Do tego kilka nieostych fotek...
Dnia pierwszego na rozruszanie kości wybraliśmy Tatry Zachodnie, nic konkretnego... Celem miało być schronisko w Dolinie Kościeliskiej
Jednak po drodze zaświtał mi pomysł , ze skoro już taszczę ze sobą sprzęt do biwaku to może by go wykorzytsać. Spojrzałem szybko na mapę i zorientowałem z mapą przełęcz która jakieś 15 minut temu rzuciał mi się w oczy. Z dołu wydawało się , że bedzie to dogodne miejsce by rozbić namiot i spedzić całkiem przyjemny wieczór pośród gwiazd... . Tak wiec nie kamuflując się zbytnio zeszliśmy ze szlaku i ruszyliśmy na wprost ku przełęczy Pod Saturnem, bo tak owa przełęcz się nazywa.
Droge oszacowałem na jakąś godzine wiec naszym zamiarem było załapanie się jeszcze na zachód słońca. Wędrówka z biegiem czasu przybrała jednak dość dramatyczny przebieg. Koleżanka nie wytrzymała "trudów" marszu i zaczęła systematycznie słabnąć, bojąc się przeraźliwie momentami sliskiej jeszcze skały po popołudniowym deszczu. Kiedy zwróciłem uwagę , że nasza towarzyszka powoli słania się na nogach, stwierdziłem , że dążenie dalej do celu nie ma sensu. Trzeba było zabiwakować już tutaj i teraz. Problemem był brak odpowiedniego miejsca. Staliśmy na piarżyskach i na dość stromym terenie. A dziewczyna nie wyrażała chęci zrobienia nawet kroku w zadną ze stron. Po długich negocjacjach daje sobie pomóc i z pomocą przechodzi kilka kroków w bok gdzie jest trawa i kosówki. Niestety jednak dalej jest pochyło i na postawienie namiotu nie ma szans. Noc spędziliśmyna w spiworach na karimatach. Czułem lekki dyskonfort gdyż znów puściuła cholerna membrana w moich butach, tak wiec noc jak i poranne zejście zaliczyłem w adidaskach.
Drugi dzien bez historii, zejscie do Zakopanego , cały dzien na Krupówkach (to nie tak miało być , oj zupełnie nie tak ). Towarzysz jak i towarzyszka moich bojów musili troszeczke psychicznie odpocząć. A mnie powoli też zaczynało być wszytsko obojętne, gdyż wiedziałem już , ze tego wyjazdu i tej mąki dużego chleba nie będzie ... .
Trzeci dzien, czyli mocne postanowienie poprawy i swieże nadzieje , że może coś z tego będzie... . Idziemy do Murowańca, po drodze na przystanek busów do Kuźnic spotykamy Anie , Pati i Łukasza , chwilę gawędzimy, umawiamy się na niedziele (przepraszam za to , że zawiodłem jednak nerwy mi już puściły i dnia dłużej bym nie wytrzymał) po czym rozchodzimy się w przeciwne kierunki. W Murowańcu tempem dyktowanym przez słabsze ogniwo jesteśmy na 13. Szybka zmiania odzieży z weekendowej na lanserską i na otarcie łez robie Kościelec. W drodze powrotnej zastało mnie załamanie pogody i do schroniska z czarnego stawu zrobiłem sobie przełaje. W schornie miły akcent - spotykam Jacka, dyskutujemy , planujemy. Jednak coraz ciemniej a deszcze nie ustaje. Nie ma już na co czekać i liczyć , że przestanie. Czas do Kuźnic...
Wieczorem jeszcze jem sympatyczną kolacje z Tomkiem i na tym moja wycieczka się kończy ...
Zdjęcia przyznaje sa równie nieudane jak i ten wyjazd. Przepraszam również za ortografie i interpunkcje.
POZDRAWIAM
Gofer