Część pierwsza relacji z Izraela tutajPo pierwszym dniu zdecydowałem, że wypadałoby też zajrzeć na południe kraju. Na jednej ze stron znalazłem
opis ciekawego do odwiedzenia Czarnego Kanionu.
W drodze powrotnej z Morza Martwego zdecydowałem, że na noc zostanę w mieście Beer Szewa, co znacznie zaoszczędziłoby mi czasu i odległości do przejechania. Szczęśliwie udało mi się szybko znaleźć AirBnb.
Jako, że z Beer Szewy do Ejlatu w okolicy którego znajduje się kanion jest jakieś 3 godziny jazdy zdecydowałem się na wczesny wyjazd - przed 4 rano, tak aby na miejsce dotrzeć około 7. W sobotę rano pierwszym wyzwaniem okazało się zatankowanie samochodu - znalezienie stacji nie było problemem, ale okazało się, że płatność kartą realizowana jest jedynie za pomocą automatu przy pompie, który działa jedynie po hebrajsku - zupełnie nie do ogarnięcia. Dodatkowo jak się później dowiedziałem w automacie należy podać numer prawa jazdy oraz rejestrację samochodu (lub po prostu wklepać same 0 przy pierwszym pytaniu i 1234567890 przy drugim

). Na szczęście za każdym tankowaniem udawało mi się znaleźć kogoś z obsługi, kto mógłby mi pomóc.
Po tankowaniu wyjazd z Beer Szewy drogą na wschód - początkowo oświetlona autostrada i jedzie się całkiem fajnie, jednak po jakimś czasie droga się zwęża i zaczyna lawirować pomiędzy pagórkami a latarnie znikają. Jadąc tak po środku nocy w zupełnej ciemności (bo droga zupełnie pusta) przez Izraelską pustynię było trochę dziwnym uczuciem.
Niedługo po skręcie na południe już na drogę w kierunku Ejlatu zaczęło się rozwidniać, więc podróż zrobiła się znacznie ciekawsza...
Góry Jordanii przed wschodem słońca.


Przez cały czas jedziemy bardzo dobrą drogą - a po obu stronach góry i pustynia.



Niedaleko Ejlatu odbijam w szutrową drogę, która doprowadzić ma mnie do początku mojego szlaku - od tego miejsca już tylko 10 minut.



Po pozostawieniu samochodu na parkingu szybkie spojrzenie na mapę i około 7:30 wyruszam na szlak.

Początkowo idziemy szlakiem zielonym, do którego po chwili dołącza Izraelski Szlak Narodowy. To ten o pomarańczowo-niebiesko-białych znakach, kolor znajdujący się u góry mówi nam w którym kierunku się poruszamy.



W kilku miejscu w kanionie znajdują się sztuczne ułatwienia pomagające pokonać progi.


Wysokie i kontrastujące ściany kanionu robią na prawdę ciekawe wrażenie.





Po około 40 minutach docieram do skrzyżowania szlaków. Szlak zielony idzie prosto, natomiast INT skręca w lewo na szlak czerwony, którym też decyduję się iść.



Po chwili wreszcie rozpoczyna się jakieś podejście a wraz z nim wspaniałe widoki.




Po około godzinie docieram na przełęcz (?) pod szczytem Shehoret. Niestety szlak przechodzi tylko przez przełęcz na drugą stronę i na szczyt nie prowadzi, ale widok i tak jest super.
W centrum zdjęcia widać parkin z którego zaczynałem (podejścia na zdjęciu nie ma). W oddali góry w Jordanii.


Podejście do przełęczy.



Widok na drugą stronę przełęczy.


Zejście jest dość krótkie, ale momentami stromawe, jednak już po chwili jestem w dolinie.


U podnóża tej formacji wypatruję krótkie odbicie szlaku do "Zaginionego Kanionu" - Lost Canyon.


W dolinie pod jednym z drzewek na rozstaju szlaków spotykam odpoczywającego lokalsa. Chwilę rozmawiamy - poleca mi Lost Canyon do którego i tak planowałem się przejść oraz jeszcze jeden szlak zaczynający się także od parkingu na którym mam samochód.


Po prawej szczyt Shehoret (chociaż w sumie nie jestem pewien czy sam szczyt jest tu widoczny).

I w drogę do kanionu.


Kanion jest na prawdę super, jednak strasznie śmierdzi - okazuje się, że w środku jest nasrane - i to niejednokrotnie. Zupełnie nie tego nie rozumiem - mieć cało pustynię a nasrać w takim miejscu?

Widok 3D w Google Photos.Teraz tylko powrót do skrzyżowania i tym miejscu opuszczam INT. Wchodzę na szlak niebieski, który widzie dnem "rzeki". Wydaje mi się, że czasami może tędy nawet płynąć woda, ale pewności nie mam. W sumie ten fragment to już droga powrotna do parkingu.
Idzie się dość ciężko - dno to albo drobne albo jeszcze drobniejsze kamienie, albo piasek.



Po dość krótkim fragmencie "rzeką" odbijam w lewo w szlak przeznaczony dla crossowców i terenówek 4x4. Tutaj już straszna nuda i także dużo piachu i drobnych kamieni. Dopiero przy końcowym fragmencie w okolicy parkingu pojawiają się ciekawsze widoki.




Po zrobieniu 13 kilometrów i ponad 3 godzinach spaceru i 500 metrach podejścia docieram do samochodu. Krótka odpoczynek, zerknięcie na mapę i trzeba ruszać na drugą pętelkę...

Druga pętelka ma start podobny - dochodzimy do skrzyżowania z INT, zamiast jednak podążać z nim na południe idziemy na północ. Podchodzimy pod ścianę doliny/kanionu w którym znajduje się parking a potem już prosto...


Mijamy bardzo ciekawe skalne formacje.



Cała ta płaszczyzna ma ślady płynących strumieni.

Podchodzimy pod ścianę a następnie szlak przez długi czas podąża wzdłuż niej.









Widoki były świetne, ale takie łażenie po płaskim trochę się dłużyło. I wreszcie jakaś zmiana...



Na górze podejścia skrzyżowanie szlaków, skręcam na zielony i ostatecznie opuszczam INT. W sumie po Izraelskim Szlaku Narodowym zrobiłem jakieś 10 kilometrów - pozostało jeszcze lekko ponad 1000 kilometrów...



Robię szybki przystanek pod skałami - przede mną jeszcze niewielkie podejście a potem już tylko w dół... Chyba...




W tym momencie trochę się gubię - jestem na plaży czy w górach?

W tym momencie zdecydowanie docieram do miejsca od którego rozpoczyna się zejście. Decyduję się na krótkie odejście od szlaku i wejście na wyglądający całkiem fajnie punkt widokowy.





No i teraz już droga powrotna. Nie spodziewam się zbytniego szału jednak zaskoczy mnie ona jeszcze kilka razy.

No i pojawia się pierwsze zaskoczenie. Zejście nie jest ciężkie ale nie spodziewałem się fragmentów, gdzie będę musiał użyć rąk.


I tu pojawia się jeszcze lepsza niespodzianka. Na początku wygląda dość strasznie, ale okazuje się nie takie trudne. Nawet jest trochę ubezpieczenia.




Po tych wszystkich zejściach w końcu docieramy do dna kolejnej "rzeki" a potem już prosto bez żadnych przygód do parkingu.


Druga pętelka wyszła niecałe 9 kilometrów w niecałe 2 i pół godziny.
Teraz wystarczy tylko podskoczyć do samego Ejlat coby zanurzyć dłoń w Morzu Czerwonym.


Tym sposobem mam obskoczone 2 prawdziwe (Śródziemne i Czerwone) i jedno fałszywe (Martwe) morza Izreala. Zostało jeszcze tylko Sea of Galilee czyli Jezioro Galilejskie/Tyberiadzkie...

W drodze powrotnej do Beer Szewy decyduję się jechać po drugiej stronie Izraela - wzdłuż granicy z Egiptem. Po drodze jest jeszcze jedno miejsce, które chcę odwiedzić - Red Canyon.
A oto i sama granica.

Znajduje się też punkt widokowy bezpośrednio przy granicy. Wprawdzie stoi szlaban i zakaz wjazdu, ale zakazu wejście nie ma...


Widać jakieś górki w Egipcie wraz z fortecą jakby wyrwaną z Settlersów 1 czy 2.

No i jest Czerwony Kanion. Jakoś nie robi na mnie wielkiego wrażenie. No i trochę tu tłocznie. W porównaniu do tych 4 osób, które spotkałem robiąc 21 kilometrów szlaku wcześniej, tutaj jest jakieś 50 osób na kilometr...





Kanion jest (w teorii) jednokierunkowy. Powrót odbywa się górą. Przynajmniej jakieś urozmaicenie. No i jestem jedną z niewielu osób, które decydują się tędy wracać...

