Nic nie zapowiadało tak złego weekendu. Wstaje w sobote rano bez zadnych planów. To miała być zwykła sobota. Nie była. Już po paru minutach słysze fochy czlonkow rodziny że z domu hotel sobie robie. Na tyle mnie to zdenerwowało, że po chwili wziąłem co potrzebne, wsiadlem do auta i pojechalem w kierunku Tych a tam mialem pomysleć co dalej. Jak chcieli tak mają. Nie zabierajac czekana skreśliłem tym samym wypad w Tatry, wiec to pasmo odpadło w sumie też ze wzlędu na Puchar Świata w skokach. A więc co ? Babia ? Chyba tak. Po podjeciu decyzji przed godziną 10 wyjeżdzam z Tychów. Przez Oświecim i Wadowice docieram do Zawoji. Chyba najwieksza turystyczna dziura Polski. Do przełeczy Krowiarki zero śniegu. Na samej przełeczy zimowo. Świezy opad śniegu plus stary w sumie około 30 cm. Droga zasnieżona. Zjezdzam z przeleczy na dolny parking co mnie pożnej zgubiło. Po 11,30 wchodzę na szlak. Hmm, iśc do Akademickiej i w górę i wrócić granią przez Sokolice ?A może granią i z powrotem. Wygrała druga opcja ze wzeględu na czas, brak mapy i czołówki. Wszak szybko z domu wychodzilem. Ruszam w kierunku Sokolicy. Przez las i na dość wyrażnej, ale śliskiej ścieżce podchodzę w płytkim śniegu. Czuć już silny wiatr. Po niecalej godzinie dochodzę do Sokolicy. Sczyt wywiany do kamieni. Wieje niemiłosiernie. Pstrykam parę fotek i spieprzam z tego wywiewiska. Wchodzę z powrotem w las gdzie nie czuć tak wiatru. Siadam na drugie sniadanie. Wiatr przybierana sile, ale jakoś mnie to narazie nie martwi. Gdy wychodze z lasu w knieje kosodrzewin dopada mnie wiatrzysko. Wieje tak mocno, że z trudem stawiam kroki. Im wyżej tym wiecej wieje. Na dodatek szybko dopada mnie mgła i kurniawa. Wiatr podnosi drobinki śniegu i miecie tym ustrojstewm na wszystkie strony. W pasmie niskich kosodrzewin sniegu miejscami jest po kolana. A wyzej wywiane do skał i lodu. Ledwo trzymam się na nogach. Wiatr smaga mnie deszzcem ze śniegiem. Zewnątrz jestem caly mokry i zalodzony. Ale przynajmniej pod kurtką i gaciami sucho czego nie moge powiedzie ćo polarowych rękawiczkach. Znajduje osłoniete miejsce i ubieram raki. Przynajmnie stawiane kroków będzie łatwiejsze. W tym momencie dochodzą mnie trzy osoby z Krowiarek. Od tego momentu w sumie idziemy razem. Gdy stoję przy jednym traserze nie widać drugiego. Dopiero po przejściu parunastu metrów ukazuję się cień drąga, ale tym samym niknie w czeluściach mgły tem przy którym bylem poprzednio. Szczerze to nie doceniłem Babiej Góry. Potrafi pokazać kto tu rządzi. Wiatr wieje już z ogromna siłą. Nie wiem ale mialem już myśli "za pieć minut zawracam". To stało sie nie do wytrzymania. Ten śnieg wpadający na twarz i do oczu z ogromną siłą. Boli, piecze. "Q...wa co ja tu robię, po co mi to ? " Idąc z opuszczoną głową w celu ochrony przed wiatrem dochodzę do dużej tablicy, podnoszę wzrok i widzę ten jeb...ny ośnieżony tak pięknie wyglądający słupek na zdjęciach gdzie przybiera pod sniegiem fantastyczne kształty, ale nie teraz. Teraz mi wszystko jedno. Q..wa to tu. Przysiadam ale nawet kamienny murek nie daje schronienia. Wyciagam aparat 3 foty i ręce tak zziębniete ze odchodzi mi ochota na dalsze fotografowanie, bo w sumie i tak nie byloby co w kadrze umiescić. Wszedzie biało. Pie...le zejście tą samą drogą. Zwijam dupe i schodzę do przeleczy Brona. Tam bedzie las. Tam bedzie mniej wiać. "Moi" towarzysze zaczeli wczesniej chodzić, doganiam ich szybko, są bez raków, a zejscie dośc strome i sliskie na początku. Zejście trwa szybko. To prawie bieg. Śniegu jest więcej niż na grani. Widaćt eż jak ktoś podchodzi. W ciemnym i i tlocznym, dosłownie, schoronisku jestem okolo 15. Ponad 3 godziny z Krowiarek. Na chwilę się zatrzymuje. Dobieram się do bułeczek i ciepłej herbaty. No i przepyszny bigosik, albo ja taki głodny. Przede mną jeszcze ponad 6 km przez las do przełeczy. Po chwili dobrego muszę wstać i opuscić mimo to przytulne i cieple schronisko. Wchodzę na szlak w kierunku przeleczy. Z góry leci deszcz ze sniegiem. W samotnosci przemierzam las. Spiesze się ponieważ nie mam czolówki. Mijam zamknietą i nieprzetartą Akademicką, dobrze ze poszlem przez Sokolice - myśle. Droga sie dłuzy a w dodatku porywy wiatru zle działają na psychikę, gdy czlowiek widzi wokól siebie tyle wiatrolomów. Mijam stawek. Ładny, ale nie w glowie mi teraz przyjemne widoki. Do auta docieram już po ciemku. Jest 16,45. Ze schroniska szedlem 1,15. Nieżle. Myślac, że już mi nic nie grozi przebieram się i odjeżdzam. Nie zadaleko. Z 30 metrów. Grzęzne przy próbie wyjechania z parkingu. Inne auta, były dwa, wyjechaly, ale to byly SUVy. Niestety nie jestem w stanie podjechać na przełecz. Koła boksuja w śniegu, błocie i lodzie mimo zimówek. Q..rwa klne pod nosem. Zawracam i zjeżdzam do Zubrzycy. Nie chce mi sie wracać do domu. Jestem za bardzo zmeczony. Szukam noclegu we wsi. Znajduje. W podjęciu decyzji pomaga mi myśl o Pilsku. Mozna bylo byłoby jutro wejść i wejść takze na Skrzyczne w drodze powrotnej do domu. Byłby to z Babia taki zimowy tryptyk beskidzki.. Tak więc z nadziejeą na pogodą zasypiam. Wstaje pożno. Jest po 9. Szybko się zbieram i bez żadnej szansy na śniadanko obieram dorgę na Korbielów przez przejscie graniczne koło Murowanicy czy jakoś tak. A przejście na coś w nazwie od wina. Niestety pogoda pod psem. Leje jak z cebra. No cóż zobaczymy jak bedzie w Korbielowie. Jedzie się znośne. Docieram na Glinne koło 11. Deszcz. Brak mapy nie pozwala wstrzelić się w szlak. Szczerze to nawet nie próbuje. Zjeżdzam do Korbielowa gdzie wkoncu mogę coś zjesć. Robie parę zdjeć "pamiatkowych". Jadę do domu. Gdzieś za mostem w Jeslesni dostrzegam fajnie plyty skalne na zboczu. Zawracam. Wjezdzam polną drogą stromo pod stok i dojechawszy do końca drogi robię fotke z góry na deszczowe beskidy. Ot jedena z nielicznych dzisiejszych panoram. Wracam. Za Żywcem widząc Skrzyczne skrecam na Szczyrk, jednak znowu brak mapy dał mi sie ze znaki. Off roadując po drozkach i scieżkach ochodzą mnie wszelakie chęci zdobywania tego "olbrzyma" przy zmiennej aurze, raz leje raz nie. Koniec na ten weekend. Podgarniam ogon i ze spokojem zmierzam do domu. Od Bielska spokój gwaltownie zmalał za sprawą dwupasmówki, ale w Tychach mnie przychamowało po incydencie drogowym. A w Katowicach słoneczko. W domu jestem na niedzielne drugie danie.
Ps. Nie ma jak w domu