Wywlekają mnie z domu przed trzecią, to gorzej niż Gestapo, bo oni dają się wyspać do piątej.
Zbieramy po drodze ekipę, jedzie Golanmac, Kiler, Rochu i zjerzony. Jedziemy niespiesznie do Stolicy Polskich Tatr. Swit zastaje nas już na początku szlaku. Pogoda na razie piękna, tylko powyżej 1800m są chmury, za to nie wieje wiatr. Spacerowym tempem podeszliśmy pod najbliższy wyciąg, ale po sprawdzeniu cen biletów i godziny otwarcia cofamy się i szukamy wrażeń.
Z początku idziemy szlakiem, który ku naszemu zadowoleniu jest przetarty. Mimo braku trudności orientacyjnych po drodze szlak nam gdzieś umyka. Początkowo nie zrażeni tym napieramy dalej. Niestety, z każdym metrem jest coraz gorzej. Początkowo śnieg sięga kolan, po chwili pasa. Jakoś idziemy. Miejscami wpadamy w śnieg po pachy. Opracowujemy strategię. Na czole Kiler, który nie chce się zapadać głęboko, potem na zmianę my. Warunki się pogarszają. Jak jest tylko po kolana to jest luz. Większość odcinków czołgamy się na kolanach i łokciach. Są zaspy, które pokonujemy w tempie trzech metrów na minutę. Tak mija niemal dwie i pół godziny. Z wolna nabieramy wysokości, Na Kilera zmęczenie i rozrzedzone powietrze źle wpływa. Cały czas kombinuje a to z drabinką, którą kładł by na śniegu i po niej moglibyśmy przejść a to ze zwykłą deską o której z lubością opowiada, jak bardzo ułatwiła by marsz. Ani prośby ani groźby ani obietnica darmowego seksu nie mobilizuje go do wysiłku. Ale kto by chciał z nim seksu, w dodatku za darmo.
Wreszcie nieludzko zmordowani dochodzimy na dwadzieścia metrów do pierwszego wybitnego punktu naszej trasy. Siadamy na grani, jemy i pijemy. Niestety, choroba wysokościowa dopadła Kilera. Marudzi. A to śnieg intensywnie zawiewa, a to jest zmęczony, a to już by wracał, bo celu i tak nie osiągniemy.
Tu niestety popełniłem błąd. Trzeba było tego defetystę zepchnąć albo w prawo do Zakopanego albo w lewo pod hotel. Morale od razu by wzrosło.
Zostawiamy wory i tylko z czekanami idziemy na Szczerbinkę. Nie wiele widać, śnieg pada, idziemy bez entuzjazmu. Próbujemy i z prawej i z lewej ale bez raków przytrzymuje nas żleb, który pasowało by obejść górą, albo śliski wapień pokryty śniegiem. Golanmac i Kiler wracają po raki, my z Rochem onanizujemy się chwilę i z braku efektów wracamy do reszty.
Decyzja: wracamy. Nie powiem, w duchu jestem zadowolony, choć głośno się do tego nie przyznaję. Dzięki temu sprytnemu posunięciu utrzymałem pozycję twardziela, który przeszedł wszystkie ubezpieczone polskie szlaki i nie tylko.
Powrót po przetartej trasie wcale nie był łatwy. Mimo, że z góry, wiele razy się zapadałem i potykałem. Nie wiadomo kiedy odnalazł się szlak. Schodzimy do Zakopca , po drodze Kiler robi lodzika, cepry patrzą w niemym zachwycie, lans, niemal zwycięstwo, mimo wszystko radość.
Wracamy.
_________________ Te linki okazują mowę nienawiści lub dyskryminację wobec chronionej grupy osób z powodu rasy, wieku lub innych naturalnych cech. https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBagiew_(organizacja)https://pl.wikipedia.org/wiki/A_quo_primum
|