(niektóre panoramy to ręcznie połączone zdjęcia, mimo dołożonych starań mogą zawierać drobne nieścisłości)Na początku lipca kupiłam namiot i w sierpniu wybrałam się w Alpy - kierunek: Francja, gdzie turystom z namiotem pozwala się na więcej (a oni w zamian nie pozostawiają po sobie żadnych śladów). Jakieś zasady oczywiście obowiązują, tam, gdzie byłam, z grubsza były takie (warto sprawdzić ich aktualność przed wyjazdem):
1. W Parku Narodowym Vanoise namiot można rozbić w określonych miesiącach, tylko w sąsiedztwie schronisk (nie wszystkich), po uprzednim zgłoszeniu (czasem placyk na namioty jest mini), szczegóły tu:
https://www.vanoise-parcnational.fr/fr/ ... en-vanoise(W sąsiednim Parku Narodowym Écrins nie widzę rygoru „tylko przy schronisku”, trzeba natomiast znajdować się w określonej odległości od granic parku, cały regulamin tu:
https://www.ecrins-parcnational.fr/bivouac).
2. W okolicach Mont Thabor i Cirque des Évettes, czyli poza obszarem chronionym, według mojej wiedzy niewielki namiot można rozbić od 19 wieczorem do 8 rano, z uwzględnieniem innych zasad biwakowania, które można sobie wygooglać np. tu:
https://conseilsport.decathlon.fr/les-r ... ng-sauvage oraz czasowo wprowadzanych ograniczeń.
Naszkicowałam plan 3-tygodniowego wyjazdu i niemal w całości go zrealizowałam. Przeszłam po górach około 150 km + 20 przejechałam busem i kolejką górską. Spałam 11 x w namiocie, 6 x w schronisku, 1 x w hostelu i 1 x w hotelu. Termin nie najlepszy – sierpień, w niektórych miejscach było dużo ludzi.
Tereny poniżej zajmują obszar między Écrins i Gran Paradiso:
1. Na początku (pierwsze 6 dni) poznałam niewielki wycinek obszaru górskiego o nazwie
Cerces - prezentuje się on skromniej niż wymieniony dalej park Vanoise, ale daje większą swobodę biwakowania, wybór należy do Ciebie:-)
Grand Seru (2889)2. Przez kolejne 10 dni chodziłam po
Parku Narodowym Vanoise, bardzo zróżnicowanym krajobrazowo, dzień był niepodobny do dnia.
Lodowiec Gébroulaz3. I na koniec - wspaniały
Cirque des Évettes (3 dni).
Schronisko Évettes (2594)Mapka:
https://pl.mapy.cz/turisticka?vlastni-b ... 5c438dbce2Okolice MONT THABOR w grupie górskiej Cerces (nazywanej też Cerces-Thabor)
1. Przed 9 rano byłam we Frankfurcie, po 11 kupowałam gaz koło dworca w Turynie, o 14 jadłam obiad 100 km dalej, w Bardonecchio, a na koniec szczęśliwe transportowe zbiegi okoliczności i własne nogi przeniosły mnie jeszcze 15 km dalej - i już w górach, na wysokości 2200 m rozbiłam po ósmej namiot.
Była to pierwsza noc w moim pierwszym w życiu namiocie, ostatni raz korzystałam z tego rodzaju przybytku na obozie w podstawówce. Ustawienie go jest łatwe, od razu polubiłam moment, gdy podnoszę go na kijku i z płasko leżącej, bezwładnej tkaniny powstaje zgrabny domek; muszę posprawdzać różne ustawienia, aby miał idealną formę za każdym razem. Ma dwie oddzielne części: dwuosobowy tropik i jednoosobową sypialnię. Zaskoczył mnie jego przyjemny, delikatny zapach.
A od samego rana: słońce, góry, rześkie (czyt. b. zimne) powietrze, potok, z którego za chwilę nabiorę wody… Miejsce mojego debiutu to Prat du Plan, czyli ten zielony dywanik poniżej.
Zzoomowałam na fotce niżej
Mont Thabor, 3178 m (to ten jaśniejący, obły szczyt na środku), cel większości, mój także. Na górze znajduje się najwyżej położony budynek sakralny we Francji - kaplica Notre Dame des Sept Douleurs, sięgająca swą historią XV w. Jest tak korzystnie usytuowana, że widziałam ją zewsząd, ilekroć miałam w zasięgu wzroku szczyt. Obecnie zamknięta, będą ją przenosić 60 m dalej, poza osuwający się teren.
Regularnie zarysowana żółta kopuła szczytowa od południa i wschodu prezentuje się niepozornie:
Od zachodu zaś kończy się nieoczekiwanie pionowym urwiskiem:
Mont Thabor zaskakuje tym drastycznym brakiem symetrii, ale wtórował także temu nieregularny, szorstki, nieuporządkowany miejscami krajobraz. Trafiłam na takie słowa: Cerces prezentuje „bardzo udręczoną historię geologiczną Alp od ich narodzin…” Aż takiego dramatu tu nie doświadczymy, napiszę raczej, że góry mają tu nieokreślony styl, a krajobraz jest trudny do uchwycenia jakimś zgrabnym opisem. Można tu jednak zaznać prawdziwej swobody na łonie nieskażonej natury, zaszyć się w przyrodzie, jest tu dziko, cicho, zero cywilizacji. Po dobra, które spływają z tych gór, trzeba sięgnąć samemu, trzeba do nich bezinteresownie dotrzeć – zresztą, gdy człowiek idzie z namiotem, percepcja terenu jest inna, skromne jeziorko staje się, że tak powiem, „uśmiechającym się” do nas elementem krajobrazu.
Wiele małych jezior, tu i w Vanoise, nie ma nazw, a jeśli mają, to często niezbyt wyrafinowane, np. przechodziłam obok 4 jezior o nazwie Blanc (piąte było w niedalekiej okolicy), inne powtarzające się to Long i Rond, trochę to wkurzające. Gdybym mieszkała w okolicy Cerces, odwiedziłabym wszystkie jeziora, każdą małą kałużę. A potem przeszła wzdłuż wszystkich potoków. A potem poszła tam, gdzie jeszcze mnie nie było. Z namiotem w plecaku. Ja chyba pasuję do tego miejsca, dotarło to do mnie, gdy wróciłam do domu.
Bezimienne polodowcowe (2610):
Lac Chardonnet (2599):
2 x Jezioro Peyron (2453), na obu zdjęciach widać Mont Thabor z maleńkim punkcikiem - kapliczką:
I jeszcze potok w dolinie Peyron, ładne miejsce na biwak:
i dwa samotne dolomitowe twory:
Wracając na trasę: zanim dotrę na szczyt Mont Thabor czekają mnie dwa kolejne biwaki.
2. Drugą noc spędziłam przy
jeziorze Blanc (2615), gdzie namiot przeszedł prawdziwy chrzest. Burza nadeszła nagle, najpierw namiot zaczął zmieniać kolor od rozbłysków na niebie, potem przyszła kilkugodzinna ulewa i silny wiatr od przełęczy wprost na namiot - strwożona czekałam aż się zawali, a pioruny zaczną walić w jezioro. Namiot wytrzymał tę kilkugodzinną walkę, mimo że wiatr nieustannie cisnął z jednej strony, a deszcz walił w tropik ze straszną siłą. Trochę wody przeciekło dołem (bo niedbale ustawiłam namiot) i w jednym miejscu tropiku (bo niedokładnie uszczelniłam szwy - robiłam to sama, więc "w jednym" to dobry wynik). Poranne słoneczko lekarstwem na wszystkie problemy, trzeba tylko doczekać, aż dotrze zza gór do naszego obozowiska.
3. Trzecia noc: namiot rozbiłam w pobliżu
przełęczy Muandes (2828) i nie było to udane ustawienie - tak zjeżdżałam w nocy, że w końcu ułożyłam się do snu w poprzek namiotu. Białe ślady wzdłuż szwów są po talku, którym posypałam uszczelniający silikon, deszcz ich nie zmywał, nie do końca pomogło też dwukrotne pranie. A na horyzoncie – grupa Écrins w Alpach Delfinackich.
Przybliżę najwyższy szczyt - Barre de Écrins (4102), o kształcie „potężnej, wyszczerbionej łopaty”:
4.
Mont Thabor (3178) - czwarta najwyższa góra w grupie Cerces (na pierwszym miejscu jest wyższy o 51 m Grand Galibier). Na szczyt wchodziłam przez to zagłębienie z gruzowiskiem po prawej, miejscami szłam jakoś inaczej niż wszyscy, sama nie wiem, kto miał rację, fajna trasa, ale nie dla marudów.
Widok wstecz, szłam z głębi zdjęcia po tym zygzakowatym terenie:
Szłam i szłam, i gdy w końcu doszłam na szczyt, nie było już tam nikogo. Oznaczony jest niedbale na jakimś kamieniu fioletową farbą. Czytam w podlinkowanym artykule, że góra zawdzięcza swoją nazwę pielgrzymowi powracającemu z Ziemi Świętej w czasach wypraw krzyżowych -
"Zauważył on jej podobieństwo do góry Tabor w Palestynie, gdzie miało miejsce Przemienienie Jezusa. Porównując zdjęcia, przy odrobinie wyobraźni można faktycznie uznać, że profil obu szczytów jest podobny" -
https://scuolaguido.altervista.org/thab ... tri-s-l-m/Mój namiot można otworzyć po dwóch stronach, można w ogóle zdjąć tropik i zostawić tylko siateczkową sypialnię, aby patrzeć na gwiazdy. Nie zrobiłam tego ani razu przez cały pobyt, bo nawet po upalnym dniu noc zawsze była zimna i często wietrzna; pewnie i dlatego, że 9 z 11 biwaków miało miejsce powyżej 2500 m. Na szczycie jest murek chroniący przed wiatrem, zostałabym tam na noc, ale nie miałam już wody.
Namiot rozbijałam przy przełęczy
Col des Méandes (2718) już o zmroku, butelki napełniłam w rwącym potoku, ale nie starczyło sił na kolację, padłam szybko w namiotowe pielesze. Nieopodal mnie biwakowała (pod gołym niebem, jak ja w moim przednamiotowym wcieleniu) tylko jedna para. Noc była bardzo jasna, księżyc w pełni wyświetlał na polanie jak w teatrze cieni moją ogromną postać.
5. Piąty biwak miał miejsce nad
jeziorem Rond (2500), oprócz mojego naliczyłam wokół jeziora z 15 innych namiotów, wyjątkowo dużo (bo miasteczko blisko), ale żaden o kształcie jak mój. Wiedziałam o zasadzie nierozbijania namiotu zbyt blisko zbiorników wodnych z powodu kondensacji, ale konsekwentnie to olewałam, a kondensacja… nie wryła mi się w pamięć jako problem, jedyną większą, którą sobie przypominam, zaliczyłam zresztą w miejscu, gdzie nie było żadnej wody.
Poniżej - schronisko Mont Thabor, za nim - ukryte w zagłębieniu jezioro, przy którym biwakowałam, na końcu – charakterystyczny, falliczny Le Cheval-Blanc, czyli Biały Koń (3020), który dopiero na kolejnym zdjęciu przypomina konia.
6. Szóstą noc spędziłam w hostelu – było wygodnie, tanio, czysto, przyjemnie, zapłaciłam 20 euro, w kuchni można przygotować sobie posiłek, proszę zwrócić uwagę na wyposażenie łazienki:
https://www.bodygohostel.com/galerieRano zjechałam autobusem do Modane, dalszy plan był taki: przejść z zachodu na wschód przez Park Narodowy Vanoise, przedostać się przez przełęcz Carro do Włoch, spędzić tam 2-3 dni i na koniec dojechać jakoś do Turynu, skąd miałam samolot. Z Włochami nie wyszło, zostałam do końca we Francji i po przejściu 120 km po górach wróciłam autobusem do Modane, aby przez tunel Fréjus przedostać się do Włoch.
PARK NARODOWY VANOISE 2,5 raza większy niż TPN, najstarszy we Francji. Najwyższa góra to Grande Casse (3855 m), a 107 szczytów ma wysokość ponad 3000 m. Jak żyć, jak chronić przyrodę, będąc otoczonym zurbanizowanym światem - zewsząd, naokoło park oplatają i atakują macki wyciągów narciarskich (aż komicznie to wygląda na mapie), na szczęście nie widać ich! – wszystkie są na zewnątrz parku, po drugiej stronie zboczy, czasem tylko sokolim okiem można dostrzec koniuszek słupa gdzieś daleko na horyzoncie.
7. Jestem już po drugiej stronie doliny Maurienne, w
schronisku de l'Orgère (1935).
Zastanowiło mnie, że schroniska we Francji często prowadzą naprawdę bardzo młodzi ludzie, z wyglądu wręcz młodzież, a zajmują się wszystkim – gotowaniem, sprzątaniem, obsługą turystów, rozwiązywaniem różnych „dorosłych” problemów (zazwyczaj naradzają się wspólnie). Przejmują się, czują się ważni w dobrym tego słowa znaczeniu, w jednym schronisku zaśpiewali przed kolacją piosenkę, w innym zagrali na instrumentach i snuli jakąś opowieść, zawsze są grzeczni i uprzejmi. O charakterystycznych schroniskowych kolacjach już kiedyś pisałam, teraz dodam to: każdy ma przypisane miejsce przy stole, kolacje są wspólne, wszyscy jedzą to samo, jem dużo szybciej niż współbiesiadnicy francuscy, oni jedzą wolno, grzebią widelcem po talerzu jakby im nie smakowało, ale potem nadchodzi moment, że biorą dokładki i spokojnie czyszczą do dna wazy i półmiski; po jedzeniu robią porządek wśród talerzy, resztki są zebrane w jednym miejscu, sztućce również, stół wycierany jest do czysta, cel - ułatwić życie obsłudze.
Przy stole poznałam uroczą rodzinę francuską: tato z około 11-letnią córką i młodszym synem. Mijaliśmy się przez kolejne dni, dziewczynka próbowała nieśmiało zagadywać do mnie po angielsku. Mam wrażenie, że we Francji po górach chodzi (z nocowaniem w schroniskach) dużo więcej dzieci niż np. w Austrii.
8. Ósmy dzień: trasa między schroniskami
l'Orgère (1935) i
Péclet Polset (2479) - najskromniejsza ze wszystkich, może niskie chmury się do tego przyczyniły, zgłaszam to tylko dla formalności, bo ja gustuję i w takich, proszę zobaczyć, jaki miałam klimatyczny spacer.
Nazbierałam trochę zdjęć tych wielkich oderwaków, lub zgodnie ze słownikiem – porwaków. Ci poniżej już zastygli w miejscu pewnie do końca świata, ale za kilka dni w Cirque des Évettes zobaczę, jak inni osobnicy ledwie się trzymają podłoża na stromym stoku. Inni jeszcze, to już pokażę na filmie, złożyli wizytę na czyimś podwórku: jeden przeleciał przez stodołę, drugi zatrzymał się centymetry przed domem:
https://youtu.be/yZtxHlProWo?t=106Przed przełęczą Col de Chavière (2796) zaliczyłam najgorszą przez cały pobyt pogodę, akurat szłam nieco na skróty po stromym terenie, gdy niezapięta peleryna stanęła dęba i szargana wiatrem oplotła mnie razem z głową, nijak nie mogłam wydostać się na świat, bałam się zresztą ruszyć - i natychmiast przemokłam. Wlokłam się potem oblepiona mokrymi spodniami, obojętna na deszcz, z peleryną w ręku. W schronisku Péclet Polset znalazło się dla mnie miejsce i ciepła strawa.
9. Równie krótka trasa z
Refuge Péclet Polset, (poniżej, 2479) do
Refuge du Saut (2126). Podsumuję od razu: żadna trasa nie była dłuższa niż 15 km, żadna nie miała większego przewyższenia niż 900 m i żadna nie była wystarczająco, jak na moje możliwości i upodobania, trudna; najgorszy upadek zaliczyłam na godzinę przed końcem pobytu, prawie już na dole, na ledwie pochyłej ścieżce.
Zaniepokojona poranną pogodą omal nie zrezygnowałam z tej świetnej trasy. Dzikiej, skalistej, wyraziście kolorowej, z prawie 4-kilometrowym lodowcem Gébroulaz i bujnymi łąkami. Na początku trzeba się było udać w te białe odmęty na końcu zdjęcia, nie wyglądało to dobrze, w dodatku tam, za przełęczą, trasa przechodziła w ścieżkę
non aménage, nieopracowaną, czyli nie wiadomo jaką (na dwa kolejne dni zaplanowałam boczne ścieżki, nieoznaczone na mapie kolorem, licząc na to, że poprowadzą mnie przez miejsca bardziej odludne, ciekawsze, a może i trudniejsze).
Jezioro Blanc (2430)I jeszcze dwa razy jezioro Białe /Lac Blanc, które, jak każdy widzi, jest turkusowe:
A za przełęczą po prostu inny świat, bardzo zaskakujący kolorystycznie - wyrazisty przykład tego, jak różne mogą być dwie strony przełęczy.
Lodowiec Gébroulaz jako jedyny we Francji należał od XIX w. do prywatnych właścicieli. Negocjacje z rodziną właściciela trwały od 1967 r. i w końcu sprzedaż - na rzecz Parku Vanoise - sfinalizowano w 2004 r.
A 15 minut niżej „takie kwiatki”:
10. Trasa między
schroniskami Saut i Grand Plan była dla odmiany łagodna i zielona, cicho tam było, pusto, dziko, spokojnie, ciemne szczyty były zazwyczaj „zniknięte” w chmurach. Wśród kilku osób, które spotkałam, wspomniany wyżej tata z dziećmi - przystanął nagle, żeby pokazać im samotną szarotkę, załapałam się na pokaz i ja, szukałam potem wzdłuż trasy kolejnej, bezskutecznie. Przed II wojną światową za zrywanie szarotek wsadzano w Polsce na siedem dni do kozy:-)
Bliżej celu dwa jeziora Merlet (2400 i 2452) - położone wyżej ma 29 metrów głębokości i jest najgłębszym jeziorem w Vanoise. Czytam na stronie schroniska:
Dla miłośników wędkarstwa - nasze jeziora Merlet są pełne golca. Brzmi to tak niewiarygodnie, że nurkuję do internetu, gdzie znajduję, że owszem można łowić (z licencją), ale na zasadzie „no kill” - złów i wypuść z powrotem do wody.
Urocze, malutkie schronisko Refuge des Lacs Merlet (2417) kwateruje turystów w niewielkiej salce mieszczącej zarówno stoły do jedzenia, jak i piętrowe łóżka do spania. Wszystkie miejsca były zarezerwowane, mogłam rozbić tu namiot, ale gospodarz uprzedził, że w nocy spadnie śnieg. Nie byłam jeszcze gotowa na taki eksperyment z moim namiotem, więc zeszłam niżej do schroniska Grand Plan.
dzisiaj, czyli 25 listopada (w nocy), przy schronisku pada śnieg i jest -13 11,12. Wcześnie rano wyruszam w stronę lekko zaśnieżonego poniżej
Petit Mont Blanc (2680), ze szczytu którego widać wyższy o ponad 2 km „prawdziwy” Mont Blanc. Nazwa góry nie jest zresztą powiązana z tym sąsiedztwem tylko z jasnym odcieniem skał na zaokrąglonym wierzchołku.
Krowy ozdobą gór:-) Mimo że ciężkie i niezgrabne, całkiem sprawnie okupują zbocza.
Na szczycie, jak to na szczycie - niezłe widoki. U podnóża góry miasteczko, parkingi, co przełożyło się na korowody ludzi sunących w jedną i drugą stronę. Trzy zdjęcia i zmykam stąd. Pominę także sam pobyt i nocleg w dolinie. Na środku poniżej - La grande Casse (3855), najwyższy szczyt Vanoise, wkrótce będę w jego okolicach.
Mont Blanc niczym biała chmurka:
13. Naprzeciwko Petit MB, po drugiej stronie doliny, znajduje się najbardziej popularne, emblematyczne miejsce Vanoise, będzie tu naprawdę dużo ludzi, a przecież to żaden weekend, ledwie wtorek. Mimo niemal gwarantowanego tłoku polecam jednak to charakterystyczne, ciekawe miejsce. Na zdjęciu poniżej, na wprost, najwyższa góra Vanoise (i całego departamentu Sabaudia), La grande Casse (3855), w tłumaczeniu coś w rodzaju: wielkie pęknięcie/złamanie. Widok od tej strony jest najczęściej prezentowany, pokażę więc także efektowną ścianę północną, w wersji artysty malarza (a przy tym doskonałego wspinacza), Edwarda Comptona:
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/ ... _Casse.jpg Głównym punktem programu turystycznego jest tutaj Lac des Vaches, częściowo wyschnięte polodowcowe jezioro z podmokłym terenem i polem trawy bawełnianej – ciekawe miejsce, to że na zdjęciu nie ma ludzi, to jakiś cud, bo było ich wszędzie mnóstwo, obsiedli całymi rodzinami potok, większość maszerowała jeszcze do schroniska Vanoise, które 50 minut dalej.
Idąc przez rozlewisko, przechodzimy przez środek jeziora po brukowanej grobli (utworzona w 1949 r. przeprawa ma około ok. 210 m długości) – i jest to całkiem przyjemne doznanie, park też jest zadowolony, bo turyści nie depczą delikatnych roślin.
160 m wyżej mamy w jednym miejscu taki komplet: 1. zasłużoną dla niegdysiejszego handlu przełęcz Vanoise, 2. schronisko Col de la Vanoise, 3. jezioro Long i 4. najwyższy szczyt Vanoise, Grande Casse.
Po prawej schronisko Col de la Vanoise (2518); namioty rozbijano na drewnianym podeście, nie wiem, czy można było poza nim. A za schroniskiem wznosi się jeszcze 1337 metrów do góry Grande Casse.
Dwie najmłodsze turystki poniżej wydają się być bardzo na swoim miejscu. Park podejmuje wiele działań w ich kierunku, m.in. jedna strona kilkustronicowej gazetki napisana i zilustrowana jest specjalnie dla dzieci.
https://www.calameo.com/parc-national-d ... 59898726ebPrzy okazji przypomniałam sobie o książce „napisanej z myślą o dzieciach” przez Catherine Destivelle (wszyscy wiedzą, kto zacz):
https://snowflike.com/decouvrir-escalad ... estivelle/14. Dzisiaj chyba najdłuższa trasa – 15 km, do schroniska Femma (2360). Lubię ten dzień, bo w końcu „wróciłam w góry” po tych ostatnich dniach zagubionych w masowej turystyce. W dodatku zaczął się lekko i przyjemnie - mimo że wciąż byłam na 2500, przez 3 kilometry szłam po niemal płaskim terenie: 10 m do góry i 86 m na dół.
(schronisko Col de la Vanoise u podnóża góry)Lac Rond, ok. 2500Za płaskowyżem jest rozwidlenie - z bunkrem, przez okna którego wypatrywano w dolinie wrogów, a ci - nigdy nie przybyli. Zrobiłam aż 20 zdjęć dolinie Leisse widocznej przez okno, powinnam była nią iść, skoro mnie przyzywała.
Dolina Rocheure, którą poszłam w zamian, zaczynała się 1,5–kilometrowym asfaltem (zero samochodów, gdy szłam), przechodzącym w bitą drogę i potem w ścieżkę. Okazała się oazą spokoju - stare kamienne domy wrastały w łagodne, zielone zbocza, od błękitnego koloru potoku Rocheure nie można było oczu oderwać, gdy siadałam, przychodziły do mnie żuczki i pasikoniki oraz przylatywały motyle
Spodziewałam się tu właśnie takich niższych, łagodniejszych gór, myślałam, że tak już na wschodnich rubieżach parku zostanie, jakże się myliłam.
Namiot rozbiłam przy schronisku Femma (2360). Fajnie jest mieć przy sobie taki minidomek - chyba spory jak na jedną osobę: 2,70 x 1,65 (czyli 4,4 m kw.), wysokość 1,30. Było mi w nim całkiem wygodnie, poza tym nareszcie nie gryzły mnie w nocy po twarzy robale, nie wchodziły mi na głowę ślimaki, nie rozpamiętywałam przed snem strasznej historii o skorku w uchu. Ślimaki zresztą nie odpuszczały, najbardziej wytrwałego znalazłam na szczycie kijka podtrzymującego namiot, no niech mi ktoś powie, czego on tam szukał, szturmowały też siateczkę sypialni, zostawiając za sobą ślimacze ślady.
Obok mojego stały jeszcze ze 4 namioty. 15. Na środku zdjęcia schronisko Femma - samowystarczalne pod względem prądu, niepodłączone do sieci, z własnymi kurami i osiołkiem-tragarzem, w wolnej chwili zabawiającym dzieci, z najlepszą na trasie biblioteczką. Nie ma dobrego schroniska bez albumów o górach. Jestem w drodze do schroniska
Fond des Fours (2537). Od kolejnego zdjęcia dzielą mnie trzy nieopisane w relacji godziny, pominęłam już i pominę wiele innych kilometrów.
Jezioro Rocheure i z lewej strony przełęcz Rocheure (2911). Za przełęczą trasa zmienia się diametralnie, jest kamienista, ogołocona, kompletnie niepodobna do wczorajszej. Niełatwa dla ignorantów fotograficznych. Pustynność tego terenu jest na tyle dziwna i zajmująca, że będą cztery zdjęcia mimo ich marnej jakości.
Zaraz za przełęczą można wejść na Pointe du Pisset (3033), nie byłam, ale sądząc po mapie, wejście wydaje się szybkie i łatwe. Miejsce dla namiotów przy schronisku Fond des Fours (mój na środku zdjęcia):
16, 17. Dzisiejszy cel -
schronisko Carro (2760) przy włoskiej granicy. Było fantastycznie. Na początek skromny trzytysięcznik Pointe des Fours (3072) i jezioro Grand Fond (2876). Za kilka dni spędzę 3 noce w okolicach jednego z lodowców na horyzoncie, ale na razie nic o tym nie wiem, planując trasę, nawet na chwilę nie zajrzałam w tamte strony.
Zeszłam potem do doliny Lenta, gdzie przez 1,6 km trzeba stawić czoła asfaltowi. Dolina ma ładne fragmenty, więc idzie to znieść. Dalej zaś zaczyna się trasa Sentier Balcon – i nazwa ta mnie zjeżyła, bo nie lubię ścieżek „balkonowych”, którymi trawersuje się zbocze w celu podziwiania widoków. Bardzo się spieszyłam, nie wiedziałam, gdzie dojdę i na co mogę liczyć przed nocą, zrobiłam więc tylko kilka zdjęć, z których nie za bardzo mam co wybrać. Przez parę kilometrów, wzdłuż zbocza ciągnie się szeroki płaskowyż skontrastowany z widokiem na zaśnieżone szczyty po drugiej stronie doliny. Trasa jest wspaniała. Okazało się, że ten „balkon” ma miejscami ze 200 m szerokości.
Weszłam na trasę po 17, gdy słońce zaczęło złocić trawy, była niezła widoczność, szłam oczarowana, coś poruszającego było także w tym, że szłam pod prąd, w inną stronę niż wszyscy. Mijałam ostatnich schodzących turystów, jeden z nich pokazał karcącym palcem na moją matę i pomrukiwał coś po francusku o biwakowaniu, pewnie o jego zakazie. Jego podejrzenia były poniekąd słuszne, nadchodził wieczór, a do schroniska było stąd 5 godzin. Jednak to ja miałam rację. Jeszcze w domu przypadkiem zauważyłam, że skrawek trasy, dokładnie 950 m (z dzisiejszych 19 km), wychodzi poza park – wyglądało to jak jakaś pomyłka, ale uznałam, że zanocuję tam w namiocie, jeśli trasa okaże się dla mnie za długa. I tak właśnie się stało.
https://pl.mapy.cz/turisticka?planovani ... 05774&z=13Tak, schowałam się na wszelki wypadek z namiotem w zagłębieniu (czy było to przyczyną jedynej kondensacji, którą sobie jakoś zapamiętałam?), a rano, niepewna swoich racji krótko po siódmej zwinęłam namiot. Wszystko niepotrzebnie – biały namiocik, który zobaczę wkrótce na trasie, raczej potwierdził, że biwakować na tym odcinku można.
Słynne górskie poranki, najpiękniejsze, godz. 7.22, stamtąd przyszłam wczoraj:
I dalsza trasa - ostre słońce ze wschodu oświetlało ogromną scenę z pojawiającymi się kolejno lodowcami (naliczyłam ich na mapie 10).
Na drugim planie dolina z potokiem Reculaz, to moja jutrzejsza trasa, z finałem w Cirque des Évettes:
385 m pod granią na horyzoncie jest schronisko Carro. Żeby tam dojść, trzeba jeszcze zatoczyć 5-kilometrowy łuk po łagodnych, zielonych zboczach.
Schronisko Carro (2760). Przyszłam tu, żeby przejść przez przełęcz Carro (3150) do Włoch. Ostatecznie zamiar ten postanowiłam zrealizować w innym miejscu – na wolności:-), czyli poza obszarem parków Gran Paradiso i Vanoise.
Przy schronisku dwa jeziora - Białe i Czarne. Mimo bliskiego sąsiedztwa bardzo się różnią, m.in. kolorem; dowiedziałam się, jakie są tego przyczyny, i przy okazji - dlaczego białe jest jednak turkusowe, ale informacje wydają mi się podejrzanej jakości.
18,19,20. CIRQUE des ÉVETTESW wiosce Écot ma początek najdłuższa alpejska dolina we Francji - dolina Maurienne, która ciągnie się łukiem na zachód przez 120 km (stąd pewnie rzeka płynąca przez dolinę ma nazwę L’Arc, czyli Łuk). Ważne dla mnie jest to, że z drugiej strony doliny nie ma już parku - ani po francuskiej, ani po włoskiej stronie.
Całkiem blisko wioski i tylko 500 metrów wyżej trafiłam na wspaniały, jak dla mnie, górski świat, czyli rozległy obszar cyrku lodowcowego Évettes, a tam: jeziora, rozlewiska, potoki, wodospad, szczyty z lodowcami, ogromny płaskowyż (od zawsze mam upodobanie do takich wysokogórskich placyków) i dużo miejsca na namiot. Po drodze: w dwóch miejscach jedyne łańcuchy w te wakacje, jedne nawet niczego sobie, ale bardzo krótkie; kolejna atrakcja to wodospad Reculaz, przełamujący na pół potok Pareis, który zbiera wodę z całego kotła.
Kolejny dzień, godzina 6.35:
Nie przyszłam tu dla wymienionych wyżej atrakcji (bo nie miałam o nich pojęcia), tylko po to, żeby przejść przez przełęcz Bonneval (3169) do Włoch. Przełęcz wydawała się na mapie trochę nieodgadniona, chłopak w schronisku był zdecydowanie na NIE, nic o niej nie wiedziałam, może zaśnieżona? czy ktoś tam w ogóle chodzi? Jest gdzieś tam na końcu zdjęcia powyżej, raczej po lewej, ale gdzie? - nie wiem gdzie, bo źle poszłam i przyszło mi zawrócić. Na dole ścieżka jest nieoznaczona, albo raczej: jest oznaczona aż nadto - kopczykami, we wszystkich możliwych kierunkach, można sobie wybrać ulubiony, mój jest na lewo: gdy mam obejść coś z lewej albo prawej strony, zawsze spontanicznie obejdę z lewej. No i poszłam właśnie za bardzo na lewo, nie trafiłam na przełęcz, zrobiło się za późno na korektę – zawróciłam i zabawiłam do końca dnia na dole (zauważyłam zresztą, gdy zeszłam niżej, że wezbrany potok bronił przejścia chyba właśnie w kierunku przełęczy).
Gdzieś w tych okolicach zawróciłam:
Rozłożyłam się na kamieniu, pewnie z godzinę nic nie robiłam, o niczym nie myślałam, a potem brodziłam po tym wypłaszczeniu niżej i bardzo mi się tam podobało. Z góry wygląda, jakby tam nic się nie działo - nic bardziej mylnego, byłam tam „bardzo zajęta” do wieczora.
Schronisko Évettes dokładnie na samym środku zdjęcia:
Oderwaki vel porwaki. Jak widać niżej, wciąż jeszcze w drodze do miejsca ostatecznego przeznaczenia.
Spędziłam tu 3 noce, namiot rozbijałam codziennie w innym miejscu, można sprawdzić niżej, że zawsze elegancko wpisywał się w krajobraz:-) Pierwsze miejsce wybrałam jak to nowicjusz – najlepsze, z superwidokiem, i nad ranem mnie olśniło: ktoś będzie chciał pokontemplować to miejsce bladym świtem, a tu namiot.
Na zakończenie relacji kilka zdjęć z wycieczki nad jezioro Grand Méan (2876).
Kolejne pięć nocy pod namiotem spędziłam w Beskidach.