bardzo ciekawą, gęstą zabudowę, dom stoi tuż przy domu. Dojazd tam to dobre kilkadziesiąt km po słowackich drogach od Chyżnego, przez Zuberec i Liptowski Mikułasz. Zakwaterowanie znalazłem wcześniej przez internet, więc wiedzieliśmy gdzie jedziemy i czego się można spodziewać. Za 9 euro / osoby mieliśmy fajny, dwuosobowy pokój z łazienką.
Pierwszego dnia postanowiliśmy zrobić długą rozgrzewkę. Rozgrzewką był trzeci pod względem wysokości w Tatrach Zachodnich Baraniec, ale z założeniem że jakby się dobrze szło, to dochodzimy do Rohacza Płaczliwego i wracamy doliną Jamnicką. Rano gór ani śladu, wszystko zalegała mgła. Ruszylismy asfaltową drogą do wylotu doliny Raczkowej, minęliśmy duże pole namiotowe i ruszyliśmy na właściwy szlak przez Klinowate. Z początku szło się tak sobie - raz że pogoda nie rozpieszczała, dwa że mieliśmy zastałe mięśnie po całodniowym siedzeniu w samochodzie, a trzy że co i rusz trafiały się mniejsze lub większe wiatrołomy. Gdy wreszcie las się skończył i zaczęła kosówka dalej nic nie było widać.... aż nagle ni z tego nie z owego odwiało spory kawał gór. Zobaczyliśmy Rohacze, Wołowiec, Otargańce, nawet Hruby Wierch gdzieś tam na horyzoncie. No i zobaczyliśmy, że jeszcze kawał drogi przed nami. Potem chmury raz nas przykrywały, raz nie, ale widoki co i rusz się pojawiały. No i wreszcie doszliśmy do kopuły szczytowej, z wielkim, betonowym słupem. Na słupie była metalowa skrzynka z "książką wejść" do której oczywiście się wpisaliśmy

Niestety sam szczyt był schowany w chmurach. Posiedzieliśmy i ruszyliśmy grzbietem przez Smrek na Żarską Przełęcz. Widoki były i to coraz lepsze

Na Żarskiej jednak odpuściliśmy podejście pod Rohacza i poszliśmy w dół do Jamnickiej. Górna część doliny ładna, morenowa, z małymi stawkami. Widzieliśmy świstaka parę metrów koło ścieżki. Zejście na dno doliny upierdliwe i męczące. Stromo i chmary much. I na ścieżce ślady misia i misiowe "twarde dowody" że jagódki smakowały. To znakomicie przyspiesza rączość ruchów i usuwa zmęczenie

Wreszcie rozstaj szlaków i wędrówka dnem doliny. Okazała się ona zaskakująco męcząca, bo trzeba było przekroczyć kilka potężnych lawinisk. Coś jak wiatrołom, tylko gorsze. Drzewa wyrwane z korzeniami na bokach, tworzące zaporę 2-3 m wysoką i 10-15 m szeroką a w środku w miarę równo... śnieg wymieszany z wszystkim co zgarnęła lawina - lasem, liśćmi, ziemią itp. Umęczeni strasznie dotarliśmy wreszcie do wylotu doliny. I dopiero wtedy napotkaliśmy pierwszych turystów

całych dwóch, notabene. No jeszcze 4 km marszu asfaltem do Przybyliny. Rozgrzewkowa trasa dała nam w kość strasznie, ale mieliśmy sporo fajnych widoków.
szlak na Baraniec
na szczycie
Rohacze
zejście do Jamnickiej
jeden z "lawinołomów"
Dzień kolejny rano zaczął się tak samo - mgłą. Pojechaliśmy do Trzech Studniczek, zapłaciliśmy 4,7 euro za "parkovisko" i ruszyliśmy ceprostradą na Krywań. Spodziewaliśmy się sporej ilości ludzi, przecież to taki ichni Giewont. A tu ani żywego ducha. Szlak jest rzeczywiście ceprostradą, wiedzie bardzo łagodnie najpierw połamanym lasem, potem normalnym lasem i wreszcie kosówką. W kosówce przekracza grzbiet Przehyby i stąd odsłonił się widok na Wielki Żleb Krywański. Zaczęło trochę wiać, szczyt Krywania niestety w chmurach, natomiast Mały Krywań się chwilami odsłaniał. Aż do połączenia szlaków w Wielkim Żlebie nasza ścieżka pozostaje taką samą ceprostradą. Wygląda jak taki trochę mniej rozdeptany szlak przez Boczań. Zresztą jak dwa lata szliśmy z Jamskiego Plesa to ten drugi szlak jest taki sam. Powyżej połączenia szlaków jest kilka skałek z minimalnymi trudnościami, dalej znów normalna, łagodna ścieżka na Mały Krywań. Momentami odsłaniały się widoki na wschód, widzieliśmy dolinę Ważecką i Zielony Staw, Krótką, Solisko. Reszta gór w chmurach. Za małym Krywaniem odwiało na moment szczyt. No już blisko. Tam też jest głównie ścieżka, choć miejscami skalne zacięcia i płyty, coś jakby Świnica (od Świnickiej Przełęczy) ale bez łańcuchów. Wreszcie ostatnie metry i jesteśmy. Drugi raz, i drugi raz g... widać. No może więcej niż wtedy, ale i tak niewiele. Siedzimy, czekamy, zrobiło się zimno, zaczął padać deszcz... nie ma co, trzeba wracać. W deszczu te płyty są śliskie, miejscami jest nieprzyjemnie. Na Małym Krywaniu spotkaliśmy pierwszego turystę, a przed rozstajem kolejną czwórkę. A przy rozstaju jak nie lunie.... Ruszyliśmy ostro w dół, od grzbietu Przehyby znów wyszło słońce, można było więc podeschnąć. No a potem już monotonie w dół, do parkingu. Wracając chcieliśmy zatrzymać się w Podbańskiej, może coś kupić a tu... dupa. Wszystko pozamykane (godzina 15) jakiś jeden pseudo pub, zero turystów. Zresztą ta cała Podbańska to w sumie nie jest miejscowośc, tylko jakiś tam sklep, pseudo pub i jakiś hotel. Na szczęście w Przybylinie sklep był czynny do 17, więc tam coś udało się kupić
ceprostrada
szczyt Krywania
coś tam niby widać
Krywań z Podbańskiej
Kolejnego dnia mieliśmy iść doliną Żarską i dalej przez Przysłop na Banówkę. Może też przy dobrej pogodzie zrobić grań Trzech Kop. Rano było wspaniale widać góry, zapowiadała się więc ładna pogoda. Pojechaliśmy przez Liptowski Mikułasz, Smreczany i Żar do wylotu doliny. Tu parking po 3 euro. Do schroniska prowadzi wygodna, asfaltowa droga. Okazało się jednak wkrótce, że są tabliczki sugerujące żeby nie iść drogą, a niebieskim szlakiem, biegnącym nieco obok drogi. Poszliśmy jednak drogą. To co było wyżej jest po prostu nie do opisania. Lawiniska z pierwszego dnia, z doliny Jamnickiej, były po prostu niczym. Tutaj cała dolina była jednym wielkim lawiniskiem. Nie wiem ile metrów miała warstwa zmielonego lasu wymieszanego ze śniegiem. W jednym miejscu, gdzie był niegdyś mostek droga szła w tunelu wyrąbanym w tym wszystkim. Tam ściany śniegu miały po 4 m wysokości. A podobno jak ta lawina zeszła to jej czoło zawaliło dolinę na 20-30 m. Widok tego wszystkiego dał nam sporo do myślenia na temat bezpieczeństwa zimą. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak potężna musi być siła która spowodowała takie spustoszenie. Samo schronisko było jednak nietknięte, choć budyneczek pomocniczy stracił dach. Odpoczęliśmy i Ruszyliśmy zielonym szlakiem na Banówkę. Szybko ogarnęła nas mgła i wkurzające roje much. Szlak wspina się stromym żlebem, tym właśnie z którego zeszła ta cała megalawina. Wreszcie doszliśmy do przełęczy Jałowieckiej. Zaczęło wiać, widać było jak dookoła szybko piętrzą się coraz ciemniejsze chmury. Czuło się jakieś takie napięcie w powietrzu. No i rzeczywiście, zaczęło grzmieć. Ruszyliśmy więc w dół, Banówka musi poczekać na lepszą okazję. Z góry lawinisko w dolinie sprawiało równie duże wrażenie, widać było jak od czoła lawiny położony jest las falą podmuchu. Wróciliśmy do schroniska, zaczęło lać i grzmieć. Burza jednak szybko przeszła. Ruszyliśmy w dół, trochę żałując tej Banówki. No ale mówi się trudno.
Pod wieczór okazało się jednak że nad Tatrami przewaliły się 3 potężne burze, lało jak z cebra praktycznie do rana.
początek pobojowiska
pobojowisko nieco wyżej
tunel w śniegu
przełęcz Jałowiecka
położony podmuchem las widoczny z góry
garbaty z drogi powrotnej (zdjęcie autorstwa Żony)
krzywy, hruby i solisko... ładne mają widoki w tej Przybylinie
Ostatni dzień na Słowacji to dolina Rohacka, potem od razu mieliśmy jechać jeszcze na dwa dni do Zakopanego. Dojechaliśmy więc do Zwierówki, tam zostawiliśmy samochodzik. Pogoda była ładna, może więc Banówka uda się teraz? Ruszyliśmy asfaltem do bufetu rohackiego, mijając płatny parking. Droga ciągnęła się jak flaki z olejem, było strasznie gorąco i znów roje much. Otoczenie doliny jest jednak zupełnie inne niż zazwyczaj w Tatrach Zachodnich i jak żywo wygląda jak np. Dolina Rybiego Potoku - U-kształtne dno, dolinki wiszące i skaliste ściany. Potem wyłonił się Wołowiec i Rakoń - jakże śmieszne z tej strony

Po odpoczynku ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Smutną Przełęcz. W Dolinie Smutnej, całkowicie już wysokogórskiej i granitowej, szlak idzie jednak łagodnie. Miejscami przekraczał jeszcze spore płaty śniegu. Z gór znów zeszła mgła, zupełnie jak wczoraj. Bałem się że znów skończy się burzą. Doszliśmy wreszcie na przełęcz, było tu parę osób. Deszcz rzeczywiście wisiał w powietrzu, ale po chwili czarne chmury przeszły gdzieś dalej i pojawiło się słońce. Żona źle się czuła, ale namówiłem ja na wejście na pierwszą z Trzech Kop. Na grani miejsca skaliste, ale głównie jest tam zwykła ścieżka. Większe trudności zaczynają się dalej, w kierunku Banówki, zejścia w wąskie przełęcze są ubezpieczone łańcuchami i eksponowane. Pogoda tym razem okazała się łaskawa i mogłem zrobić sporo zdjęć ze szczytu. Wkrótce znów zaczęło się chmurzyć więc ruszyliśmy w dół tą samą drogą. No i rzeczywiście chmury zeszły nisko, zrobiło się mgliście i wilgotno. Długi marsz asfaltem w dół urozmaiciła nam znów potężna ulewa

. No a potem już przejazd przez granicę i Zakopane
wysokogórskie otoczenie bufetu rohackiego
w dolinie Smutnej (zdjęcie autorstwa Żony)
dolina Smutna z góry
Wołowiec i Rohacze z Pierwszej Kopy
Tatry Wysokie z Pierwszej Kopy
Ostatniego dnia lało od rana, Żona odmówiła współpracy, poszedłem więc sam. Myślałem może o Granatach, ale pogoda zweryfikowała moje plany. Trasa wyszła więc: Kuźnice - Murowaniec - Czarny Staw - Karb - Zielony Staw - Murowaniec - Kuźnice - Droga pod Reglami do Za Bramką. Deszcz, mgła, widoczność momentami na 10 m, momentami lepsza. Generalnie umęczyłem się, w żadne sensowne miejsce nie doszedłem (nie miało zresztą sensu wejście np. na Kościelec, bo tam by lało równie mocno jak na Karbie).
to ja na Małym Kościelcu, lejącego deszczu nie widać
Wyjazd fajny, żal mi tylko tej niezdobytej Banówki