Wersja pierwotna dla tych co mają mało czasu, lub nie lubią dużo czytać
kc-19 napisał(a):
Jechał, spał, przyjechał, ziewnął, podszedł, przejadł się, spał, wszedł, zszedł, jechał, spał, wrócił, i to wszystko.
Powiedział, "nie chce mi się pisać relacji".
Aby relacja była pełna dodam jeszcze do tego "wypił"
Wersja bardziej rozbudowana dla tych co mają czas w długie zimowe wieczory i chcieliby sobie wtedy coś poczytać, albo mają kłopoty z zaśnięciem i potrzebują coś na sen:
Na początek kilka krótkich informacji. Celem naszego weekendowego wyjazdu jest
Grossglockner 3798 m, który jak wiadomo jest najwyższym szczytem Austrii. Grupa Grossglocknera leży więc w Alpach a dokładniej w
Wysokich Taurach i znajduje się na terenie Parku Narodowego Wysokie Taury (Nationalpark Hohe Tauern).
Sam szczyt ma dwa wierzchołki: zasadniczy czyli
Grossglockner (Wielki Dzwonnik) (3798 m) i oddzielony od niego przełęczą
Obere Glocknerscharte niższy
Kleinglockner (Mały Dzwonnik) (3783 m). Grupa Grossglocknera jest otoczona kilkoma lodowcami: Glocknerkees, Kleinglocknerkees, Teischnitzkees, Ködnitzkees, Leiterkees, Hofmannskees oraz leżący na pł . - zach. największy lodowiec Austrii
Pasterzenkees. Najpopularniejszą drogą na szczyt (którą szliśmy) jest
Alter Kalser Weg poprowadzona przez lodowiec Ködnitzkees z trudnościami w końcowym odcinku wycenianymi na I +, II. Drugą drogą jest graniówka
Stüdlgrat, krótsza ale znacznie trudniejsza bo II i III.
Sobota 22.07.06
Jesteśmy umówieni w niedzielę między 10.00 a 11.00 rano na parkingu przy Lucknerhaus (1920 m) więc wyjeżdżamy sobie spokojnie w sobotę rano. Do zrobienia ponad 1000 km. Najpierw powalająco długi odcinek autostrady z Poznania do Nowego Tomyśla. Potem już zwykła, polska beznadziejna droga do granicy w Świecku. Po drodze mały obiadek, gdzieś tak przed 11 rano. I przekraczamy granice prawie się nie zatrzymując, ponieważ paszportów nam nawet nie przeglądają. Za mostem na Odrze asfalt zmienia kolor na szary i w jakiś cudowny sposób znikają dziury i koleiny. Znak "zakaz wyprzedzania przez ciężarówki na odcinku 40 km" i o dziwo wszyscy tego przestrzegają. Nie ma wyprzedzających się przy prędkości 70 km/h ciężarówek blokujących lewy pas. Dociera w końcu do mnie, że opuściliśmy kraj dzikich dróg, który nazywa się Polska.
Jest sobota. Robotnicy drogowi nie pracują, ciężarówki nie jeżdżą więc jedzie się dobrze. Tylko słońce i temperatura przeszkadzają. Jest już ponad 30 stopni. Bez klimatyzacji ciężka by to była droga. Kierujemy się na Berlin, potem Monachium i dalej autostradą na Salzburg skręcając wcześniej na Insbruk. Po drodze między Berlinem a Monachium można zobaczyć sporo wiatraków. A dokładniej elektrownie wiatrowe. Czasem jest ich w jednym miejscu kilkanaście lub więcej. W Monachium na parkingu jakaś panna pyta się nas czy nie jedziemy do Salzburga. A to pech. Akurat przed Salzburgiem skręcamy na Insbruk. A dziewczyna miała...
Ale może bez szczegółów. Przed granicą z Austrią zjeżdżamy z autostrady. Szkoda pieniędzy na winietkę, bo za chwilę i tak byśmy zjeżdżali. Choć tak naprawdę to autostrada przebiega wzdłuż granicy i trudno powiedzieć czy na ten kawałek winietka jest potrzebna. Przebiega wzdłuż granicy, której tak naprawdę nie ma. O tym, że jesteśmy już w Austrii dowiadujemy się z małej tabliczki przy drodze. Teraz trzeba znaleźć jakiś Gasthaus. To są już tereny turystyczne więc może być problem z noclegiem a i ceny mogą być wyższe. W końcu coś znajdujemy. Miły pensjonat w Niederndorf za w miarę przystępną jak na Austrię cenę. Zanosimy rzeczy na górę i schodzimy na dół. Piwko, kolacja, piwko, piwko
I wracamy do pokoju. Z tarasu mamy ładny widok na pogrążające się w zapadającym zmroku miasteczko. Jeszcze tylko kilka zdjęć z tarasu i kilka telefonów
i idziemy spać.
Z autostrady między Monachium a Salzburgiem
l Niederndorf - widok z Gasthof Gradl
Niedziela 23.07.06
Szybkie śniadanko, pakujemy się do samochodu i jedziemy w stronę Kals. Jesteśmy w Austriackim Tyrolu więc dookoła otaczają nas już same góry. Przejeżdżamy obok wapienno-dolomitowego
masywu Kaisergebirge. Bardzo piękne góry z wieloma ubezpieczonymi drogami wspinaczkowymi. Warto było by tam kiedyś przyjechać.
Aby dojechać do
Kals musimy przejechać jeszcze przez 5,3 km długości
tunel Felbertauern łączący Tyrol z Tyrolem Wschodnim. Cena za przejazd dla samochodów osobowych wynosi 10 euro. W Kals skręcamy na płatną drogę prowadzącą do
Lucknerhaus. Na drodze po raz pierwszy widzimy cel naszego wyjazdu. Z parkingu widać go już bardzo dobrze. Wielki Dzwonnik. Faktycznie przypomina trochę wielki skalno-lodowy dzwon. Maciej mówi, że wejście na niego to tak jakby pokonać pięć Jaworzynek. Oczywiście pod względem odległości, bo jeśli chodzi o trudności to Jaworzynka jest jednak troszeczkę łatwiejsza. Nie ma tam lodowców. Przynajmniej z tego co wiem
A ja ostatnio skończyłem się kondycyjnie na Jaworzynce a tu mam do zrobienia pięć
Przyjeżdża Maciek. Zaczynamy pakować sprzęt do plecaków. Do mojego 35 litrowego Deutera wchodzi wszystko co trzeba i zostaje jeszcze sporo miejsca np. na linę, która oczywiście zaraz w nim ląduje
Drugą linę musimy mieć, ponieważ istnieje możliwość, że będziemy sami schodzić przez lodowiec. Kiedy Boguś sobie kupi większy plecak. Albo ja zacznę chodzić znowu z moją małą 25
Jest ciepło więc na dojściu do schroniska w ciężkich butach możemy się ugotować. Ale wolę to niż targać je na plecach. Po za tym moje Trezety dosyć dobrze odprowadzają ciepło i nienajgorzej radzą sobie i zimą i latem więc chyba tak źle nie będzie.
Na dzisiaj mamy tylko do zrobienia spokojny spacerek "Jaworzynką" na 2801m do schroniska Stüdlhütte
Do położonego na 2241 m schroniska
Lukcnerhütte prowadzi szeroka, wygodna ścieżka. Zatrzymujemy się tu na chwilę aby uzupełnić płyny
A swoją droga schronisko bardzo przyjemne. Za schroniskiem ścieżka jest już węższa. Małymi zakosami wznosi się w górę. Wierzchołka Dzwonnika w zasadzie już nie widać, zasłania go próg lodowca. Dalej ścieżka biegnie trawersując zbocze by w końcu wyprowadzić nas na dość obszerną przełęcz Fanatscharte, na której stoi schronisko
Stüdlhütte (2801 m).
Schronisko z zewnątrz nie jest może specjalnie ładne, ale w środku bardzo czyste i przyjemne. Sprzęt typu kijki i czekany zostawia się na wieszakach. Buty zostawia się w suszarni gdzie jest pojemnik na paputki, w których można sobie potem szurać po korytarzach schroniska
Jeśli jest się zrzeszonym w jakiejś organizacji górskiej typu DAV lub OeAV można dostać spore zniżki na nocleg, bo aż 50 %. Wyżywienie płatne jest dodatkowo i kosztuje dość dużo. Ale warto.
Cóż noclegi załatwione, plecaki zaniesione do naszego lagier 3 więc można się spokojnie udać do jadalni. Jako, że jestem pierwszy raz na takiej wysokości mam nałożone pewne ograniczenia na pewne płyny
W zasadzie nie czuje żadnych problemów związanych z wysokością. Zobaczymy w nocy. To niby tylko albo aż 2800 m, ale nigdy nie wiadomo jak organizm zareaguje. Przychodzi czas kolacji. Jest to coś w rodzaju szwedzkiego stołu. Można sobie nałożyć co się chce i ile się chce. I to trochę mnie zgubiło. Z resztą nie tylko mnie. Nigdy nie trafiałem na szwedzkie stoły wieczorem. Rano nigdy nie mam takiego apetytu aby to w pełni wykorzystać. A tu proszę. Szwedzki stół wieczorem. No i dałem czadu
A w zasadzie daliśmy. Ledwo zjadłem to co sobie nałożyłem. Dawno się tak nie objadłem. I dodatkowy pech. Limit na płyny wspomagające trawienie już wyczerpałem. Będzie sobie trzeba jakoś poradzić bez tego.
O godzinie 9 idziemy spać. Pobudka przed 5 rano. W nocy często się budzę ale to chyba nie przez wysokość. Prędzej przez obżarstwo
W czasie aklimatyzacji trzeba co jakiś czas pić więc butelka z wodą stoi w pobliżu.
Tunel Felbertauern
l Kals
l Lucknerhaus widok z parkingu na Grossa i schronisko
Grossglockner z parkingu
l widok z Doliny Ködnitztal
Dolia Ködnitztal
l schronisko Lukcnerhütte
l schronisko Stüdlhütte
l weekendowy turysta na ostatnich metrach przed schroniskiem
Poniedziałek 24.07.06
Pobudka przed 5 rano. Śniadanko też szwedzki stół, ale tym razem bez szaleństw. Jest specjalny tremors z herbatą przeznaczoną dla wychodzących zespołów, którą można nalać do własnych termosów. Gdy wychodzimy jest jeszcze lekko szarawo, ale słońce pomału już wschodzi. Jest dość ciepło. No i wypogodziło się, ponieważ wczorajszego wieczora zachmurzyło się wszystko dosyć mocno. Z prognozy wynika, że do południa ma być pogodnie a po 15.00 ma się zachmurzyć i mają być burze. Wychodzą zespoły idące graniówką Stüdlgrat. Nasza droga nie jest specjalnie oblegana. Na razie nikogo nie widać. Na początek jest łatwa ścieżka wyprowadzająca na
lodowiec Ködnitzkees. Po drodze przemyka obok nas jakiś wysokogórski zając alpejski
Naprawdę. To żadne omamy wzrokowe wywołane wysokością. Po skałach, na wysokości prawie 3000 m biega sobie szarak. A w zasadzie bielak No chyba, że to przebrany świstak. Teraz to już wiem, ze to zając bielak, który śmiga sobie nawet do wysokości 3400 m.
Dochodzimy do lodowca. Jesteśmy już na 3000 m. Otwiera się w końcu widok na Grossglocknera. Z tyłu, w oddali na horyzoncie widać bielące się skały Dolomitów. Teraz czas na charakteryzację. Uprząż, lina, raki. Rano wszystko jest zmrożone. Idąc po lodowcu szczelin specjalnie nie widać. Dopiero z góry można zobaczyć, że lodowiec miejscami jest poprzecinany. Po przejściu płaskiego odcinka lodowca zaczyna się śniegowe podejście w stronę schroniska
Erzherzog-Johann-Hütte. Końcówka podejścia jest już po skałach i jest miejscami ubezpieczona stalowymi linami. Liny nie stanowią jednak jednej całości. Co jakiś czas są przerywane, aby w przypadku uderzenia pioruna nie poraziło wszystkich wzdłuż całej liny. Ten skalny odcinek nie jest jednak specjalnie trudny więc bez problemów dochodzimy do schroniska na 3454 m.
Widok z lodowca Ködnitzkees na Grossglockner i w przeciwną stronę
l w oddali Dolomity
Z podejścia pod schronisko Erzherzog-Johann-Hütte
l w oddali Dolomity
l Gross z opadającym lodowcem
Z podejścia pod schronisko Erzherzog-Johann-Hütte
l Dolina Leiterbach
l lodowiec Ködnitzkees
l grań pomiędzy Leiterbach a Ködnitzkees
schronisko Erzherzog-Johann-Hütte
l Grossglockner
W schronisku zostawiam plecak. Boguś do swojego bierze moją kurtkę i wodę. Na szczyt będę wchodził już bez ciężaru na plecach. W końcu to ja targałem cały czas linę
Nie wchodzimy nawet do schroniska. Czyli jak to Boguś mówi wchodzimy alpejskim stylem józkowym. Bez zaglądania do schroniska
Idziemy w górę. Do pokonania teraz moim zdaniem najtrudniejszy odcinek, czyli podejście na przełęcz pod Małym Dzwonnikiem lodowym polem
Glocknerleitl. Jest dość stromo. Czasami zsuwa się jakiś kamień zrzucony przez kogoś z góry lub oderwany od nagrzanego słońcem lodu. A lód jest ciemny. Wymieszany ze skalnymi odłamkami. Na lodzie nie czuje się jeszcze zbyt pewnie. Po drodze są stałe punkty asekuracyjne. Podejście jednak pokonujemy bez większych problemów, wyjechania raków i tym podobnych zdarzeń. Na przełęczy zostawiamy czekany i raki. Dalej jest już tylko skalna graniówka na szczyt. Na całej drodze też są punkty asekuracyjne. Przeważnie są to osadzone w skale długie metalowe drągi, na których można zakładać stanowiska. Przez to, że są długie pewnie służą też do asekuracji zimą. Na początek jest wspinaczka na
Kleinglockner (3783 m). Skała jest sucha, dobrze urzeźbiona. Sporo dobrych chwytów więc idzie mi się bardzo dobrze. Lepiej niż po lodzie. Są miejsca gdzie jest spora ekspozycja. Na szczycie Małego Dzwonnika trzeba przejść odcinek po wąskiej grani. A z lewej i z prawej spora lufa. Ale takie miejsca przechodzimy jak biali ludzie. Ekspozycja z czasem robi na mnie już coraz mniejsze wrażenie. Zostaje teraz zejście na przełęcz
Obere Glocknerscharte (3766 m). Zejście ubezpieczone stalową liną, ale nie trudniejsze niż reszta tej graniowej drogi. Czasami trzeba w paru miejscach trochę poczekać przepuszczając idące inne zespoły. Z przełęczy opada w prawą stronę
Pallavicini-Rinne - 600 metrowa słynna rynna. W dole widać lodowiec Pasterze. Z przełęczy zaczyna się już końcowy fragment wspinaczki na zasadniczy szczyt
Grossglocknera. Tu trudności też nie są większe niż wcześniej. Do pokonania już tylko 32 m różnicy wzniesień więc po niedługim czasie wchodzimy na szczyt. Ta wspinaczka granią po tej nagrzanej słońcem, dobrze urzeźbionej skale była dla mnie najprzyjemniejsza. Piękne musiałoby być przejście tej drugiej drogi - graniówki Stüdlgrat. Na górze jest już kilka zespołów. Chmury trochę zasłaniają widoki. Otwiera się w końcu pełen widok na Lodowiec Pasterze. Łyk herbaty z termosu. Kilka zdjęć. Fotka z krzyżem w tle i schodzimy na dół.
opadający lodowiec Hofmannskees
l schronisko
l pole lodowe Glocknerleitl
na grani
l szczyt Wielkiego Dzwonnika
l przypadkowy alpinista
na szczycie - krzyż
l Pasterzenkees
l Glocknerwand
l Doliną Ködnitztal
ze szczytu
l Pasterzenkees
l gość w koszuli w kratę będzie miał zjazd
l Ködnitzkees
typowy polski turysta
l Glocknerwand
Zejście trwa trochę dłużej, bo częściej trzeba czekać aż przejdą inne zespoły. Ponownie do asekuracji są wykorzystywane metalowe drągi osadzone w skale. Znowu zajście na przełęcz. Wejście na Małego Dzwonnika, przejście po grani i w dół na przełęcz gdzie są nasze raki i czekany. Przed nami ostatni przed schroniskiem trudny fragment do pokonania. Zejście lodowym polem Glocknerleitl. Zakładamy raki i musimy poczekać. Mały zator. Jedne zespoły schodzą inne wchodzą na górę. Jest okazja. Wolny hak. Schodzimy. Maciek nas opuszcza na linie w dół. Schodzimy przodem do lodu. Podobnie jak w zjeździe. Trzymamy się blisko skał. Co chwile ktoś z góry strąca jakiś kamień, który zsuwa się po lodzie. Za chwilę słychać jakiś szum. Jedzie w dół dwóch, chyba Słoweńców. Wyhamowali, a raczej zatrzymała ich lina. Wcześniej na przełęczy podobno się wymądrzali
Dochodzimy do haka. Boguś nas wpina. Czekamy aż Maciek zejdzie. Robimy tak chyba o ile dobrze pamiętam z 3 wyciągi. Ale w ten sposób na dole jesteśmy najszybciej ze wszystkich. Teraz jest już mniej stromo więc schodzimy już normalnie, małymi zakosami. Ale nadal po wymieszanym ze skalnym żwirem lodzie. Kawałek płaskiego odcinaka po śniegu i znowu w dół po lodzie, który zaczyna już płynąć wieloma strumieniami. Jest już koło południa i lód zaczyna się mocno topić.
Dochodzimy do skał. Koniec. Zdejmujemy raki. Teraz Sylwia i Mari idą na Grossa. Mamy więc kilka godzin na odpoczynek i opalanie się pod schroniskiem. Schodzą Słowacy, których spotkaliśmy na grani. A chwilę po nich ci Słoweńcy, którzy wyjechali na polu lodowym. Tak sobie patrzę jak idą. Patrzę jak stawiają raki. Zamiast całą powierzchnią do lodu idą tylko na krawędzi raków. Może dlatego wyjechali. Pamiętam, że Maciek często powtarza jak wbijać raki. Wystarczy chwila nieuwagi, złe postawienie buta i jazda.
grań Kleinglockner
l Pasterzenkees
l Ködnitzkees
Mamy czas to sadowimy się na ławkach, na platformie wokół schroniska Erzherzog-Johann-Hütte. Przez ten cały czas w ogóle nie czułem jakiś negatywnych wpływów wysokości. No może troszeczkę szybciej się męczę. Koledzy z innych zespołów, którzy zostają w schronisku siedzą sobie z piwkiem. My niestety nie możemy. Dochodzi już 15.00 Przypominamy sobie prognozę pogody. Miały być burze. Chmur sporo, ale tych burzowych na razie nie widać. Wracają Maciek z Sylwią i Marii. Gros zaliczony. Możemy schodzić.
lodowe podejście pod Grossa
l Grossglockner
l Ködnitzkees
ze schroniska - lodowiec Hofmannskees
l szczeliny
l Grossglockner
l widok na wschód
Ködnitzkees
l kolejka linowa
Najpierw znowu zejście po skałach ubezpieczonych stalowymi linami. Dochodzimy do lodowca. W tym miejscu stoi przy skałach długa, drewniana rampa. Jak się później dowiedziałem, służy do zejścia ze skał na lodowiec. Latem, gdy lodowiec się mocno topi w tym miejscu powstaje duża szczelina nad którą przechodzi się właśnie po tej rampie. Jest ciepło, słońce grzeje, wszystko więc zaczyna się robić miękkie i płynąć. Raków nie zakładamy, śnieg jest miękki. Ale lina wpięta w uprzęże jak najbardziej. Śnieg się kończy, dochodzimy do lodu, którym płyną już dziesiątki małych strumyków. Słychać głośny szum wody, która płynie gdzieś pod lodem. Jest ślisko i mokro, ale przechodzimy lodowiec bez większych problemów przekraczając po drodze coraz większą ilość lodowych strumyków. W miejscu gdzie rano płynęła mała stróżka wody teraz płynie już szeroki strumień. Zdejmujemy uprzęże, chowamy czekany i schodzimy do schroniska Stüdlhütte gdzie zostawiliśmy zbędny sprzęt.
Dalej w dół idziemy tą samą drogą co przyszliśmy. Po drodze Boguś próbuje jeszcze "upolować" jakiegoś świstaka
Widać ich kilka. Duże, tłuściutkie, ale płochliwe. Nie da się podejść zbyt blisko. To nie to samo co te słowackie, do których można się zbliżyć na kilka metrów. Około godziny 19.00 docieramy do parkingu koło Lucknerhaus. Grossglocknera już zaczynają pomału przysłaniać chmury. Przebieramy się, pakujemy do samochodów i ruszamy w stronę Kals i dalej do Matrei gdzie udaje nam się znaleźć nocleg.
Wieczorem jeszcze małe oblewanie dzisiejszego wejścia
zejście - fragment grani Stüdlgrat
l szczeliny
l topiący się lodowiec
l widok na wschód
schronisko Stüdlhütte
l dzieło nieznanego twórcy
l wodospad
l z przełęczy Fanatscharte
Goryczka wiosenna (Gentiana verna) a przez chwilę myślałem że to niebieska odmiana
Viola alpina fiołek alpejski
Wtorek 25.07.06
Śniadanko. Pakujemy się do samochodów i jedziemy. Maciek do Chamonix, my do Poznania. Po drodze znowu widok na piękny masyw Kaisergebirge. Potem niemiecka autostrada. Już bardziej zatłoczona, bo to dzień powszedni i jadą TIR-y. Jeszcze kolejka przed granicą i znowu jesteśmy w Polsce.
Masyw Kaisergebirge
Wyjazd krótki, daleki i męczący ale warto, bo góra piękna. I wejście ciekawe. No i wiem już, że na 3800 nic mi nie jest. Jest szansa, że gdzieś wyżej przy dobrej aklimatyzacji organizm się nie wysypie.
Motto wyjazdu o ile nie przekręciłem, a jeśli przekręciłem to niech mnie Boguś poprawi : "Przyjechaliśmy się tu wspinać czy aklimatyzować?"