Dzień 4 - Kopa Kondracka (2004 m n.p.m.)Jednak nie odpuszczamy! Pogoda ma być dobra więc koniecznie trzeba to wykorzystać. Tak więc tatrzański standard: wczesne śniadanie i pierwszym busem jedziemy do Kuźnic.
Niebieskie szlak prowadzi nas delikatnie w górę i po kilkunastu minutach mijamy Polanę Kalatówki. Kolejne kilkadziesiąt minut i jesteśmy na Polanie Kondratowej. Tu robimy pierwszą przerwę. Ludzi niewielu, spokój, atmosfera kameralna i leniwa. Po chwili przerwy lecimy dalej - kierunek Kondracka Przełęcz. Idzie się dobrze więc bezproblemowo docieramy na miejsce.
Rzut oka w kierunku Małego Giewontu (1728 m n.p.m.) i Doliny Małej Łąki:

Ku Kasprowemu i Świnicy:

Po chwili poświęconej na zdjęcia i odpoczynek idziemy dalej. Prosto ja w mordę strzelił na południe! Kiedyś szedłem tym grzbietem i pamiętam, że podejście było bardzo mozolne. Tym razem idzie się zadziwiająco lekko i przyjemnie! Opcje są dwie - albo teraz jestem w dobrej formie albo wcześniej byłem w kiepskiej. Tak czy jak po kilkudziesięciu minutach meldujemy się na szczycie. Ludzi mało, widoki miodzio.
Kopy Liptowskie i Krywań (2494 m n.p.m.):

Otoczenie Doliny Cichej Liptowskiej:

Na pierwszym planie Małołączniak (2096 m n.p.m.):

Główna Grań Tatr w kierunku wschodnim:

W końcu z wierzchołka wygania nas wiatr i muchy. Pogoda trzyma się dobrze, podobnie jak i my, postanawiamy więc nie kończyć wycieczki i ruszamy w kierunku Kasprowego Wierchu. Bardzo lubię tę trasę - ładne widoki i brak trudności. Typowy tatrzański luz!
Przed nami Goryczkowa Czuba (1913 m n.p.m.):

Po drodze mijamy dwa miejsca gdzie trzeba użyć rąk. Dla Kamili to emocjonujący moment. Trzeba przyznać, że radzi sobie świetnie!
Przed nami Pośredni Wierch Goryczkowy (1873 m n.p.m.):

Nasz cel (Kasprowy Wierch - 1988 m n.p.m.) w całej okazałości:

Koprowy Wierch, Grań Hrubego, Krywań:

Trasa Kopa-Kasprowy to typowa grań. Raz idziemy w górę, raz w dół i tak w kółko. Szlak jest przyjemny ale czujemy go już trochę w nogach. Z radością więc meldujemy się na Kasprowym i robimy tradycyjną już przerwę na zdjęcia i odpoczynek.
Granaty, Kościelce, Beskid i Świnica z Kasprowego Wierchu:

Tatry Zachodnie, Czerwone Wierchy i Dolina Tomanowa Liptowska:

Grań Hrubego i Krywań:

Na Kasprowym jak to na Kasprowym: tłum i cyrk na kółkach. Uciekamy stąd jak tylko szybko się da. Wybieramy zielony szlak przez Myślenickie Turnie mając nadzieję, że będzie tu choć trochę mniej ludzi niż na Hali Gąsienicowej. Krok za krokiem, metr za metrem schodzimy w dół. W końcu jesteśmy w Kuźnicach i łapiemy busa do centrum.
Dzień na piątkę z plusem!
Dzień 5 - SpiszParę lat jeżdżę już w te Tatry i nigdy nie byłem na żadnej wycieczce jednodniowej! Jako, że wyjazd jest lajtowy a prognozy na ten dzień nie są optymistyczne postanawiamy skorzystać z oferty jednego z biur i wybrać się na Słowację.
Po przekroczeniu granicy i minięci łańcucha Tatr kierujemy się w stronę Słowackiego Raju. Po drodze mijamy słowackie miasteczka i wsie. Wśród nich od czasu do czasu trafiają się cygańskie slumsy. Syf jaki w tych miejscach panuje jest nie do opisania. Zaniedbane domy, biegające na golasa chmary dzieciaków, mężczyźni siedzący grupkami przy progach domów. Coś niesamowitego... Nie zazdroszczę mieć takich sąsiadów!
W końcu dojeżdżamy w okolice Słowackiego Raju i kierujemy się do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej. Krótkie podejście z parkingu i jesteśmy... Niesamowite miejsce! Byłem już w życiu w kilku jaskiniach i nigdy nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Niby ładnie ale nic co warto było szczególnie wspominać. Natomiast tu rewelacja! Sale, korytarze wypełnione tonami lodu - coś pięknego! Zdecydowanie polecam to miejsce i na pewno sam z chęcią odwiedzę jeszcze raz to miejsce.
Drugi punkt programu to spiskie miasteczko Lewocza. Zwiedzamy je na zasadzie: spotykamy się za dwie godziny, róbcie co chcecie

Jako, że zamiast siedzieć w knajpce i wcinać lokalne specjały wolimy poszwendać się po okolicy od razu zaczynamy rekonesans po ichnich uliczkach.
Ulica Kosicka:


Nowy kościół i klasztor minorytów:

Mury obronne:


Miejscowy szpital:

Ratusz na Placu Mistrza Pawła:

Ulica Dlha:

Kościół św. Jakuba i Ratusz:

Kościół św. Jakuba:

Kościół ewangelicki:

Wielki Dom Żupny:

Widok na Mariańską Górę:

Lewocza nie robi na nas specjalnego wrażenia, miasteczko jakich pewnie w Europie tysiące, senne, leniwe acz parę chwil można tu spędzić dość sympatycznie. Większość ciekawych miejsc znajduje się wokół Placu Mistrza Pawła lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie tak więc zwiedzanie "atrakcji" nie zajmuje specjalnie wiele czasu. Czas wolny powoli się kończy, pogoda powoli (a nawet szybko) też się psuje. Trzeba jechać dalej!
Gdy podjeżdżamy pod Zamek Spiski wokół zbierają się czarne chmury, widać deszcz i błyskawice:

Podbiegamy szybko pod mury aby jak najwięcej zobaczyć bez deszczu - bo że zaraz lunie to pewne jak w banku!
Biegamy, oglądamy, robimy zdjęcia.






Po chwili łapie nas burza i ulewa. Nie pozostaje nic innego jak schować się pod jakimś daszkiem i przeczekać... Tak czy siak zamek robi wrażenie! Szkoda, że pogoda nie pozwoliła nam na spokojnie przejście murów i zajrzenie w każdy kąt.
W drodze powrotnej do Polski zahaczamy jeszcze o Spiskie Podzamcze i oglądamy Katedrę św. Marcina:

Było całkiem fajnie. Pierwsza wycieczka jednodniowa na plus!
Dzień 6 - Kopa nad Krzyżnem (2135 m n.p.m.)Pogoda ma trzymać więc planujemy znów trochę dłużej poszwendać się w górach. Tym razem wybór pada na Tatry Wysokie. I znów przerabiana już tyle razy melodia: wczesne śniadanie, bus do Kuźnic, na Halę Gąsienicową przez Boczań.
A Hala jak zwykle piękna:

Chwila przerwy na zdjęcia, kolejna na wodę i małe co nieco w Murowańcu. Zaczynamy podejście żółtym szlakiem w kierunku Doliny Pańszczycy. Najpierw spokojny las, potem wchodzimy w kosówkę. Idzie się dobrze - rzekłbym nawet, że bardzo dobrze. Kolejną przerwę robimy nad Czerwonym Stawem. Ależ pięknie! Tylko góry i my! Cisza, spokój i piękno gór! Czegóż chcieć więcej?
Idziemy w górę doliny. Szlak stromieje stopniowo. Otaczają nas grzbiety Żółtej Turni, Koszystej i ściany Buczynowych Turni. Po prostu pięknie! Jedyna trudność na podejściu to kilkumetrowa ścianka, na której trzeba użyć rąk. Kamila się stresuje. Przechodzę więc te parę metrów kilkakrotnie żeby pokazać jej gdzie najprościej łapać chwyty i stawiać nogi. W końcu zbiera się w sobie i przechodzi skały bez trudności. Brawo! W nagrodę odzywają się świstaki! Wprawdzie nie jesteśmy w stanie ich zlokalizować ale świsty i tak robią wrażenie.
Jeszcze ostatnie kilkadziesiąt metrów w górę i jesteśmy na przełęczy Krzyżne (2114 m n.p.m.). Podchodzimy jeszcze kilkanaście metrów łagodnie nachyloną granią na Kopę nad Krzyżnem (szczyt to jednak szczyt!) i robimy zasłużoną przerwę.
Kozi Wierch, Buczynowe Turnie, Skrajny Granat i Grań Fajek:

Dolina Pańszczyca z Giewontem w tle:

Dolina Pięciu Stawów Polskich:

Widoki powalają! Ale wieje tak, że łeb urywa. A w dodatku jeszcze trochę drogi przed nami. Postanawiamy więc schodzić. Zaczyna się dla mnie terra incognita. Nie schodziłem jeszcze z Krzyżnego do Piątki więc jestem ciekaw zejścia. I jest git! Schodzi się całkiem przyjemnie, od czasu do czasu są nawet jakieś kruche skałki. Kamila bez problemu daje radę. Mija kilkadziesiąt minut i jesteśmy na progu Buczynowej Dolinki.
Widok na Dolinę Roztoki i Tatry Bielskie:

Kolejne kilkadziesiąt minut i jesteśmy już w okolicach Wielkiego Stawu. Czujemy już nogi a przed nami jeszcze Dolina Roztoki i asfalt. Odpoczywamy chwilę pod schroniskiem i czarnym szlakiem schodzimy na dno doliny. Stąd już godzina do asfaltu i pół godziny asfaltem do Palenicy. Jesteśmy zmęczeni ale szczęśliwi.
Fajny dzień! Fajny wyjazd!