IX - Cascada ŞipoteMiałem przeczucie, że tego dnia może być sporo chodzenia, więc już o 6:30 wyruszyliśmy na szlak. Podjechaliśmy ok 9 km do miejscowości Izvoarele i wyruszyliśmy w górę. Szlak przez chwilę szedł drogą, która skręciła na pobliskie pastwiska, a nam została tylko zarośnięta ścieżka.
Nie było jednak źle. Całkiem przyjemnie i łagodnie wyszliśmy na rozległe górne pastwiska, położone na wysokości ok 1200 m, które nazwałem roboczo pampasami. Robiły wrażenie.
W planach było zejść na drugą stronę. Tu pojawiły się trudności. Szlak prowadził przez łąki dorodnych pokrzyw i nie było żadnej ścieżki.
Próbowaliśmy obchodzić bokami, ale ostatecznie wychodziło, że nie było to lepsze wyjście.
Zarośniętych łąk było więcej i trochę nas wymęczyły.
W końcu dotarliśmy do lasu pełnego skał.
Była tu też jaskinia. Wejście zwyczajne, mała dziura, aby wejść trzeba było trochę przejść na czworakach.
Ale w środku ogromne długie i wysokie komnaty i korytarze. Szata naciekowa. Przyjemna niespodzianka.
Doszliśmy na skraj urwiska. Jest tu nawet punkt widokowy. Trochę spróchniały, ale utrzymał naszą trójkę.
Widok na Góry Apuseni obłędny. Nie wyobrażałem sobie że tak tu będzie. Jakoś domyślnie zakładałem, że góry są zbudowane bardziej symetrycznie.
Dalszy plan zakładał zejście tym urwiskiem w dół. Zejście szlakiem. Jednak nie należało do przyjemnych. Po deszczach było bardzo ślisko. Ostrego zejścia było 300 metrów w pionie. Cały czas trzeba było maksymalnie się skupiać gdzie postawić nogę i czego się złapać.
Celem tych wszystkich męczarni było dojście do Wodospadu Sipote. kiedy stanęliśmy nad nim, słyszeliśmy tylko huk wody. Nad głowami mieliśmy piękne skały urwiska, z którego własnie zeszliśmy.
Sam wodospad jest nietypowy. Zajmuje duży obszar i składa się z setek małych wodospadków. Tutaj tylko jego mały wycinek.
Można sobie po nim chodzić, po różnych poziomach.
Bawić się w stanie po drugiej stronie.
Przypomina trochę Jeziora Plitvickie w Chorwacji.
Są nawet groty za wodospadem.
Ogólnie mówiąc cudowne miejsce i spędziliśmy tam trochę czasu. Trochę mnie zdziwiło, że byliśmy cały czas całkowicie sami. Można tu dojść od dołu w prosty sposób, ale widać nikomu się nie chciało.
Potem chwila na suszenie na polanie powyżej wodospadu. Bo zwiedzając go tak dokładnie jak my, trochę człowiek zmoknie. Oglądamy skały nad nami. Pięknie jest.
W tym momencie atakuje nas stado dzikich psów i rzucają się na Tobiego. Oczywiście rzucają się, aby się pobawić, a nie w innych celach.
Droga przed nami jeszcze daleka, bardzo daleka więc ruszamy. Szlak jest nieco zarośnięty.
Są przeszkody, które trudno pokonać.
W trudnym terenie cały czas eskortują nas 3 duże rumuńskie psy. Zakładam, że to tacy tutejsi GOPR-owcy.
Potem robi się ładnie. Idziemy do wioski Sub Piatră widocznej w dole.
Robi się coraz ładniej.
Przepięknie jest, ale niestety gubimy szlak. W zasadzie to nie my go gubimy, tylko on nas. Mamy obejść kępę drzew. Ukochana idzie górą, ja środkiem, a szlak dołem. Idziemy jednak dalej, ale pojawiają się krzaki, idziemy dalej przez krzaki, pojawia się gąszcz nie do przejścia. Trzeba się wrócić i odkryć, że szlak poszedł dołem. Wszystko w upale, przy ostrej roślinności i chmarach gryzących owadów.
Dochodzimy do wioski. Po drodze straciliśmy dwa psy z konwoju, tylko największy przetrwał.
Nie wiem czy wspominałem, ale jest ten tego... przepięknie.
Monastyr w Sub Piatră.
Ostatni towarzyszący nam pies zdecydował się do niego wstąpić, bo to chyba monastyr żeński.
Idziemy dalej. Z tej groty/jaskini wypływa całkiem spora rzeka.
Przechodzimy ją wiszącym mostem.
Jesteśmy w najdalszym punkcie wycieczki, ale nie mówię o tym Ukochanej. Rozpoczynamy powrót. Zaczynają się podejścia, ostre.
Rzut oka wstecz. Typowałbym, że to najpiękniejszy widok z całego wyjazdu.
Monastyr z góry.
Widoki na drugą stronę.
Tak sobie myślę, że wszystko zależy od tego, jaki dalej będzie szlak. Początkowo jest niezbyt przyjemny.
Potem jest znacznie lepiej, coś nawet jakby droga.
Droga donikąd. Znowu trzeba się przedzierać przez chaszcze.
Kiedy wychodzimy na pampasy znowu jest przepięknie.
Słońce coraz niżej, a łąki ciągną się w nieskończoność.
Zachodzi, a my mamy wciąż daleko do auta.
Wtedy zdarza się cud. Pojawia się droga, która prowadzi nas prosto do celu.
Schodzimy do Izvoarele, można powiedzieć jeszcze przy świetle dziennym.
Wycieczka trwała 14 godzin. Z pewnością trochę dłużej niż zakładałem wcześniej. Poznaliśmy takie prawdziwe dzikie rumuńskie góry. Zobaczyliśmy piękne rzeczy: pampasy, jaskinię i wodospad. Ukochana nic nie marudziła, ani słowem, potem wyznała, że pod koniec nie miała siły się odzywać. Ja byłem tak zmęczony, że nie miałem siły zasnąć w łóżku. What a lovely day!!!
p.s.
Dam teraz wszystkim trochę czasu na jakiś komentarz, bo są głosy, że za szybko wrzucam kolejne relacje
C.D.N.