Nie było fajerwerków. Wybraliśmy się w Tatry we dwójkę niczym w majowe Pieniny. Zatem i nastawienie zabrałem podobne - luzik, spacerowe tempo i dobry nastrój. Na Pardałówce pojawiliśmy się w godzinach porannych 29 sierpnia. Tego dnia darowaliśmy sobie jakiekolwiek marszruty, bo po krótkiej kimce nad Tatrami zakłębiły się ciemne chmury.
30.08.07
Tego dnia na rozruch obraliśmy kierunek - Murowaniec. Było pochmurno, a jednak tłoczno. Aparatu nie było sensu wyciągać, bo i chmury nie tworzyły ciekawych efektów, o braku światła nie wspominając. W schronisku podczas zajadania ichniego żurku Kamila zwróciła uwagę na jakąś kobietę otoczoną rosłym towarzystwem, twierdząc, że to "bardzo znana aktorka". Jakaś Scenka, czy Stenka... - w życiu nie słyszałem, jak również żaden z przytoczonych z nią filmów nic mi nie mówił
. Nieważne. Ku mojej uciesze poszliśmy w kierunku Czarnego Stawu, a tam Kamila zaproponowała, że spróbuje podejść na Karb. Byłem mile zaskoczony, bo jak do tej pory jej wycieczki kończyły się na wysokości schronisk, i albo wracaliśmy, albo czekała na mnie, zanim obrócę z obranego szczytu/przełęczy/grani, itp.
Na Mały Kościelec, o dziwo, całkiem dobrze sobie radziła. Górołazka pełną gębą się z niej robi
Podczas podejścia cała lewa strona była w "mleku". Przez dłuższą chwilę od strony Czarnego Stawu dobiegał warkot silnika śmigłowca, lecz nie było szans go wypatrzeć. Wreszcie dotarliśmy do Karbu skąd na chwilę ukazał się Zielony Staw. Usiedliśmy, zjedliśmy po bananie i batonie "grześku", po czym porwałem rękę mojej Lubej i wcisnąłem na paluch zaręczynowy pierdziołek
Kamila ze słabym skutkiem próbuje wyeksponować brylancik
:
Po dłuższej chwili ponownie słyszalny, ale i widzialny, okazał się śmigłowiec TOPR-u krążąc z kolei w okolicach Zielonego Stawu. Udając się w jego kierunku zauważyliśmy ogromny tłum. Takiego na szlaku innym niż do moka w życiu w Tatrach nie spotkałem. Pierwszą była czarna myśl, że to jakaś tragedia, a wokół gapie. Jak się później okazało gapiami okazali się statyści, wśród których czerwieniły się kurtki ratowników, a dookoła poustawiane statywy, kupa górskiego szpeju, kamery i co tam jeszcze... Wyłoniła się z tłumu również "bardzo znana aktorka", która pojawiła się tam z pewnością przy pomocy TOPR-owskiego śmigłowca. Mam nadzieję, że chłopaki-ratownicy coś z tego uszczknęli, a nie wyłącznie z naszych podatków.
Szybko się stamtąd ulotniliśmy aby uniknąć uduszenia, łapiąc trochę oddechu nad Kurtkowcem:
Do Murowańca, a następnie do Kuźnic zeszliśmy bez jakichś tam przygód. Marna pogoda towarzyszyła nam do końca dnia, ale grunt, że mordy uhahane od ucha do ucha.
31.08.07
Ostatni dzień sierpnia przywitał nas całkiem ładną pogodą. Szybkie śniadanie, bus do Kuźnic i po jakimś czasie znaleźliśmy się na Kalatówkach. Tam wyciągnąłem pożyczonego antyka i zrobiłem parę fot, kadrując w taki sposób, aby tamtejsze plenery "udawały" wyludnione:
Nawet nie zauważyliśmy jak się znaleźliśmy w okolicach Hali Kondratowej:
Podczas konsumowania w okolicach schroniska ulubionego batona "grześka"
nad Czerwonymi Wierchami robiło się coraz ciemniej. Jednak cała ta "bryndza"zwiewała w kierunku Kasprowego. Nie zastanawiając się dłużej udaliśmy się na Przełęcz pod Kopą. Nudne, monotonne podejście dawało się we znaki. Ale udało się, Kamili zdążył przejść kryzys i tak znaleźliśmy się na przełęczy, a zaraz potem na Kopie:
W tym miejscu namawiałem Kamilę na powrót przez Małą Łąkę, jednak uprosiła abyśmy skrócili drogę i przez Przełęcz Kondracką zeszli z powrotem do Hali Kondratowej oraz do Kuźnic.
Giewont kusił z powodu bliskości,
lecz narzeczona
mi zgłodniała i pognaliśmy na dół, z krótką przerwą w schronisku na łyk wody, i tak po niezbyt długim czasie skwitowaliśmy dzień w Kolibecce.
01.09.07
W kolejnym dniu pobytu zrobiliśmy sobie wolne od gór, bo zakwasy zrobiły swoje. Wynagrodziliśmy sobie to wieczornym grillowaniem u gazdy, który nas gościł przez te kilka dni. Mimo chłodu spędziliśmy wieczór w dobrym towarzystwie.
P. S. A mówią, że górole to twarde głowy
02.09.07
I znowu pochmurno. Kamili nadal dokuczały zakwasy, zatem lajtowych spacerów ciąg dalszy. Jak się później okazało, nie było nam już dane nigdzie wyżej się wybrać. Ale nie rwałem szat z tego powodu. Cóż nam począć? Ano bus i do Kościeliskiej. Byłem tam mnóstwo razy i gdyby znowu miało się na schronisku zakończyć, wolałbym obrać kierunek - Kolibecka.
Przypomniało mi się jednak, że za każdym razem gdy tam trafiałem, zawsze z jakimś towarzystwem, nikt prócz mnie nie reflektował odbicia nad Smreczyński Staw. Tym razem obiecaliśmy sobie go nie odpuścić.
Pogoda w drodze nie dopisywała za szczególnie, ale deszcz nas nie złapał
A tu już mała sesyjka w okolicach schroniska
Po łyku wody i pożarciu dwóch brzoskwiń pognaliśmy nad tajemniczy, nam jak do tej pory nie znany, Smreczyński Staw. Cóż tu gadać, po prostu zakochałem się w nim. A wręcz dokonałem wzrokowego gwałtu. Jak mogłem zostawiać go zapomnianym, będąc tyle razy tak blisko. Okazał się jedynym w swoim rodzaju. Ta nie skalana cisza. Miałem wrażenie, że większość turystów było tam po raz pierwszy, choćby mając na uwadze ich miny. Cóż, był to gwałt zbiorowy
. Nie omieszkałem uczynić mu parę aktów
:
No i dwójka sprawców
:
Warunki do robienia zdjęć były marne. Brak statywu przy tak długich czasach naświetlania, wbijał mnie w pewne obawy. Poprosiłem faceta, który wyglądał na "rasowego" fotografa ze względu na uwieszony nikon d200 na jego szyi, by zrobił nam zdjęcie. Może 1/8 sekundy utrzyma. Jak zobaczył ten antyk wpadł w zakłopotanie. Jednak okazało się, że nie miał starej szkoły, a zmylił go sensorowy spust migawki oraz ostrzeżenie przed poruszeniem
. No ale "cuś" wyszło.
A tym spojrzeniem pożegnaliśmy Srmeczyński, schodząc wprost na kolację do "Kurczaka" (polecam - solidna miska w przystępnej cenie). Ale żal było odchodzić.
cdn.