Tytuł z przymrużeniem oka, no bo kto by jechał taki kawał żeby dreptać po szlakach przypominających Tatry Zachodnie? Austria ma przecież o wiele więcej do zaoferowania. Jednak wybór musieliśmy dostosować do mojego nie do końca jeszcze sprawnego kolana i psa.
Spitzkofele 2314m npmIle to już razy zarzekaliśmy się, że wreszcie inaczej spędzimy urlop i poznamy coś nowego, zamiast uparcie jeździć w Dolomity. Nie liczę zeszłorocznego wyjazdu w Apeniny, ponieważ wówczas również planowaliśmy blade góry, tyle że musieliśmy skrócić urlop i nie wyszło. Ale wracając do sedna. Po wpływem agitacji kilku użytkowników na FTG

Alpy austriackie na stałe wbiły się mi do głowy. Sebastian również zajawił się tym pomysłem, w związku z tym zaczęliśmy planować urlop.
… i nawet nie spanikowałam tuż przed wyjazdem mówiąc, że tylko żartowałam i tak naprawdę chcę jechać do Włoch.
Sprawa była o tyle trudna, że musieliśmy wybrać rejon przyjazny dla kuternogi (czyli mnie po niedoleczonej kontuzji kolana) i psicy, która miała zadebiutować na górskim szlaku. Na szczęście Austriacy mają świetnie opracowane górskie serwisy z interaktywnymi mapami, dzięki którym udało nam się wybrać rejon i szlaki, którym miałam nadzieję podołać. Korzystaliśmy przede wszystkim z:
https://www.outdooractive.com/de/https://www.tourenfex.at/bergtouren.phphttps://www.bergwelten.com/Zdecydowaliśmy się na okolice miasta Lienz ze względu na dużą różnorodność gór i szlaków, stosunkowo bliską odległość od południa Polski oraz w miarę przystępne ceny noclegów.
W dniu przyjazdu, po rozpakowaniu manatków, wybieramy się na krótki spacer nad pobliskie jeziorko Klapfsee. W drodze powrotnej namierzam ciekawy szczyt. Okazało się, że prowadzi tam łatwy szlak – 4 kilometry od parkingu do szczytu i 800 m przewyższenia.
Rano meldujemy się na parkingu niedaleko Klapfsee. Szlak początkowo prowadzi łąkami, na których pasą się krowy. Fibi aż rwie się do nawiązywania kontaktów międzygatunkowych, ale przyspieszamy kroku aby przypadkiem nie rozjuszyć byka lub matki z młodym.




Z łąk wchodzimy na krótki, leśny odcinek szlaku. Po nim jest już tylko ładniej i coraz bardziej widokowo.


W górze dostrzegamy drewnianą chatkę, przypuszczalnie własność myśliwych. Drzwi i okna są zamknięte na cztery spusty. Korzystając z samotności zatrzymujemy się tu na łyk herbaty i zdjęcia. Otaczające nas góry przypominają odrobinę słowackie Tatry Zachodnie. Borówki i liczne modrzewie zaczęły już przybierać jesienne barwy, za 3-4 tygodnie będzie tu przepięknie.


Strudzeni wędrowcy


A tu po raz pierwszy pokazuje się nasz cel. Droga do niego prowadzi przez długi, płaski grzbiet po prawej.







Tak, wlokę się nieznośnie, ale nic na to nie poradzę….
i nie zmieni tego nawet ten bazyliszkowy wzrok!

Nasza przełęcz na granicy światła i cienia.

Po drugiej stronie też niebrzydko.


Granią w stronę szczytu.

A za plecami piękna gra świateł. Chmury napływające nad grań nie wyglądają tak niewinnie jak zapowiadały prognozy, ale by nie psuć sobie wycieczki twardo trzymamy się wersji, że dziś ma nie padać!









Pierwszy poważny szczyt Fibi i to w dodatku w Alpach!

Należy się duuużo smaczków, bez dwóch zdań.
Daj mnie to.


A to zdjęcie pokazuje ile jeszcze pracy czeka mnie na rehabilitacji. To wklęśnięcie w prawym udzie to zanik czworogłowego. Buuu…




Moja dzielna psinka, będzie z Ciebie górołaz


Na przeciwległy masyw będziemy się wdrapywać za kilka dni.

Jedynym wydarzeniem, które zaburzyło sielankowy nastrój tej wycieczki było spotkanie ze stadem koni. Pies na ich widok usiadł jak kamień, zainteresowany nowym towarzystwem. Konie nie wydawały się przejmować naszą obecnością, więc spokojnie wyjęłam aparat i zaczęłam pstrykać zdjęcia. Nagle jeden z nich zauważył Fibi i zaczął iść w naszą stronę. Za chwilę dołączyła reszta stada. Zostaliśmy praktycznie otoczeni, konie podeszły naprawdę blisko i zaczęły interesować się psem. Fibs w swej ekscytacji nie wiedziała czy uciekać czy je obwąchiwać. Zrobiło się niezłe zamieszanie, aż się wystraszyłam, że za chwilę któreś z nas zostanie potrącone, a pies zadeptany. Guzik znam się na tych zwierzętach i nie mam pojęcia do czego taki zaciekawiony koń jest zdolny

ale zderzenie z taką masą nie skończyłoby się dobrze. W końcu powiedziałam Sebastianowi żeby zabrał Fibi i zaczął zbiegać w dół szlaku. Nie byłam w stanie biec tak szybko jak oni, ale konie ewidentnie zainteresowane były psem, więc dały mi spokój. Szlak w tym miejscu był dość stromy i tak jak podejrzewaliśmy, stado odpuściło „pościg”, a my mogliśmy spokojnie wrócić do auta.

Wycieczka na Spitzkofele spełniła wszystkie moje oczekiwania: szlak był widokowy, łatwy, niezbyt długi i średnio nastromiony. Takie szczyty jak ten giną wśród perełek Alp Karnickich i gdyby nie moja kontuzja, z pewnością nasz wybór byłby inny. Ale nie żałuję. Ostatecznie każde góry są lepsze od żadnych

cdn.