Po kwadransie odpoczynku idę za jedną z grupek, popełniając drugi kardynalny błąd. Po chwili dochodzę do dwóch słupków ze sznurkiem, znakiem zakazu wstępu i bardzo groźnymi napisami chyba w ośmiu językach. Udając Greka (Włocha?) przekraczam sznurek… Po chwili słyszę za plecami krzyki i pohukiwania przewodnika, do których dołącza się większość członków jego „stadka” (co za głąby…?).
Rżnąc konsekwentnie głupa zawracam. Przewodnik pyta, w jakim języku ma do mnie mówić, po ustaleniu krótko stwierdza, żebym przeczytał tamte zapisy ze zrozumieniem. Próbuję negocjować, pytam o przewodnika, on mówi, że mogę sobie wykupić przewodnika o 9:30 na dole. Tłumaczy mi, że „you have to be good equipped”, patrzy na mnie i po chwili przemyśleń stwierdza „OK, you are well eqipped” . Ale ciągnie dalej „you have no helmet!”, „you have no walkie-talkie” i – na koniec – wielkim głosem „YOU HAVE NO DECLARATION UNDERSIGNED!!!”. Straszy mnie policją i potrząsa mną, szarpiąc mnie za bark, co zmusza mnie do wyjątkowego stoicyzmu…
Skruszony, kiwam głową, a gdy grupa odchodzi, brykam przez sznurek i daję nogę. Po jakimś czasie widzę trójkę osób, licząc na to, że idą na szczyt, przyspieszam. To dwie Afrosycylijki i jakiś blady Holender. Okazuje się, że poszli wyżej nie na szczyt, ale… za potrzebą. Nie rozglądam się więc, popełniając trzeci błąd kardynalny. Zasuwam z duszą na ramieniu drogą o niewielkim nachyleniu, pokrytą dość drobnym, szarym pyłem. Wokół nikogo, tylko zaschnięta lawa dookoła.
Powoli mam dość tej szarzyzny i monotonii. Gdzieś w połowie góry widzę mikrosylwetki ludzi, to pewnie grupy z przewodnikiem. Kombinuję, jak do nich dotrzeć, ale żadnego szlaku, ścieżki… Nic. Po jakimś czasie mija mnie landrover z przewodnikami (oddycham z ulgą), potem spotykam landcruisera z instytutu geologii (znowu ulga). Jestem na wysokości ok. 3100 m npm, praktycznie nie nabieram wysokości, czas płynie, a ja tylko obchodzę górę dookoła. Ciśnienie podnosi mi VW Transporter w barwach Guardia di Finanza (WTF? Na tej wysokości? Poza tym, z przodu widziałem tylko „koguty” na dachu).
Foty poglądowe: droga w jedną stronę
... a tutaj - droga w drugą stronę - znajdź 10 różnic
Około 14:00 uznaję się za pokonanego, widzę baaaardzo daleko, którędy ludzie schodzą. Być może wchodzą także tamtędy? Nie mam odwagi iść „na szagę”, bo to, kurde, jednak wulkan. Podejmuję decyzję o wycofie, trochę zmieniam scenografię, licząc, że przewodnik mnie nie pozna, gdybym znów go spotkał. Gdzieś po drodze widzę ścieżkę, której przedtem nie zauważyłem, nie rozglądając się w poszukiwaniu kupy Holendra.
Chwilę się waham, ale to byłoby najmarniej półtorej godziny do góry i godzina z powrotem, nie mówiąc o dotarciu do Rifugio. Wk…ny wracam do Torre del Filosofo, gdzie wybieram oszczędzanie kolan, a nie EUR, i za 18 kupuję bilet do górnej stacji kolejki, a stamtąd za dodatkową dychę całkiem na dół.
Na dole zdejmuję z siebie „wulkanologiczny” osprzęt, próbuję choć trochę usunąć czarnoszary pył z gardła, ust, nosa i oczu w łazience i idę coś zjeść. Potem jeszcze rundka po „Krupówkach w pigułce” (co za badziew! co za ceny!) i odpalam czerwonego Fiata. Jeszcze tylko trzy godziny jazdy (w tym pół godziny w korku, bo dzwon był) i mogę zamoczyć się w morzu…