Pomysł padł dzień wcześniej czyli 1 sierpnia przed snem no i
z góry zapowiedziałem
Darii że jutro pobódka o 5 żeby zdążyć na pierwszy PKS do Palenicy o 6:10...
Rano mgła, deszcz ale my twardo wstajemy i ruszamy zrealizować cel. Autobus rusza z 20-minutowym opuźnieniem i jedzie bardzo wolno. W Palenicy jesteśmy o 7:10 i spokojnie drepcząc dochodzimy do MOka na 8:30.
Warto zwrócić uwagę na spokój panujący w okolicach MOka...
Jemy śniadanie na kamieniach MOka i ruszamy w kierunku Czarnego Stawu przed 9-tą. Szlak totalnie pusty, być może dlatego że dzień wcześniej zapowiadali mgły i burze w wyższych partiach... Nad Czarnym jesteśmy przed 10-tą i tu
Daria mówi że dalej iść nie da rady, bo coś z jej kolanem zaczyna szwankować. Odpoczywamy dłuższą chwilę i dalej ruszam sam a
Daria wraca do schroniska i tam na mnie czeka.
Idąc sam zwiększam tempo i odpoczywam tylko wówczas gdy robię fotki.
Na Buli pod Rysami jestem po godzinie marszu znad Czarnego Stawu a więc widzę po czasie że trzymam dobre tempo. Kilka fotek i dalej ognia! Zaczyna się metal-way czyli to co lubię. Fakt dużo czejnów jest zbędna a czasami nawet przeszkadzają - teraz wiem dlaczego Rysy zdobywa przeciętny klapers.
Apropo oblegania szlaku to na drodze do celu wyprzedzam tylko jednego dziadka z wnuczką a więc mity o ciągłych tłumach zostają obalone...
Na szczycie staję o 12:15 czyli 45 minut przed czasem. Spotykam tu zaledwie 6 Słowaków a więc nie jest tłoczno. Widoki mam przepiękne, szczególnie na Ganek:
Od czasu do czasu mgła przechodzi i momentami odsłania się Wysoka a po drugiej stronie Niżne Rysy.
Wyobrażam sobie widoczki gdy nie ma mgły i ludzi - naprawdę musi być cudownie ale tym razem Rysy dopisuję tylko do kolejnych zdobytych dwutysięczników i śmiagam w dół tym samym szlakiem. Wracając chowam już aparat bo zaczyna kropić a nonsensem jest robić kolejne takie same fotki...
O 12:28 dzwonię do
Darii i mówię że kończę wizytę. Zaczynam zbieg no i nie ma żartów, pierwszy stop robię dopierona Buli kiedy przepuszczam wchodzących turystów na płacie wiecznego śniegu. Deszcz tutaj pada już dosyć nieźle toteż nie ma sensu zatrzymywać się i moknąć...
Kolejny stop jest już nad... Czarnym Stawem gdzie piję wodę z Czarnostawiańskiej Siklawy o 13:33 i ruszam dalej w dół gdzie o godzinie 13:49 spotykam
Darię czekającą pod kapliczką MB od szczęśliwych powrotów i mającą tawie oczy
, ja natomiast wyglądam tak
Jednak 1:20 z Rysów do MOka to nie 3h i podczas asfaltowego powrotu zaczyją mnie łapać skurcze czego skutkiem bywają potknięcia i wyp$%^&* na prostej drodze - nigdy więcej rekordów!!!
Sumując całą wyprawę jak dla mnie było extra, może dlatego że szlak był pusty choć napewno byłoby fajniej gdyby nie ta mgła ale mimo wszystko cieszę się ze zdobycia najwyższego szczytu Polski...
Fotki skompresowałem do możliwie jak najmniejszych rozmiarów żeby nie było kłopotów z powiększaniem...