Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Śr maja 22, 2024 1:51 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 12 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr paź 30, 2019 8:14 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Od pamiętnego wyjazdu w góry Vyhorlat minął rok, a relacja do tej pory nie napisana. Ale będzie. Wszystkie materiały mam gotowe. Nadeszła pora by kontynuować świecką tradycję, która miała swój początek w sierpniu 2014 roku. Wtedy to wybraliśmy się prywatnie z grupą przyjaciół do Blatnicy, by zgłębiać zakamarki skalnej Wielkiej Fatry. Wierzyć się nie chce, że od tamtej pory minęło już ponad 5 lat. Ale tradycja rzecz święta, więc ją kultywujemy. Przez ten czas przewinęło się przez te wyjazdy już trochę ludzi. Pewnie całkiem sporą klasę szkolną – rodem z lat 90-tych by z tego stworzył. Mimo pewnej rotacji wciąż jednak chętnych nie brakuje, a trzon ekipy wciąż pozostaje niezmienny. Żyjemy w 21 wieku, gdzie czasu brakuje na wszystko, ale te 4 dni w roku na odwiedzenie kolejnych słowackich (i nie tylko) pasm górskich warto sobie zarezerwować…
Dwa dni przed wyjazdem, czyli w ostatnią środę zaczęła mnie naparzać noga w kolanie. Ból się nasilał do tego stopnia, że mocno zacząłem się zastanawiać czy mój wyjazd ma w ogóle jakiś sens. Nie znoszę być kulą u nogi dla pozostałych, a wszystko ku temu zmierzało. Z drugiej strony – ja byłem pomysłodawcą tego wyjazdu i łącznikiem między poszczególnymi uczestnikami. Absolutnie nie czuję się niezastąpiony, ale chciałem by wszystko funkcjonowało jak należy i by wszyscy byli zadowoleni, więc ostatecznie zdecydowałem się jednak pojechać…
Wyjeżdżamy busem od Pawła koło 6-tej. Jest nas piątka. Po drodze zgarnujemy jeszcze jedną osobę, a już za nieco ponad półtorej godziny później witamy się z Krysią i Staszkiem pod biedrą w Jabłonce. Po drodze ochrzciliśmy nowy odcinek Zakopianki. Akurat byliśmy tam o świcie i mieliśmy niezły widok na Tatry…

Obrazek

Wychodzę sobie z busa w cieniutkim polarku – co tak zimno ? Czyżby poza nogą jeszcze jakieś dreszcze się przyplątały ? Myślałem, że jest koło 8-miu stopni a tu Staszek mi mówi, że zero. Noga boli niezmiennie, z trudem ponownie pakuję się do busa. Obieramy kierunek na miejscowość Klastor pod Znievom. Mamy do przejechania jakieś 150 km, więc na warunki słowackie trzeba liczyć dobre 3 godziny. Tworzymy mikrokonwój złożony z dwóch samochodów i w drogę. Mijamy Martin, a stąd już niedaleko. Jesteśmy na miejscu. To niewiarygodne, ale do tej pory nie ruszyliśmy nawet żadnego alkoholu (nie licząc karmi Mariusza). Parkujemy przy cmentarzu, gdzie jakiś Słowak testuje chyba sondę lambda, bo silnik jego samochodu pracuje na okrągło. Wiem, że muszę się znieczulić, bo noga będzie boleć. Voltaren max dobra rzecz, ale pigwa jeszcze lepsza. Wypijamy po dwa na dobry początek.

Obrazek

Zniev wygląda bardzo apetycznie, a pogoda jest wyśmienita. Rozpoczynamy podejście. Odbijamy w lewo do zabytkowego kościółka. Oczywiście jak to na Słowacji jest zamknięty, ale jego otoczenie – zwłaszcza w jesiennych barwach wygląda pięknie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po chwili wracamy na szlak a tam całe skupisko maślaków zwyczajnych. Rok temu jak schodziliśmy
z Busova było dokładnie to samo – normalnie deja-vu. Zbierać, nie zbierać ? Zbierać – zapada ostateczna decyzja. I tak oto grzyby towarzyszyły nam od początku do końca tego wyjazdu… ruszamy dalej w pięknych okolicznościach przyrody.

Obrazek

Szlak jest dosyć stromy, ale w granicach rozsądku. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się kapliczka poświęcona św. Małgorzacie Węgierskiej - ofiarowanej przez ojca Bogu w intencji uratowania Węgier z najazdu tatarskiego. A działo się to kiedy była kilkuletnią dziewczynką.

Obrazek

Szlak obfituje w atrakcje. Dochodzimy do fantastycznego punktu widokowego. W jesiennych okolicznościach przyrody wygląda to bajecznie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyżej natomiast jest skalna pieczara, w której z powodzeniem można by zrobić niezłą imprezę. Zgodnie stwierdzamy, że to może być niezła i darmowa alternatywa dla noclegów w Cicmanach. Jaskinia w otoczeniu barw jesieni robi spore wrażenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale to nie koniec atrakcji. Kawałek wyżej dochodzimy do ruin zamku Zniev. Trzeba się wdrapać jeszcze kawałek by docenić wspaniałe widoki z tego miejsca. Tu zatrzymujemy się na dłuższą chwilę, bo warto. Jest tutaj książka wejść, do której można się wpisać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze może 5, góra 10 minut i stajemy na szczycie. Zniev to góra mierząca raptem 985 m n.p.m., ale całkiem stroma i zadziorna. Powiedziałbym, że trochę to przypomina Pieniny. Niby niewielkie wysokości bezwzględne, a spore stromizny i urwiska. Ja osobiście bardzo lubię takie klimaty. Widoki stąd cudne, a wzrok przykuwa szczególnie charakterystyczny wierzchołek Klaka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kontemplujemy, bo jest co. Krysia ze Staszkiem planowali jeszcze zrobić Chlieviska (najwyższy szczyt pasma Ziar), ale jak się tam dostać, skoro dookoła Znieva zioną przepaści. Okazuje się, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Staszek obczaja taką chałupniczą drabinę, którą uwieczniłam nawet na zdjęciu.

Obrazek

Potem już powinno być lepiej. Jednak ja z moją bolącą nogą nie zamierzam ryzykować. Ostatecznie nasza szóstka wraca tym samym szlakiem – a Krysia i Stachu szturmują Chlieviska. Wiedziałem, że zejście będzie dla mnie ciężkie. Wlokę się na końcu uważając na moje lewe kolano. Niestety liście mimo iż suche są wyjątkowo śliskie, a pod nimi schowane ruchome kamienie…Raz na czas, więc z moich ust wyrywały się słowa potocznie uznawane za wulgarne. Dobrze, że reszta była kawałek przede mną.

Obrazek

Bardzo ucieszyłem się jak znalazłem się na dole. Wtedy człowiek potrzebuje tylko dwóch rzeczy – toalety i piwa – niekoniecznie w tej kolejności. Wielka Fatra wygląda stąd bardzo przyjemnie.

Obrazek

Wsiadamy więc do samochodu i obieramy kierunek na Cicmany. Nawigacja na początku zwariowała i poprowadziła nas w drugą stronę, a gdy wróciliśmy na właściwe tory to trafiliśmy na kondolencje na jakimś pogrzebie, które oczywiście „musiały” odbywać się na środku drogi. No masakra jakaś. Piętnaście minut w plecy. W końcu się zlitowali, ale niechętnie. Dobra jesteśmy na właściwej drodze. Teraz już tylko bar nas może uratować. Przez długi czas jedziemy przez pustkowia, ale w końcu jest. Lane piwo po 1 euro. Czego chcieć więcej… Zasiadamy na zewnątrz, by mieć oko na samochód K&S, który też tędy musi przejechać. Przechwyciliśmy ich, choć oni nas o dziwo w pierwszej chwili nie zauważyli. Uwielbiam ten błogostan. Nie ma żadnego ciśnienia. W perspektywie 3 kolejne dni górskich eskapad. Wypijamy po 2 piwka i leniwie ruszamy dalej w stronę Cicman.

Obrazek

Tam Krysia wstępnie zarezerwowała noclegi, ale był to jakiś dom rekolekcyjny, więc trochę się obawialiśmy. Proforma zapytaliśmy więc w kilku innych miejscach, ale wszystko było pozajmowane, a ceny nie nastrajały optymistycznie. Już bez dyskusji udajemy się na zaklepane miejsce i… bardzo miłe zaskoczenie. Uprzejme powitanie, fajne pokoje z łazienkami, choć tylko 3 i 4 osobowe, ale co tam. Do tego duża kuchnia, w której można przygotować posiłki i pobiesiadować. Generalnie noclegi petarda za kwotę 12 euro od osoby, więc tylko się cieszyć. Obawialiśmy się tylko, że ktoś nas będzie uciszał, kontrolował itp. Nic z tych rzeczy. Gospodarz obiektu pojawiał się sporadycznie, zawsze z ujmującym uśmiechem i pozytywnie do nas nastawiony. Wieczorem uderzyliśmy do baru na piwo i małe co nieco, a gdy już prawie wychodziliśmy dotarła na miejsce ekipa z Nowego Sącza. Byliśmy w komplecie (szczęśliwa trzynastka). Pierwszą posiadówkę zatem czas zacząć…Nazajutrz pierwotny plan zakładał Strażov, ale aby w niedzielę nasi przyjaciele z N. Sącza i okolic dotarli do domu o jakiejś normalnej porze to na sobotę przesunęliśmy ostatecznie Ptacznik, gdzie poza dosyć długą trasą górską mieliśmy jeszcze ok. godziny dojazdu w jedną stronę.

Dzień 2

Rano od siódmej krzątanina w kuchni i tuż po 8-mej pakujemy się do samochodów. Ale nie tak po prostu. Trzeba wypracować jakiś system. Mamy do dyspozycji busa na 8 osób i osobówkę na 5. Jest nas trzynaścioro, więc z matematycznego punktu widzenia wszystko jest w najlepszym porządku. Ale matematyka to nie wszystko. Kombinujemy i w końcu się udaje – niepijący trafiają do osobówki, a reszta do busa. Przed nami ponad godzina jazdy, więc tak na sucho nie przystoi. Po drodze wzmacniamy jeszcze zapasy w przydrożnym spożywczaku. Docieramy do Kamenca pod Ptacznikiem. Kierujemy się dalej wzdłuż szlaku by zaoszczędzić kilka kilometrów. Parkujemy ostatecznie w miejscu o nazwie Sekaniny. Dalej się już wjechać nie da (znak zakazu). Pierwsza część szlaku idealna na rozruch. Utwardzona droga wznosząca się leniwie ku górze.

Obrazek

I tak wesoło gaworząc dochodzimy do miejsca p.n. Horny Dom. Rzeczywiście jest tu jakaś stara chałupa i węzeł szlaków. To tutaj zamkniemy pętelkę, ale póki co mały poczęstunek. Kuśtykam z kieliszkiem by nikogo z potrzebujących nie pominąć. Jak już wszyscy nabrali potrzebnej werwy ruszamy wartko w górę - cały czas szlakiem niebieskim. Ta część drogi jest kapitalna. Wąziutka ścieżyna wiedzie stromym zboczem, a my raz po raz mijamy skalne twory. Bardzo lubię takie klimaty.

Obrazek

Obrazek

Są i miejsca, gdzie z powodu wiatrołomów należy wyjątkowo nisko pokłonić się górom.

Obrazek

I tak dochodzimy do Jesionowej Skały mierzącej 913 m n.p.m. Na jednym z pni taka gigantyczna narośl. Może i ładnie to wygląda, ale gdyby drzewo potrafiło mówić to zapewne zachwycone by nie było.

Obrazek

W punkcie widokowym robimy kilka grupowych fotek. Na dole pogoda petarda, ale szczyt Ptacznika ginie w chmurach, co nie wróży niczego dobrego.

Obrazek

Obrazek

Są tu też miejsca lufiaste, gdzie należy zachować ostrożność.

Obrazek

Idziemy dalej niebieskim szlakiem. Wciąż jest pięknie, wciąż możemy podziwiać różne formacje skalne na tle jesiennych liści...

Obrazek

Obrazek

Kolejna przerwa, następna fotka i kolejny trunek. Lubię takie chodzenie w sprawdzonym towarzystwie, a to jest najwyższej próby.

Obrazek

Ruszamy dalej. Teren się nieco wypłaszcza. Niektórzy znajdują borowiki, a ja...
Obrazek

Przed nami decydujące podejścia na Ptacznik. Tu już szlak taki bardziej beskidzki...

Obrazek

Każdy idzie swoim tempem i wszyscy spotykamy się dopiero na szczycie. Tu lekkie rozczarowanie, bo widoki mamy delikatnie mówiąc ograniczone, a dodatkowo panuje ogromna wilgoć, która przenika na wskroś nasze ciała. Robimy grupowe zdjęcie, coś jemy i pijemy - tym razem mocarną śliwowicę...

Obrazek

Przypada mi zaszczyt wpisania naszej zacnej grupy do książki wejść.

Obrazek

Nic tu nie wysiedzimy, więc po ok. 20 minutach rozpoczynamy zejście czerwonym szlakiem w kierunku Klasztorskiej Skały. Różnica wzniesień na tym odcinku nie jest wielka, więc moje kolano jakoś jeszcze daje radę. Klasztorska skała okazuje się kapitalnym miejscem. Skojarzenia z karkonoskimi Pielgrzymami są jak najbardziej uzasadnione. Po całej serii zdjęć i wlezieniu wszędzie tam gdzie tylko się dało rozpoczynamy ostateczne schodzenie - tym razem szlakiem żółtym.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I to już dla mnie jest męka. Od razu lokuję się na końcu grupy i idę powoli krok za krokiem. Bez kijków byłaby to już tragedia grecka. Im niżej tym pogoda lepsza. Znów możemy podziwiać piękną jesień.

Obrazek

W końcu ku mojej wielkiej uldze jesteśmy znów przy Hornym Domu. Taki moment trzeba uwiecznić.

Obrazek

Pozostał nam już tylko znajomy odcinek asfaltową drogą... Do samochodu docieramy już szarówką. Powrót busem na kwaterę klimatyczny i wesoły. Wspominamy wspólne wyjazdy i planujemy kolejne. W roku 2020 musi być Czarnogóra zgodnie stwierdza część z nas. Do baru tym razem idziemy na brudasa prosto z samochodów, bo wieczór już w pełni. Później najlepsza na tym wyjeździe impreza. Były wódki czyste, kolorowe, słabsze, mocniejsze, była muzyka i tańce. To było to. Wiele wskazywało na to, że wycieczka na Strażov będzie walką nas samych ze sobą, ale póki co bawimy się...

Dzień 3

Mimo iż wychodzimy godzinę później niż wczoraj, to jakoś opornie to idzie. To oczywiście pochodna wczorajszej posiadówki. Mieliśmy wyjść o 9-tej, ale akademicki kwadrans jak najbardziej obowiązuje. Samochody mają dziś wolne, bo szlak zaczyna się i kończy tuż przy naszej kwaterze. Zawsze staram się aby na naszych czterodniówkach co najmniej jeden dzień był bez samochodu. Ruszamy ociężale asfaltem i po wyjściu z wioskiskręcamy w prawo. Szlak wiedzie wyraźną drogą wiodącą między łąkami, na których raz po raz znajdujemy kanie. Widoki na razie może nie jakieś wybitne, no ale są...

Obrazek

Krótka przerwa i... Matko Jedyna – ostro w górę i to na krechę. Chyba nie tego dzisiaj chcieliśmy... Z drugiej strony na kaca najlepsza ciężka praca, no ale że tak od razu, tak z rana, no i kto tyczył ten szlak ??? Nie była to chyba zbyt empatyczna postać... Idziemy. Ci co imprezowali mniej szybciej, ci co więcej - wolniej – czyli taka matematyczna hiperbola. Suche liście usuwają się spod stóp. Jest jeden plus tego stanu – kolano boli mnie mniej niż poprzedniego dnia. Po tym niehumanitarnym podejściu pojawia się wreszcie znak informujący, że znajdujemy się na terenie rezerwatu przyrody o nazwie Strażov.

Obrazek

Znowu coś pogoda zaczyna wywijać. Na dole było słońce, ale wyżej już taka ściekająca mgła i chmury. No jakaś klątwa normalnie. Ale nic to. Rozpoczynamy ostatni odcinek podejścia. Też stromy, ale nie tak bardzo jak poprzedni. Idziemy w milczeniu by nie tracić niepotrzebnie energii. Jeszcze trochę i dostojnym krokiem wtaczamy się na Strażov. Szczyt choć niewysoki to zdecydowanie coś w sobie ma. Są tu skałki, są urwiska, jest prawosławny krzyż i całkiem niezłe widoki jeśli trafimy na dobrą pogodę. Nasze szczęście było połowiczne, bo widoki się pojawiały i znikały. Ale opcja czarno – biała jest zawsze lepsza od samej czerni, więc dalecy jesteśmy od narzekań. Spędzamy to długi czas robiąc całkiem sporo fotek i spożywając co nieco.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy inną drogą by ponownie zrobić pętelkę. I znowu mamy powtórkę z rozrywki – czyli im niżej tym lepsza pogoda i tym cieplej. Stromizna miejscami naprawdę duża.

Obrazek

Obrazek

Humory też coraz lepsze, mimo iż wyjazd dla niektórych zbliża się już do końca. Po drodze ma miejsce akcja strażaków. Jakiś wspinacz wlazł na ścianę ale nie bardzo może zejść. A mógł po prostu poprzestać na niedzielnym rosole. No ale my to rozumiemy, bo sami dymiemy.

Obrazek

Obrazek

Na dole pogoda już rewelacyjna. Mamy do przejścia jeszcze kilka kilometrów i na deser ostatnie podejście liczące mniej więcej 200 m w pionie. Trzeba przed nim nabrać sił, więc zjadamy i spijamy resztki. Humory dopisują. Co rusz pojawiają się kolejne suchary a-la familiada. Osiągamy ostatnią przełęcz. Stąd już tylko w dół i po płaskim. I tak pojedynczo, w grupkach i grupeczkach - od drugiej strony docieramy do Cicman. Miejscowość poza tym, że ładnie się nazywa, to całkiem przyjemnie wygląda. Spora w tym zasługa malowanych domków, których jest tu co niemiara. Nasze rodzime Zalipie nawet się do Cicman nie umywa, choć niewątpliwie jest bardziej kolorowe...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wkrótce tracimy 5 osób z nowosądeckiej części naszej ekipy... Zostaje nas ósemka. Wieczór jakiś taki leniwy. Nawet nam się nie chciało iść do baru - zwłaszcza, że wciąż mamy pełne torby zapasów. Wieczorne spotkanie też takie na alibi, bo wszyscy lekko padnięci. Wódki nawet nikt już nie chce. Wypijamy po kilka piw i idziemy spać.

Dzień 4

W poniedziałek budzi nas wspaniała słoneczna pogoda. Gdybym był złośliwy to bym napisał, że nasi przyjaciele z Nowego Sącza przywieźli ze sobą nieco gorszą pogodę i zwrotnie zabrali ją ze sobą w niedzielę wieczorem. Ale na szczęście nie jestem. A tak poważnie rzecz biorąc to szkoda, że nie mogli z nami być na pełnym dystansie czasowym, bo piątek i poniedziałek były przepiękne. Na śniadanie zjadamy wszystkie resztki, których było całe mnóstwo. Krysia ze Staszkiem – potwierdzają swoją decyzję, że idą dziś na Trybecz – należący do KGS, a my konsekwentnie jak Bayern Monachium za czasów Lothara Matthausa realizujemy nasz plan. A na rozkładzie mamy dzisiaj Rokos – mierzący o zgrozo 1 010 m n.p.m. Może Nanga Parbat to nie jest, ale przekroczymy magiczną granicę przyzwoitości.
Po wzruszającym pożegnaniu i zrobieniu fotki pobliskiego kościoła i „naszego domku” z ostatnich nocy pakujemy dobytek do busa.

Obrazek

Obrazek

Przeznaczeniem naszym miejscowość Nitranskie Rudno, skąd zamierzamy poskromić Rokosa. Noga boli jak diabli, ale to ostatni dzień, muszę dać radę. Ta podróż – mimo iż pokrywa się z sobotnią trasą dojazdową - znacznie się od niej jednak różni. Jedziemy w skupieniu z rzadka się odzywając. Dominuje nastrój powagi z nutką melancholii. Na miejsce docieramy bez przygód. Pytam jakiejś starszej kobieciny, czy możemy zaparkować koło jej domu. Nie wnosi zastrzeżeń. Aby zrobić pętelkę, na górę udajemy się ścieżką dydaktyczną. Właściwie poza kształtem malowanych znaków nie ma to większego znaczenia. Co chwilę mijają nas ludzie, spieszący do pracy czy do szkoły. Miło spędzać poniedziałek beztrosko w górach – choć do piątkowej beztroski ta poniedziałkowa ma się jednak nijak. Na początku w oczy rzuca nam się kamieniołom i to chyba czynny, bo co chwilę przejeżdżają obok nas doładowane ciężarówki.

Obrazek

Tam gdzie droga skręca w las jest wiata z ławkami i jakieś źródełko ze „świętą” wodą. Zaraz moje kolano przemyłem. Pomoże, nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi. Mieliśmy do skończenia weselną córki Uli, a tu już na żywca nie ma kto pić. Ale za pomyślność młodej pary musieliśmy, więc wspólnymi siłami butelczynę udało się osuszyć. Trasa przyjemna – początkowo niczym w Słowackim Raju wiedzie wzdłuż potoku. Dochodzimy do kolejnej - prywatnej tym razem wiaty. Ale miejscówka. Tu to muszą się imprezy odbywać...

Obrazek

Stąd zaczyna się dość mocne podejście na szczyt Plevna. Trasa na szczęście wiedzie zakosami.

Obrazek

Dziewczyny po drodze zbierały opieńki, więc wszystko w normie. Ze szczytu nieco ograniczone widoki, ale chwila przerwy się przyda. Stąd ładny, ale wciąż stromy szlak prowadzi nas na przełęcz Rokos.

Obrazek

Obrazek

Stąd do głównego celu już rzut beretem. Jesteśmy na Rokosu. Pogoda cały czas żyleta. Warto kilka minut podejść na punkt widokowy. Przejrzystość powietrza w tym dniu nie jest rewelacyjna, ale i tak jest nieźle.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robimy tutaj kilka fotek i udajemy się do zadaszonej wiaty, która stoi kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu.

Obrazek

Na górze jest kilka miejsc noclegowych. Całkiem zmyślne ustrojstwo. Miło tu, ale szczyt wzywa by uwiecznić naszą bytność tutaj.

Obrazek

Obrazek

Kolejny odcinek szlaku jest bardzo ciekawy, widokowy, ale dla mojego kolana miejscami zabójczy. Ale liczne tutaj skałki i widok na Nitranskie Rudno z jeziorkiem mogą, a nawet muszą się podobać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zbiórka grzybów trwa w najlepsze. Co chwilę pojawiają się kolejne skupiska opieniek. Kilka odcinków zejściowych jest naprawdę stromych. Niech nikogo nie zmyli fakt, że to niby niewysokie pagórki. Potrafią dać w kość. Wytaczamy się wreszcie z lasu. Kolejny odcinek do samochodu już spokojny. Trawa zielona jak na Anfield, niebo błękitne jak na Lazurowym Wybrzeżu – kto by pomyślał, że jest trzecia dekada października, a my jesteśmy w środkowej Słowacji.

Obrazek

Czy to już koniec ? No właśnie niekoniecznie. Została jeszcze wisienka na torcie... Przebieramy się,
i wsiadamy do busa i w drogę – ale nie od razu powrotną. Jesteśmy blisko miejscowości Bojnice, czyli... przepiękny zamek. Krysia ze Staszkiem jeszcze przy śniadaniu nam o nim wspominali. Do Bojnic mamy niespełna 20 km, ale droga jest wyjątkowo kręta. Zamek robi piorunujące wrażenie. Jest ogromny i przepiękny. Na pewno jeden z ładniejszych jakie widziałem w życiu. Warto było poświęcić dodatkową godzinę czy nawet dwie aby go zobaczyć na żywo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W ogóle to bardzo fajna zadbana miejscowość leżąca tuż koło Prievidzy. Widać że ów zamek jest tu absolutnym języczkiem uwagi. I teraz to już naprawdę koniec. Po drodze jeszce postój na szybkie zakupy i na jedzonko już w Polsce. W domu byłem przed 23, więc w granicach rozsądku.
Wyjazd był świetny. Plan zrealizowaliśmy w 100 % a nawet więcej (Chlieviska, Bojnicki Zamek). Właściwie wszystko od początku do końca nam zgrało. Może pogoda na szczycie Ptacznika i Strażova mogła być trochę lepsza, ale z drugiej strony z chęcią tu kiedyś wrócimy aby zobaczyć to, co chmury i mgła tym razem przed nami ukryły. Cicmany, choć wybrane zupełnie przypadkowo na bazę okazały się kapitalną, klimatyczną miejscówką. W takich przypadkach zwykle mówi się, że główną wadą wyjazdu było to, że był, on zbyt krótki i coś w tym jest. Z drugiej strony wypad na 4 dni nie obciąża znacząco zasobów urlopowych i portfela. Bardzo dziękuję za towarzystwo całej wspaniałej ekipie, choć 3 osoby zasługują na szczególne słowa uznania. Krysia za całokształt i ogarnięcie noclegów w Cicmanach, co dało nam duży komfort psychiczny. A miejscówka mimo naszych drobnych obaw okazała się fantastyczna. Paweł, że po raz kolejny zaangażował na wyjazd busa, co bardzo ułatwia logistykę i dodaje niesamowitego klimatu. No i Ula, która przejmowała stery jak Paweł przechodził na ciemną stronę mocy i wyczyniała cuda w kuchni ze znalezionych przez nas grzybów ;) . I byłbym zapomniał – Bożenka za zakup jajek po drodze :). Generalnie stworzyliśmy wszyscy świetny team, a takiego potencjału nie można marnować. Zatem do następnego !


Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Pn gru 06, 2021 2:40 pm przez Carcass, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 30, 2019 9:10 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn sie 26, 2013 8:03 pm
Posty: 788
Jak dla mnie wybierasz kierunki nieoczywiste, więc z zainteresowaniem śledzę twoje szlaki. I kolejny raz przeczytałam o miejscach dla mnie obcych , choć nieodleglych. Dzięki ci za to. Gratuluję ekipy i po raz kolejny podbijam dla.Ciebie miano chlora forum.

_________________
Wenus w Milo


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 30, 2019 9:28 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Sheala napisał(a):
Jak dla mnie wybierasz kierunki nieoczywiste, więc z zainteresowaniem śledzę twoje szlaki. I kolejny raz przeczytałam o miejscach dla mnie obcych , choć nieodleglych. Dzięki ci za to. Gratuluję ekipy i po raz kolejny podbijam dla.Ciebie miano chlora forum.


Dzięki za miłe słowa. Słowacja to mały kraj, ale cały czas mnie zaskakuje i wciąż odkrywam nowe dla mnie wspaniałe miejsca...
Z chlorem to chyba przesada. Na tym wyjeździe piliśmy bardzo umiarkowanie :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 30, 2019 9:44 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4467
Lokalizacja: GEKONY
Bardzo fajnie, taki prawdziwy duch ZTGM przemawia przez tą relację :mrgreen:
Te krótkie, strome podejścia to jest chyba element charakterystyczny tej części Słowacji. Też się zdziwiłem w tym roku, że wchodząc na górkę wielkości Lubonia nogi muszą się napracować jak przy trasie w górach wysokich.

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 30, 2019 11:09 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
kefir napisał(a):
Bardzo fajnie, taki prawdziwy duch ZTGM przemawia przez tą relację


;) Dzięki.

kefir napisał(a):
Te krótkie, strome podejścia to jest chyba element charakterystyczny tej części Słowacji. Też się zdziwiłem w tym roku, że wchodząc na górkę wielkości Lubonia nogi muszą się napracować jak przy trasie w górach wysokich.


Tak to właśnie wygląda. Startuje się z bardzo niskiego pułapu - zwykle ok. 300 - 400 m n.p.m., więc nawet góry mające niewiele ponad 1 000 m wysokości potrafią napsuć krwi. A do tego zbocza tych gór są naprawdę strome, co czuć w nogach.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 31, 2019 4:50 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Cholera,potrzebuje właśnie takiego wyjazdu..

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 31, 2019 5:57 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
prof.Kiełbasa napisał(a):
Cholera,potrzebuje właśnie takiego wyjazdu..


Nie wiem czy jesteś na FB, ale ogłaszałem nabór :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 31, 2019 8:06 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Obadaj pw 8)

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 04, 2019 10:11 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
prof.Kiełbasa napisał(a):
Obadaj pw


Jesteśmy prawie sąsiadami... :)

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 04, 2019 2:51 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 12, 2017 7:32 am
Posty: 4099
Na szybko tylko zdjęcia. Oczopląsu w ten 1 dzień szło dostać od tej ferii barw. Megaśne!

_________________
Urodziłeś się, by być prawdziwym, a nie perfekcyjnym.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lis 04, 2019 5:22 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Carcass napisał(a):
prof.Kiełbasa napisał(a):
Obadaj pw


Jesteśmy prawie sąsiadami... :)

Somsiad :lol:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lis 06, 2019 8:55 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Redemption MM napisał(a):
Oczopląsu w ten 1 dzień szło dostać od tej ferii barw. Megaśne!


Było oczojebnie trzeba przyznać :)

prof.Kiełbasa napisał(a):
Somsiad


:lol:

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 12 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bing [Bot] i 2 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL