Wyjazd ten pierwotnie miał być pożegnaniem wakacji (tj. 29 bądź 30.IX.), ale że z natury jestem niecierpliwym człowiekiem, w dodatku w Tatrach nie było mnie 1,5 miesiąca, to już umierałem z tęsknoty za górami. W dodatku na koniec lata miała być piękna pogoda, a nie wiadomo jak będzie w następny weekend, więc jednodniówka ta została przyspieszona.
Jak zwykle pobudka przed 5. Troszkę się zdziwiłem widząc rozgwieżdżone niebo, ale w miarę szybko się dobudziłem. Wyszedłem z domu i zaczęło się… PKP
Cudowny wschód słońca, ponad mą głową mocno świeciła gwiazda polarna. Do pełni szczęścia brakowało jedynie mej ukochanej konstelacji - Kasjopei. Ale nie można mieć wszystkiego…
W miarę szybko – bo tuż przed 9 – znalazłem się w Dol. Chochołowskiej. Na zacienionych odcinkach, mimo kryształowego nieba, było dość zimno, ale rozgrzał mnie dość szybki spacerek do Dol. Starej Roboty. Las jak las, w sumie nic ciekawego. Jedyne na co zwróciłem uwagę to rozległe kałuże pełne błota. Ale po minięciu ostatniej choinki zrobiło się przecudownie. Było wszystko: brązowo-złoto-zielone lasy, mocno świecące słońce i okryty śniegiem, niczym puchową kołdrą, mój cel: Stary Robot
Sceneria piękna, ale niestety o podejściu na Siwą Przełęcz tego samego powiedzieć się nie da; mnóstwo błota, wody i dość mocne nachylenie dało mi nieźle w kość. Na Przełęczy zero wiatru, śliczne widoki. Po krótkim odpoczynku ruszyłem w dalszą drogę. Tu już było całkiem przyjemnie. Pod samą Gaborową Przełęczą jedyny większy płat śniegu, którego przejście nie sprawia żadnych trudności. Dalsza droga na szczyt upłynęła wśród przyjemnych porykiwań jeleni.
A na górze bajka. Kapitalna panorama na Tatry z czterech stron świata, mocne słońce. Czego chcieć więcej? Może czegoś w rodzaju „czasowstrzymywacza”
Po ok. półgodzinnym podziwianiu widoku wróciłem na Gaborową Przełęcz, gdzie zażywałem ostatniej letniej kąpieli słonecznej przy wtórze świstu świstaka.
Niestety po 40 minutkach trzeba było zakończyć sielankę i rozpocząć nudne, strasznie dłużące się schodzenie Dol. Starorobociańską.
Przedostatnią przyjemnością tego dnia był zjazd rowerem. Ostatnią – niesamowity zachód słońca nad Babią Górą. Po prostu PKP: pomarańczowe niebo poprzecinane licznymi śladami po samolotach.
Po powrocie do domu zasnąłem tuż po kolacji, niczym małe dziecko.
Stary Robot też już pewnie mocno spał, okryty swą białą kołderką...