Dawno nic nie pisałem więc wrzucę relację z ostatniego wyjazdu który odbył się w długi weekend Bożego Ciała.
Wybierając jakąś miejscówkę w pierwszej kolejności patrzę czy w bliskiej odległości jest jakiś szczyt z KGP na którym jeszcze nie byłem

Tak było i tym razem:)
W związku z tym, że dość późno zacząłem szukać noclegów większość fajnych miejscówek była już wykupiona. Za dużego wyboru nie miałem więc padło na Krynicę Zdrój. Niedaleko jest szczyt z KGP: Lackowa. Zapowiadane prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne i praktycznie do ostatniego dnia wahaliśmy się czy jechać. Zaliczki jednak było szkoda także stwierdziliśmy, że może jakoś to będzie i jedziemy. W związku z tym, że moje dziecko nie chce zbyt długo siedzieć w foteliku musieliśmy zrobić pit stop w połowie drogi. Wybieramy Pieniny i wejście na Trzy Korony. Ostatni raz byłem tam w podstawówce. Przez większość drogi do Sromowce Niżne kropił deszcz. Dopiero na parkingu przestało i zaczęło się rozpogadzać. Na godziny popołudniowe zapowiadali burze także trzeba było się streszczać. Startujemy ok. 12stej także jest już dość późno.






Kierujemy się żółtym szlakiem na Przełęcz Szopka. Przy pierwszym mocniejszym podejściu teściowa stwierdza, że jednak rezygnuje z wejścia w tym skwarze i poczeka na nas w schronisku. Wchodzimy do lasu i w końcu robi się trochę chłodniej. Jest za to bardzo parno. Pot zalewa mi oczy. Na dodatek szlak jest śliski od poprzednich opadów i muszę uważać jak stawiam stopy bo o upadek nie trudno a niosę przecież Zuzię w plecaku. Po ok. 1:40 jesteśmy na szczycie. Na szczęście w tym momencie nie ma tłumów więc zmieściliśmy się na platformie. Widoki są piękne ale niestety Tatr nie widać czego bardzo żałuję.





Po paru minutach zbieramy się w drogę powrotną. Na dół schodzimy drugą stroną czyli zielonym szlakiem który jest bardziej łagodny od żółtego. Będąc przy schronisku widzimy, że z zachodu zbliża się czarna chmura. Zdążyliśmy jeszcze zjeść obiad i jak wsiedliśmy do samochodu to lunęło jak z cebra.


Można powiedzieć, że wstrzeliliśmy się idealnie w okno pogodowe. Dalszą drogę do Krynicy pokonujemy na przemian raz w deszczu a raz w słońcu. Pod wieczór docieramy do naszego hotelu który znajduje się na odludziu bo jest w lesie. Cisza i spokój gwarantowane.
Następnego dnia postanawiamy, że idziemy na Jaworzynę Krynicką z tym, że żona z Zuzią i teściową jadą na górę kolejką a ja wbiegam.

Ciężkie ciemne chmury wiszą na niebie. Ruszam praktycznie bez rozgrzewki zielonym szlakiem z Dol. Czarnego Potoku. Trasa ma charakter marszobiegu z uwagi na to, że w kilku miejscach jest dość strome podejście. Po 34min jestem na szczycie skąd zbiegam do schroniska gdzie czeka na mnie rodzinka. Parę minut odpoczynku i zbieram się w drogę powrotną. Tym razem zbiegam po nartostradzie. Wyłoniło się nawet słońce i zrobiło się bardzo ciepło więc znów wstrzeliliśmy się idealnie w okno. Czas wycieczki 59min. Zatem czas całkiem niezły jak na trasę 6,5km i 540m przewyższenia. Po południu idziemy połazić po Krynicy i spróbować leczniczych wód.




Trzeciego dnia mieliśmy wracać do domu i wg prognoz miała być najgorsza pogoda. Została mi jednak Lackowa także trzeba było to jakoś ogarnąć. Żona zbytnio się nie paliła żeby tam iść zatem postanowiłem wybrać się na kolejną wycieczką biegową. Parę dni wcześniej jak planowałem wyjazd to dostrzegłem na mapie, że ze szlakiem na Przełęczy Beskid łączy się polna droga która idzie z miejscowości Izby. Zatem ominę podejście na Dzielec i skrócę sobie trochę trasę ze względu na ograniczony czas (musiałem zdążyć na śniadanie). Wstałem przez 7ma. Nawigacja trochę mnie zamotała z dojazdem i przez to straciłem parę cennych minut. Auto zaparkowałem na końcu drogi przed rozwidleniem. Szczytu nie widzę ze względu na nisko wiszące chmur. Tak wcześnie rano nigdy nie biegam także zaczynam niemrawo. Pierwsze 1,5km po polnej drodze jest delikatnie pod górę więc jest dobre na rozgrzewkę. Przebiegam kolejny kilometr i nadal nie nabieram zbytnio wysokości. Jestem już za połową drogi a ledwo co było pod górę. Dało mi to do myślenia. W lesie panuje straszna duchota. W końcu docieram do ściany płaczu.

Powiem szczerze, że jeszcze nigdy w Beskidach oprócz wejścia Percią Akademicką na Babią nie musiałem używać rąk na szlaku! Tutaj musiałem ich użyć w jednym miejscu przez parę metrów trzymając się wystających korzeni. Pomyślałem sobie wtedy, że dobrze, że nie poszedłem tutaj z Zuzią bo po pierwsze nie wiem czy bym tutaj z nią wyszedł a po drugie na pewno bym tamtędy nie zszedł. Dobrze, że tego dnia nie było zbyt mokro bo sam bym miał problem żeby zejść. O zbieganiu to można było zapomnieć. Na podejściu czułem się jakbym wychodził jakimś stromym żlebem w Tatrach. W końcu po ok. 42min od startu melduję się na kolejnym szczycie KGP. Jest zimno i wietrznie zatem robię tylko kilka zdjęć do dokumentacji i wracam. Na stromym zejściu musiałem uważać żeby nie zaliczyć jakiegoś dzwona. Na szczęście przydały się drzewa którymi można się było wspomóc. Po drodze spotykam jedną osobę która też szła na szczyt z tego samego miejsca co ja.

Do auta docieram po 1:10godz. Wyszło mi 7,6km i ok. 400m przewyższenia. Dobrze, że zapamiętałem drogę powrotną ponieważ nie było zasięgu i nie działał mi przez to GPS. Na śniadanie zdążyłem

W drodze powrotnej do domu zahaczamy jeszcze o Nowy Sącz. Obchodzimy sobie piękny Ratusz oraz resztki murów zamkowych oraz zwiedzamy Miasteczko Galicyjskie i skansen. Akurat trafiliśmy na festiwal orkiestr.








Można powiedzieć, że zaplanowane cele górskie zrealizowałem w 100%. Okolice Krynicy bardzo mi się podobały. Oprócz oczywiście centrum gdzie był za duży jak dla mnie tłok. A w Pieniny na pewno jeszcze wrócę
