jednym z najwazniejszych planow na ten rok bylo zorganizowanie wycieczki w stylu:
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?t=1957
postnowione 3 maja jedziemy znowu do Mateusza i na drugi dzien startujemy.
napotkalem jednak na kilka problemow:
a) Bartek odpada
juz mielismy trzeciego a jednak...
b) nie mamy namiotu,
c) prognozy pogody na sobote sa niezachecajace.
d) nie mamy rusztu oid grilla.
Marek entuzjastycznie podchodzi do mojego pomyslu spania pod folia,jednak zdrowy rozsadek wygrywa. odbieram smsa od Marka:
"Grill + imitacja dwuosobowego namiotu + 2 marsy + 2 duze snickersy za mniej niz 45 zlotych. Szykuj folie

"
na miejsce Bartka wskakuje Wentyl i trzeciego pakujemy sie do pksu do iwonicza. stamtad jeszcze godzinka drogi do zdroju z buta.
rano wychodzimy o 8.20 na szlak. Mateusz towarzyszy nam przez jakis czas. pogoda jest idealna na wycieczki.
no i zostajemy w trojke, zaczelo sie...
i jutro ma byc brzydko?
z iwonicza zdroju idziemy szlakiem czerwonym na poludniowy wschod
obozowisko juz jest niedaleko, ale czasu tez duzo, wiec po co sie spieszyc?
woda blisko, w miare plaski skrawek na namiot, przepoiekna widokowa polanka, czego chciec wiecej?
czas na obiadek. dzisiaj w menu sa udka z rusztu, ryz z jablkami, zupki chinskie, kisiel slodka chwila, herbata z cytryna i oczywiscie kilka much dla Wentyla.
to ja ide sie pobawic aparatem...
po drugiej stronie doliny jest szlak i droga. gdy sie zrobilo ciemno, nagle zobaczylismy swiatla. lesniczy, gajowy? zjezdza na dol jakis gazik. ognisko pali sie jak oszalale. mam nadziej, ze nas nie widzial. ale czy to mozliwe?
prawie cala noc nie spalem. jakies wrzaski, jakies piski. pies jakis szczeka. skad tutaj do cholery pies?
wstajemy okolo 8.
pogoda juz nie jestr taka jak wczoraj ale nie jest tragedia. namiot suchy. rozpalamy ognisko i robimy herbatke (takze na droge). guzdrzemy sie jak diabli i w koncu opuszczamy obozowisko o 10.20. po drodze spotykamy terenowke, wiec szybko wchodzimy w las. kierujemy sie szlakiem zielonym do moszczanca. pada, pada, pada...
Marek ma problemy z kolanem. to po ostatnim wyjezdzie na rysy i slowacki raj. niech ktos mu wytlumaczy, ze ma isc do lekarza, uparta bestia.
cholera, czemu poszlismy w ta strone? cos mi sie porabalo, pol godziny w plecy. pada, pada, pada...
to cud, ze zadnego nie zdeptalem.
pada chyba jeszcze bardziej. i znowu jakies problemy ze szlakiem. gdzie on jest? walic szlak. mapa, kompas i dajemy. droge pod gore polanka uprzyjemniaja nam spadajace z nieba krople wody... widzimy druty wysokiego napiecia, one napewno prowadza do wioski. trzeba przejsc przez las. oczywiscie zadnej sciezki. wszedzie mokro, w butach tez. nie ma sciezki, ale od czego mamy kompas. co bylo dalej? krzaki, gaszcze, bagna, wawozy i to wszystko pokryte drobna warstewka wody. wychodzimy w koncu na polane, w oddali widac wioske. URATOWANI!!! schodzimy i nagle patrze... nie ma Wentyla. zginal gdzies w gaszczach lasu. ja nawet nie wiem jak szlismy. przetrwal tatry, mala fatre i zostal pokonany przez beskid niski. jak to sie moglo stac?
schodzimy do wioski w zalobie. biorac pod uwage kontuzje Marka, dramatyczna pogode i namiot za 25zl podejmujemy decyzje o powrocie.
patrzymy na pksy i do krosna mamy kurs za godzine. godzine? to moze chociaz sprobuje poszukac Wentyla. biore tylko kijki i pedze. jak tu go znalezc, skoro nie szlismy po zadnej sciezce? przecieram las i nic. nawoluje i nasluchuje. zadnej reakcji. nagle widze cos sie trzesie pod lisciem. tak to on, Wentyl. chwytam go i pytam sie co sie stalo, ale on nic nie odpiwiada, tylko sie trzesie. no nic nie mamy czasu, trzeba wracac, pozniej sie wszystkiego dowiem.
spokojnie wracam na przystanek i za 5 minut wsiadamy do autobusu. Wentyl dalej sie nie odzywa i nawet do tej pory nic nie mowil. teraz tylko spi. bede musial zastosowac stary patent z zubrowka, a jesli nie pomoze, to bedzie trzeba jakiegos psychoterapeute od nietoperzy znalezc. przyjezdamy do krosna, a tam tlumy czekaja na ostatni pks do krakowa. tak, wszyscy weszli. na poczatku stalem, a pozniej siedzialem na schodach. kierowca okazal sie super gosciem, staral sie jak mogl i w koncu siedzialem na schodach autobusu na kocyku.
nawet biorac pod uwage ten deszcz, to wycieczka fajna, tylko szkoda, ze taka krotka.