Wróciłem tydzień temu z Karpacza (moja pierwsza wizyta w Karkonoszach), więc parę słów o wrażeniach:
DZIEŃ 1 - pogoda niepewna, poszliśmy najpierw pod Wang, stamtąd do Samotni, brukowana droga nie za ciekawa, potem złapał nas deszcz i utknęliśmy w schronisku na 2,5h. Wrażenia takie sobie - tłum straszny, pomidorowej nie mieli. Zawsze mam problem co kupić dziecku do jedzenia i zazwyczaj ratują sytuację ruskie pierogi, niestety nie tym razem, bo ruskie pierogi w samotni to pierogi czosnkowe. Dziecko po jednym kęsie się zbuntowało, ja też nie jadłem, bo po czosnku mam kaca, więc żonie zostały dwa talerze. Potem zastanawiałem się czy to nie jakaś miejscowa tradycja, więc w kilku innych miejscach upewnialiśmy się czy pierogi ruskie nie są aby czosnkowe. W końcu przeszliśmy w deszczu do Strzechy, tam w końcu zjadłem pomidorową, wypogodziło się nieco, więc ruszyliśmy do Karpacza szlakiem, który się kończy wodospadem. Potem jeszcze anomalia grawitacyjna, jeszcze trochę deszczu i na kwaterę.
DZIEŃ 2- prognozy były idealne więc poszliśmy na Śnieżkę - szlak czarny, powrót przez Łomniczkę (gdybym wiedział więcej o tych szlakach pewnie poszlibyśmy odwrotnie), w Śląskim Domu tłum jakiego jeszcze nie widziałem w żadnym schronisku, na Śnieżce rój ludzi (niedziela, cóż, samiśmy sobie winni), tabliczki mówiącej o jednokierunkowym ruchu na szlaku chyba nikt nie czytał bo z góry wciąż pchali się ludzie. Widoki fajne. Ominęliśmy Śląski Dom z zamiarem zjedzenia czegoś w schronisku Nad Łomniczką, jednak po dotarciu na miejsce jakoś straciliśmy apetyt i zjedliśmy dopiero w Karpaczu.
DZIEŃ 3 - padało co chwilę cały dzień, więc zaliczyliśmy tylko muzeum klocków Lego i gier video i wieczorną partyjkę bilarda na kwaterze.
DZIEŃ 4 - lepsza pogoda, więc pojechaliśmy do Szklarskiej z zamiarem wejścia na Szrenicę. Odpuściliśmy wodospad (tylko rzut oka z góry), ze względu na tłumy czekające w kolejce i koniecznośc wyrobienia się na bus do Karpacza. Trasa na Szrenicę od wodospadu aż do Hali totalnie nudna, dalej już lepiej dzięki widokom. Szczyt całkiem przyjemny, schronisko na nim także. Niestety nie wyrobiliśmy się z czasem, żeby jeszcze zahaczyć o widziane z daleka Trzy Świnki.
DZIEŃ 5 - prognozy niby w porządku więc poszliśmy na Pielgrzymy i do Słonecznika, weszliśmy na Polanę szlakiem bez żadnej budki biletowej, więc moment z
"Karkonoski Park Narodowy, kontrola biletów" był dość stresujący (choć niepotrzebnie), dalej Pielgrzymy - ładne, a ledwie parę kroków dalej mały wypadek skończył się zgonem aparatu

Na szczęście nasi towarzysze poratowali nas fotkami. Przy Pielgrzymach mały deszczyk, przy Słoneczniku nieco większy deszczyk, a całą drogę nad kotłami Wielkiego i Małego Stawu ścigała nas ciemna chmura, która dogoniła nas jakieś 10 minut przed Strzechą fundując nam tym razem duży deszczyk. Tam zjedliśmy i gdy się wypogodziło poszliśmy nadrabiać filmowo i zdjęciowo widoki z okolic Samotni i Małego Stawu. Do schroniska tym razem nie zaglądaliśmy, za to leciały żarty o tym, że wali od niego czosnkiem. Stamtąd powrót do Karpacza.
DZIEŃ 6 - Western City - jako fan Winnetou i westernów bawiłem się równie dobrze jak córa. Reszta towarzystwa także.
DZIEŃ 7 - niepewna pogoda, więc spacerek leśno-skalistym szlakiem na prawo po przejściu zapory, obiad, przeczekanie deszczu na kwaterze i spacerek na Księżą Górę.
DZIEŃ 8 - żona się pochorowała więc w niepełnym składzie wyskoczyliśmy na Skalny Stół, zahaczając po drodze o Krucze Skały.
DZIEŃ 9 - muzeum zabawek i powrót na Krucze Skały, które poprzedniego dnia tylko oglądaliśmy. A potem popołudnie w mieście i pakowanie bagaży przed wyjazdem.
Ogólne wrażenie z gór ok, było fajnie i w ogóle, ale do Tatr w ogóle nie ma co porównywać, a brukowane drogi po sam szczyt MOCNO mnie zniechęcają.
Jeśli jeszcze tam wrócę (ale pieniędzy na to stawiać nie radzę), to raczej do Szklarskiej, z której można by zaliczyć jeszcze kilka interesująco się zapowiadających tras. Szczawnica i Pieniny jakoś bardziej przypadły mi do gustu. No i gdyby nie towarzyszące nam dzieciaki, pewnie obeszłoby się znacznie więcej, ale że nie chcę córy zniechęcać do gór, staram się żeby nie przedawkowała.