Jechać czy nie jechać, oto jest pytanie. Tym razem o tyle to było ryzykowne, że w nocy i rano miało padać, a w miarę stabilna i ładna pogoda miała być dopiero od godziny 10-tej. Raz kozie śmierć, najwyżej się skończy na grzybobraniu. Ekipa zebrała się szybko i sprawnie, niektórzy po nieprzespanej nocy, ale chęci było spore. Ze względów towarzyskich i pogodowych wyjeżdżam z domu dosyć późno bo o 6:45. Zbieram po drodze komplet i ruszamy w Beskid Żywiecki. Pogoda tak jak miało być – z czapy. Chwilami wycieraczki chodzą na drugim biegu… Czy synoptycy aby na pewno się nie pomylili ? Przed 9-tą jesteśmy w Koszarawie i witamy się z Krysią i Staszkiem. Siedmiu wspaniałych zostało ostatecznie skompletowane. Teraz odrobina logistyki i umiejętne poprzestawianie samochodów tak, aby zrobić jak najciekawszą trasę i niczego nie powielać. Drugi samochód będzie na nas czekał w Przyborowie, a my ze Staszkiem startujemy żwawo żółtym szlakiem z Koszarawy – wiodącym na Lachów Groń (1 045 m n.p.m.). Reszta czeka na nas nieco wyżej i już się raczy. Oj wesoło się to zapowiada. Przed chwilą jeszcze siąpiło, ale chmury szybko się wypiętrzają. Coś chyba jednak z tego będzie.
Wypijam symboliczną banieczkę i ruszamy ostro w górę. Po kilkunastu minutach Staszek znajduje chyba najładniejszego w dniu dzisiejszym borowika. Zdjęcia nie mam, ale przewijał się w relacji Krysi sprzed tygodnia.
To oczywiście wyczuliło naszą czujność. Raz po raz zapuszczamy się w las i znajdujemy to i owo. Jest sporo podgrzybków i całkiem dorodnych ceglaczków. Borowiki też od czasu do czasu się trafiają. Ale prawdziwe eldorado stanowią opieńki. Jest ich chyba tysiące. Rosną jak to opieńki w dużych skupiskach, co prowokuje do ich zbierania. Odłączyłem się od grupy i zboczyłem ze szlaku. A te opieńki normalnie na drodze rosły. Zebrałem tego sporo, a mogłem kilka razy więcej, no ale chwilę później przyszła refleksja… Będę tak dymał prawie 20 km z torbą ważącą jakieś 10 kg ? Czy ja jestem normalny ???
Wspomogłem się nieco aplikacją i szybko wróciłem na szlak. Po drodze inkasując jeszcze dorodnego borowika ceglastoporego. Reszta czekała pod chatką pod Lachowym Groniem. Super budowla i jak się okazało całkiem przytulna wewnątrz.
W środku spotkaliśmy niejakiego Roberta, co miało niebagatelne znaczenie dla dalszej naszej eskapady. Robert dysponował 0,5 l czymś a-la łącka śliwowica. Moi towarzysze też dysponowali, więc w chatce zaczęła się regularna biba. Z punktu widzenia kierowcy wyglądało to trochę niepokojąco, mając w perspektywie dalszy marsz. Ale co tam, dorośli są, niech się ludziska bawią. Myślę, że gdzieś po niespełna godzinie zacząłem nieśmiało sugerować, że może by już ruszać dalej, choć to „już” nie jest tu zbyt odpowiednie. Stał się cud i wyszliśmy z chatki. Co z tymi grzybami powstaje pytanie… A przywiążę je sobie do plecaka i będę je targał jak tybetański jak. Przymocowałem trochę za nisko, narażając się na różne dziwne komentarze
. Generalnie torba z grzybami co chwilę uderzała mnie gdzieś w okolicę ud, co nie wróżyło dla nich najlepiej (grzybów znaczy). Ale jestem twardy, idę w górę z tym nadbagażem. Szczyt w końcu osiągamy. Jest tu przepięknie. Kapitalne widoki na szczyty Beskidu Żywieckiego, Śląskiego i Małego, a króluje oczywiście Babia Góra. Na szczycie są ławeczki i drewniany stół, na którym wkrótce pojawia się wiśnia. Jestem delikatnie zaniepokojony, ale wierzę w moich znajomych, że wiedzą co czynią. Wiśnia wkrótce pada, a do nas dochodzi Robert i proponuje śliwkę… Hmm. Jest już bardzo wesoło. Widać, że procenty nie były oszukane
. Robimy całą sesję zdjęciową a potem staramy się by wszystko stąd zabrać, bo rozkojarzenie jest znaczne. Do tego strasznie piździ. Okropnie, ale dzięki temu jest świetna przejrzystość.
Ruszamy dalej, pilnując by wszyscy poszli we właściwym kierunku. Grzyby niosę teraz w ręce, klnąc pod nosem po co mi to było potrzebne. Kolejny przystanek w rejonie Czerniawy Suchej (1 052 m n.p.m.), skąd jest idealny widok na Jałowiec…
I nie tylko
Mariusz w międzyczasie proponuje mi pomoc z grzybami, na co ochoczo przystaję. Teraz on przez jakiś czas będzie się z nimi męczył. Wpadam nawet na pewien pomysł, ale o tym później. Docieramy w rejon Beskidka 1 044 m n.p.m.), skąd ponownie mamy kapitalne widoki. Znowu dłuższa posiadówka. Widać, że niektórzy są już mocno zmęczeni, ale po sesji zdjęciowej nie ma rady i trzeba iść dalej.
Na szczęście, albo i nie, teraz mamy z górki. Tutaj spotykamy większe grupki ludzi, również grzybiarzy. Docieramy na Przełęcz Klekociny. Niewiarygodne, ale jest tutaj całkiem spory parking. Postanawiam zatem tutaj wcielić w życie swój plan… Schowam tutaj grzyby i przyjadę specjalnie po nie samochodem. Chytrze
. Wybrałem kryjówkę pod wielkim świerkiem rosnącym nieopodal parkingu. Ruszamy dalej. Tym razem mocne podejście pod nasz główny cel czyli Mędralową. Grupka się mocno pokawałkowała. Przed Halą Kamińskiego (1 100 m n.p.m.) kolejna przerwa, na której balowicze ochoczo zalegają. My z Kryśką i Staszkiem już mamy trochę dość tych przerw i idziemy dalej po krótkim odpoczynku.
I tak dochodzimy na szczyt Modralova (1 150 m n.p.m.) – wersja słowacka.
Tu szybka fotka i chwilę później jesteśmy na tej naszej właściwiej Mędralowej mierzącej (1 169 m n.p.m.). Widoki stąd cudne i bardzo rozległe.
Czekamy tutaj na resztę i robimy ostatni dłuższy odpoczynek. Został nam już tylko jeden szczyt po drodze – Mała Mędralowa (1 049 m. n.p.m.), bo ostatnią Jaworzynę zamierzamy sobie odpuścić.
Aby wejść na Małą Mędralową trzeba nieco zboczyć ze szlaku, ale naprawdę warto, bo widoki stąd kapitalne…
Zostało nam już tylko i aż zejście. Prawie 2 godziny walki z błotem, kałużami i stromymi śliskimi odcinkami. Końcówka przed Przyborowem chyba najmniej przyjemna bo z licznymi luźnymi kamieniami na stromych odcinkach szlaku. Po drodze uwieczniam jeszcze Pilsko i ok. 17:30 jesteśmy koło samochodu.
Podrzucam Kisti i Stacha do ich pojazdu a sam udaję się na przełęcz Klekociny po grzyby. Droga niczym OS. Szerokość może ze 2 metry, a kilka razy trzeba było wbić asa aby auto się nie zatrzymało na podjeździe. Zajrzałem do siatki – hmmm, była to taka grzybna galareta
.
Szanse na obejrzenie meczu MU – Tottenham były już żadne, ale robiłem wszystko aby zdążyć na mecz Liverpoolu. Jednak spóźniłem się jakieś pół godziny i po włączeniu TV słyszę głos Rafała Nahornego – „proszę nie regulować odbiorników, ten wynik to nie pomyłka”. A potem było jeszcze gorzej, ale wycieczka była prima sort
.