W połowie maja planowałem krótki pobyt w Krakowie, jednak na jakiś tydzień przed wyjazdem okazało się, że wydarzenie dla którego w Krakowie być miałem jednak się nie odbędzie. Bilety na samolot jednak już zakupione więc stwierdziłem, że wybrać się można i można by też na jakiś spacer wyskoczyć. Od pewnego czasu myślałem z zrobieniu któregoś z "dłuższych" szlaków, więc postanowiłem zacząć od najkrótszego z nich - Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Około 100 kilometrów, więc akurat do zrobienia w 3 dni.
Rozpracowałem logistykę - z Krakowa do Kielc dostać się można łatwo i szybko, do początku szlaku z Kielc też nie tak ciężko. Tak więc decyzja podjęta.
Dzień -1 - czwartek
Do Krakowa przybywam w okolicy południa i czas zająć się uzupełnieniem ekwipunku:
- rzeczy, których nie zdążyłem kupić: battery pack - kupuję jakąś cegłę od Hamy 15k mAh w MediaMarkt przy dworcu.
- rzeczy, których zapomniałem: czołówka - 30 zł w Decathlonie.
- rzeczy, których nie mogłem przywieźć - szpilki do namiotu w jakimś małym sklepie turystycznym koło centrum.
Tak więc w teorii mam już cały sprzęt skompletowany.
Dzień 0 - piątek
Wczesnym popołudniem wsiadam do pociągu Kraków - Kielce. Dociera on na czas akurat na jakieś półtorej godziny przed odjazdem busa do Gołoszyc, gdzie zaczyna się szlak. W sam raz na odnalezienie przystanku i jakiś obiad. Odnalezienie przystanku okazuje się jednak nie takie proste - na stronie przewoźnika "Muszkieter" na pierwszy rzut oka informacji brak, a e-podroznik.pl podaje tylko jakąś mega kryptyczną informację "Kielce, K-ce /al.IXW. kielc01". Identyfikuję to jako aleję IX Wieków Kielc, jednak zupełnie nie pomaga to w odnalezieniu przystanku. Infolinia Muszkietera już nie czynna, jednak po dłuższym grzebaniu na ich stronie znajduję jakieś info, że busy odjeżdżają z ulicy Mielczarskiego. No i faktycznie na Mielczarskiego znajduję jakieś przystanki i budkę obklejoną logo Muszkietera. No to chyba tutaj. Czas odjazdu się zbliża a na przystanku oprócz mnie pusto. Busa żadnego także nie ma. W końcu jakieś 10 minut przed odjazdem pojawia się jakiś bus ale widać, że zatrzymywać się nie zamierza. Podbiegam, pytam czy to ten, a tu się okazuje że niby ten ale z tego przystanku to on już chyba od miesiąca nie odjeżdża, a teraz tylko przejazdem był bo przerwę miał. Prawdziwy przystanek okazuje się być na ulicy Czarnowskiej. Miałem szczęście. Plus dla kierowcy, że mnie zabrał. Wielki minus dla Muszkietera za zupełny brak informacji (a w sumie nawet za dezinformację).
Po około godzinie jazdy wysiadam na przystanku w Gołoszycach. Plan jest taki - nocleg gdzieś pod lasem a w sobotę start na szlak. Dość szybko odnajduję fajną miejscówkę - daleko od zabudowań i drogi, fajnie osłoniętą jakimś młodym laskiem. Idealna.


Zbieram się spać dość wcześnie. Jakoś nie ma sensu siedzieć długo. Około 23 budzi mnie chyba najbardziej przerażające szczekanie jakie słyszałem w życiu. Zupełnie nie jak psy szczekające w zagrodach. Ciężko to opisać. No i w dodatku dobiega jakby ze środka lasu a nie od strony wsi. W ciągu kilku minut szczekanie powtarza się kilkukrotnie i za każdym razem jest bliżej i bliżej. W pewnym momencie jest już kilka metrów od mojego namiotu i go okrąża.
W momencie przypominają mi się wszystkie historie, które czytałem na Reddicie na r/paranormal i r/humanoidencounters. Szczekanie na szczęście zaczyna się już oddalać a po chwili zaczyna padać deszcz, co działa bardzo uspokajająco, gdyż zagłusza wszystkie niepożądane odgłosy lasu. W końcu udaje mi się zasnąć i przesypiam już do rana.
Dzień 1 - sobota
W sobotę pobudka z samego rana (czyli o 7:30). Po wieczornych wydarzeniach spało się już całkiem dobrze i zarówno namiot jak i mata, których używałem po raz pierwszy okazują się całkiem ok.
Czas w drogę ale na początku trzeba wyjść z pola i dojść do początku szlaku, który znajduje się przy asfalcie.
Chyba początek szlaku.

A tutaj jeszcze jeden początek szlaku. Jakiś kilometr dalej. Co ciekawe górna tablica twierdzi, że szlak ma 105 kilometrów natomiast dolna, że 95. No zobaczymy.

Początkowo idziemy aleją lipową przez pola. Słońce świeci, widoki świetne - zielone zboże i żółty rzepak.


Pod lasem cmentarz wojenny z I Wojny Światowej. Nawet całkiem zadbany co jest pozytywnym zaskoczeniem.

Potem jeszcze chwilkę wzdłuż lasu a potem w las i zaczynają się "góry".


Pierwsza z nich to
Truskolaska. Niecałe 450 metrów, ale podejście jakieś takie minimalne tylko i szczytu wyraźnego nie ma. Jak się okazuje tak będzie przez większość pierwszego dnia.
Na szlaku błotniście, ale idzie się bardzo przyjemnie. Ten pierwszy odcinek najbardziej porównałbym do wschodniego fragmentu
Głównego Szlaku Puszczy Kampinoskiej.


W okolicy
Szczytniaka trochę gubię szlak, gdyż przebieg nie zgadza się z mapą, ale udaje mi się na niego wrócić po jakichś kilku minutach.
Góry mimo, że wyglądają całkiem konkretnie "z zewnątrz" to podejścia są długie i łagodne. Tutaj
Góra Jeleniowska

Przy zejściu z Jeleniowskiej, już widać kolejny większy cel -
Łysą Górą aka Święty Krzyż.

Po drodze spotykam taką zwierzynę - chyba żmija zygzakowata...

No i w końcu szlak na Łysą Górę...



Na górze tłumy. Kilka straganów z pamiątkami i napojami i jedzeniem - co ciekawe nie ma piwa.

Wchodzę do muzeum, ale najważniejszym punktem jest tutaj wieża z której rozpościerają się cudowne widoki.






Po chwili odpoczynku i zjedzeniu całkiem przyzwoitego żurku ruszamy dalej. Teraz już dość długi kawałek asfaltem. Przechodzimy obok całkiem imponującej
stacji przekaźnikowej.

Niedaleko dalej można wejść na taras widokowy na gołoborze.


Potem znowu asfalt aż do wsi. Od wsi szlak idzie brzegiem lasu. Jest jeszcze wcześnie, więc mi się nie spieszy, a szlak w tym miejscu jest dość mało ciekawy. Postanowiłem zanocować w okolicach Bielińskiego Podlesia, co da mi dzienny dystans około 30 km.


Posiłkując się zdjęciami satelitarnymi na Google Maps znajduję jakiś mały lasek, który wygląda obiecująco i jest wystarczająco daleko od zabudowań i chyba już około 18 siedzę w namiocie.
Tej nocy śpi się znacznie lepiej. Wprawdzie dociera do mnie trochę jakiegoś hardbassu z chyba jakiegoś wesela, ale przynajmniej żadne wyjące demony nie biegają mi koło namiotu.
Dzień pierwszy okazał się całkiem udany...
TBC