Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz mar 28, 2024 1:47 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: N lip 01, 2018 3:42 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
W roku 2013 rozpoczęła się moja przygoda z Rumunią. Lipcowy wyjazd spodobał mi się wtedy na tyle, że jeszcze tego samego roku tam wróciłem – również z rzeszowskim PTTK. Celem były wtedy fantastyczne i tajemnicze góry Apuseni. Wyjazd był kapitalny – zresztą pod koniec tej relacji zamieszczę link to mojej opowieści sprzed pięciu lat. Ale póki co skupiam się na teraźniejszości. Bardzo się ucieszyłem kiedy nowosądeckie PTT zaproponowało wyjazd w tamte właśnie rejony. Rumunia jest krajem, który przyciąga mnie jak magnes, pełnym tajemnic i różnych perełek zarówno geograficznych jak i architektonicznych.
Tym razem moja minigrupka „krakowska” liczyła 5 osób i wyjątkowo nie było to towarzystwo mieszane.
Po nocnej podróży autokarem, która była jedną wielką imprezą podkreśloną m.in. tańcami na parkingu gdzieś na stacji benzynowej na Węgrzech wysiadamy trochę poniżej legendarnej przełęczy Vartop, gdzie bierze swój początek wiele szlaków turystycznych. Przed autokarem powstał jeden wielki „plac bitwy” z walizkami, torbami, butami, kijkami, piwami, plecakami itd. W końcu na początku był chaos. Ale z tego chaosu wyłania się w końcu nasza dzielna piesza grupa górska i jeszcze bardziej dzielna 4-osobowa grupka rowerowa, stworzona przez – trzeba to uczciwie przyznać najlepszych z najlepszych.

Obrazek

Naszym celem jest Curcubăta Mare – najwyższy szczyt Gór Zachodniorumuńskich mierzący 1849 m n.p.m. Upał od rana duży, a nasze organizmy dość mocno wyeksploatowane podróżą i nie tylko. Na dzień dobry popełniam chyba największy błąd na tym wyjeździe i zakładam koszulkę na ramiączkach. Buzujące wciąż w krwioobiegu procenty skutecznie usypiają moją czujność, a słoneczko bezkarnie pali moje ramiona. Na jakiś czas odłączamy się od głównej grupy i idziemy własnym wariantem.

Obrazek

Potem spotykamy ich znowu i tak „z przeplotem” dochodzimy do szczytu o nazwie Varful Piatra Graitoare. Tutaj robimy sobie dłuższą posiadówkę, wreszcie coś jemy, robimy fotki no i rzecz jasna coś tam znowu pijemy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Główna grupa nas wyprzedza. My siedzimy jeszcze jakieś 15 minut i również zaczynamy schodzić. Do celu dzisiejszej wędrówki mamy stąd formalnie 3 godziny, choć wydaje się on być na wyciągnięcie ręki. Po przejściu kilkudziesięciu metrów w dół coś nam jednak nie pasuje. Szczyt zamiast się przybliżać w szybkim tempie oddala się od nas. Cofamy się zatem i okazuje się, że nieco zakamuflowany szlak biegnie w najbardziej intuicyjnym kierunku. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy po drodze nie spróbowali jakiegoś skrótu :). A skrót jak to skrót. Wymęczył nas i wtopiliśmy z 15 minut, ale i tak mieliśmy jeszcze sporą przewagę nad zasadniczą grupą. Nie było tu kosówki tylko takie karłowate żywotniki. Siekały łydki jak szabla Wołodyjowskiego. Ostatnie dość mozolne podejście i stajemy na najwyższym szczycie gór Apuseni. Są tu już nasi dzielni rowerzyści. Wyjątkowo się cieszę, bo pięć lat temu szczyt ten zrobiłem wyłącznie na sportowo nie widząc nic poza czubkiem własnego nosa. Tu popełniam błąd nr 2 – przysypiam na chwilę w pełnym słońcu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robimy grupówkę, jemy i zaczynamy zejście – dosyć upierdliwe ze względu na liczne wiatrołomy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wreszcie osiągamy kamienną drogę, którą mamy do pokonania jeszcze kilka kilometrów. Robimy sobie z kolegami jaja porównując nasz marsz do wyczynów kolarskiego peletonu i staramy się likwidować kolejne „ucieczki”. Idzie całkiem dobrze, ale nagle nadchodzi tajfun Ewa, no i było po zabawie. Docieramy wreszcie do głównej drogi i rozpoczynamy poszukiwania baru. Nie jest to tak proste jak zwykle, ale w końcu się udaje. Zapodajemy może po 3 a może po 4 Timisoary. Robi się błogo i wesoło, a zarazem niebezpiecznie, bo nieprzespana noc, całodzienna ekspozycja na słońce, wypłukane z potem elektrolity i jedzenie spożywane w górach w ilości znikomej…

Obrazek

Michał zajeżdża dyliżansem i ruszamy w ostatnią dziś drogę do pensjonatu. Tutaj wypadki potoczyły się błyskawicznie. Jak zobaczyłem całe dzbanki z palinką wiedziałem, że będzie ciężko, no ale wzgardzić rumuńską gościnnością nie przystoi. Najkrócej można to skwitować: „bania, bania i do spania”. Pojedynek z palinką przegrałem z kretesem. Miałem tylko jedną prośbę: „tylko bez show proszę”… Zainteresowani wiedzą o co chodzi :).


Dzień 2

Budzę się koło 3 w nocy i pierwsze zasadnicze pytanie: „Gdzie ja jestem ?” Jakieś drewniane stragarze wiszą nad moją głową a ja śpię z kimś na podwójnym łóżku. Kto to jest ? Po ciemku ciężko jednoznacznie określić, ale postura wskazuje na Daniela. Ok, już wiem, jestem na wyjeździe górskim w Rumunii. Ale jak ja się tu znalazłem ? No to mam rebusik do rozwiązania na dziś. Niczym u mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie zaczyna rosnąć. Torba podróżna jest (dzięki Piotruś), plecak też, więc nie jest najgorzej. Otwieram plecak – jest w nim 2,5 litrowe rumuńskie piwo – nawet jeszcze całkiem zimne. No to żyjemy. Zwilżam spierzchnięte wargi. Na ładnie mi się Rumunia zaczęła. Kolejne pytanie czy czas na moim zegarku jest polski czy rumuński ? No nic, na to pytanie pewnie dopiero poznam odpowiedź rano. Trzeba jeszcze zmrużyć oko. Zaczyna się wreszcie poranny ruch. Szybka kąpiel i dopiero po niej mam okazję się przekonać jak wygląda nasza jadalnia. Oczywiście jak się okazuje zyskałem wczoraj status „bohatera”, więc tu i ówdzie witają mnie uśmiechy pobłażania i pytania o formę. Ta oczywiście do szczytowych nie należy. Z przerażeniem ale i z pewną dozą optymizmu myślę o wyjściu na górski szlak. W końcu na kaca najlepsza jest ciężka praca :). Koledzy powoli odsłaniają karty wydarzeń z poprzedniego dnia. No cóż dałem się ograć palince jak uczniak, ale zdarza się
i najlepszym – zwłaszcza jak skumuluje się nagle kilka czynników osłabiających organizm.
O 8:45 wyjeżdżamy spod pensjonatu na przełęcz Vartop. Bardzo dobrze pamiętam
to podejście. Mozolne i częściowo na wariata, ale widoki całkiem przyjemnie się rozszerzają.

Obrazek

W sam raz aby się solidnie spocić. Jak się dowiedziałem od Wojtka, że dziś robimy Wąwóz Galbeny (rum. Cheile Galbenei) zwany Orlą Percią Apuseni to mina mi zrzedła. Pamiętałem ten szlak dobrze sprzed pięciu lat i wiedziałem, że trzeba tam mieć sporo pary i dobrego zmysłu równowagi w niektórych miejscach. No nic przyjechałem tu w góry i nie zamierzam niczego odpuszczać. Szlak dojściowy do wąwozu jest długi, co działa na moją korzyść. Na pierwszym dłuższym postoju napoczynamy z Danielem po małym piwku :).

Obrazek

Po drodze nawet udało się znaleźć pierwsze w tym roku prawdziwki.

Obrazek

I wreszcie stajemy przed wejściem do osławionego Cheile Galbenei. Jak byłem tutaj w 2013 roku z PTTK Rzeszów to wąwóz ten przechodziliśmy w odwrotnym kierunku. To zawsze fajnie jak trasa choć odrobinę się różni. Spotykamy tutaj też naszych rowerzystów, którzy już przejście żółtym szlakiem mają za sobą. Są pod wrażeniem. Część osób wybiera wariant łatwiejszy a my zaczynamy zabawę.

Obrazek

Obrazek

Jak w wąwozach Słowackiego Raju jest tutaj przyjemnie chłodno, ale obiektywnie rzecz biorąc trudności techniczne są większe.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przejście wąwozu zajmuje nam jakieś 2 godziny. Obiektywnie najtrudniejszym fragmentem jest kilkudziesięciometrowy trawers pionowej skały przy pomocy stalowej liny. Kłopot w tym, że nie zawsze jest na czym oprzeć stopy, a wszystko dzieje się nad korytem potoku. Pięć lat temu na pewnym odcinku nie było tutaj żadnego oparcia dla stóp. Teraz widzę, że miejscowi się zlitowali i wkuli w tym rejonie kilkanaście klamer. Obecnie w miarę sprawny człowiek powinien sobie poradzić bez wchodzenia do rzeki. Ja od razu założyłem sandały trekingowe, bo pamiętam co się działo 5 lat temu (3 upadki do wody w tym jedno złamanie kręgosłupa – na szczęście bez trwałego uszczerbku na zdrowiu).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za tym odcinkiem jeszcze tylko 2 bardziej strome kominki z łańcuchami i Cheile Galbenei mamy za sobą.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Teraz zaczyna się bardzo długie i mozolne podejście. Po moim kacu właściwie już nie ma śladu. Noga za nogą pokonujemy kolejne metry, a schroniska ani widu ani słychu. Zamiast tego kolejne fragmenty w górę. Wreszcie docieramy do utwardzonej drogi, gdzie znak pokazuje, że do schroniska mamy niespełna pół kilometra. Stąd na Vartop mielibyśmy jeszcze jakieś 2,5 godziny marszu, więc Wojtek (Prezes) zaczął wcześniej namawiać Michała aby nas odebrał z okolic schroniska. Do jego przyjazdu mamy trochę czasu dla siebie. Wreszcie możemy coś spokojnie zjeść i wypić jakieś schłodzone piwo, bo jest tu parę obiektów gastronomicznych i ogromne pole namiotowe. Jest też jedna willa.

Obrazek

Tutaj chyba najlepiej byłoby się zatrzymać chcąc zrobić najciekawsze szlaki płaskowyżu Padis. Myślę, że przyjadę tu kiedyś prywatnie.

Obrazek

To był świetny turystyczny dzień, choć zaczynał się dla mnie ciężko. Niestety jak się później okazało - ostatni na tak znakomitym górskim poziomie. Kolejne nasze trasy miały się już nijak pod względem atrakcyjności do tych z pierwszych dwóch dni, ale z pisarskiego obowiązku mimo wszystko je opiszę. Wieczorem pyszna obiadokolacja, palinka i tańce. Super genialne klimaty w fantastycznym towarzystwie. Świetnie się bawiłem, a palinki tym razem unikałem jak diabeł święconej wody ;).

Dzień 3

Pierwsza część relacji była lekka, wesoła i przyjemna. Pośmialiście się - to dobrze, bo śmiech to zdrowie. Endorfiny i te sprawy. Druga będzie jednak bardziej refleksyjna. Mam nadzieję, że nikt mi tego nie weźmie za złe bo nie to jest celem mojego bazgrania, a przynajmniej nie celem nadrzędnym.
Otóż są dwa przysłowia, które w moim odczuciu zawsze się spełniają. Pierwsze z nich to „Chytry dwa razy traci” a drugie to „Lepsze jest wrogiem dobrego”. I właśnie z tym drugim przypadkiem zaczęliśmy mieć do czynienia począwszy od trzeciego dnia naszego wyjazdu do Rumunii. W czwartek po kolacji nasi decydenci nie wiedzieć czemu zaczęli coś majstrować przy (skądinąd bardzo dobrym planie) naszego wyjazdu. Były tam jakieś sugestie naszego gospodarza, że warto zobaczyć jakąśtam jaskinię, ale do czorta jesteśmy grupą górską z PTT a nie jakąś speleologiczną. Nie mam nic przeciwko jaskiniom, ale wyznaczanie ich jako celu całodniowej wycieczki to moim zdaniem jednak przesada. Można jakąś jaskinię zrobić „przy okazji” w dniu przyjazdu, wyjazdu, przy zwiedzaniu miasta, zamku, ale główny cel ? To moim zdaniem strzelanie z armaty do wróbla.
No ale nic, słowo się rzekło i po śniadaniu pakujemy nasze zwłoki do autokaru. Tęsknym wzrokiem spoglądam w stronę przełęczy Vartop, skąd bierze swój początek większość najciekawszych szlaków w Górach Zachodniorumuńskich. Jedziemy tym autokarem kilkadziesiąt minut. Wreszcie Michał się zatrzymuje i okazuje się, że to początek naszej krucjaty. Póki co asfalt. Nie wygląda to najlepiej. Porównanie tego do asfaltu do Moka byłoby nadużyciem, bo tam przynajmniej po drodze są ciekawe widoki na tatrzańskie szczyty. Ale, chcąc być sprawiedliwym droga ta miała jedną przewagę nad tą do Moka. Po drodze był magazin (sklep) z zimnym piwem. Odległość do owej jaskimi była owiana tajemnicą i z każdym krokiem się wydłużała . Miało być blisko i bezboleśnie a tymczasem z naszych nawigacji wynikało, że to ponad 10 km, co oczywiście zaskoczyło dokładnie wszystkich – łącznie z prowadzącymi. Pewnie nawet naszego gospodarza, który tę trasę sobie bezboleśnie pokonuje osobowym samochodem. No nic idziemy, wszak zmodyfikowany plan rzecz święta, a przy jaskini rzekomo o umówionej godzinie czeka na nas jakiś tajemniczy strażnik - odźwierny. Do groty wpuszczanych jest ponoć w pakiecie po 25 osób, więc dzielimy się naprędce na 2 grupy. Ja trafiam do tej szybszej – trochę z nudów, trochę z braku perspektyw na coś ciekawszego – bynajmniej nie z zamiłowania. I zaczyna się bezsensowna walka z kilometrami. Sami się z tego śmiejemy, ale przemy wartko do przodu. Mijamy jakieś zabudowania, gdzie rzekomo w drodze powrotnej będzie jakiś serowy poczęstunek. Końcówka to jakieś 20 minut naparzania wąską leśną ścieżką. No i jesteśmy. Stoimy przed tą zacną dziurą. Trochę mi się przypomniał kadr z filmu „Nic Śmiesznego” Marka Koterskiego. „Drugi, gdzie jest ten obiekt ? To ? ten ?” ;).

Obrazek

Obrazek

Okazało się, że mimo wszystko szliśmy zbyt wolno i podczas naszej tułaczki cena za wstęp do jaskini wzrosła z 10 do 15 lei. Rumuński przewodnik oczywiście kompletnie nie panuje nad tym kto płacił kto nie płacił, komu dał bilet a komu nie. Zresztą nazywanie go przewodnikiem to pewna przesada, bo jego rola w praktyce ograniczyła się do zebrania kasy. W jaskini głosu już z siebie nie wydobył przynajmniej ja nie słyszałem. Powiem tak – jaskinia jak jaskinia. Najgorsza nie była ale wiele ciekawszych w swoim życiu już widziałem – jak choćby Niedźwiedzia – również w górach Apuseni czy fantastyczna jaskinia Krasnohorska w Słowackim Krasie. Zwiedzanie nie zajęło nam więcej niż 20 minut.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W tym czasie dotarła na miejsce reszta naszej grupy. Rozmawiamy w międzyczasie z naszymi dzielnymi rowerzystami. Piotrek (na którego zawsze można liczyć) poleca nam drugą jaskinię w okolicy. Korzystamy z podpowiedzi i zagłębiamy się na co najmniej kilkanaście minut w podziemnym świecie jaskini, która ponoć rozpoczyna się najwyższą skalną bramą w Rumunii.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Miejsce to na pewno dobrze zapamięta Daniel, bo jak byliśmy w środku to ktoś mu podprowadził kijki. W międzyczasie zaczyna padać. Zakładamy kurtki, peleryny co tam kto ma. Zatrzymujemy się po drodze na serowych plackach i zimnym piwie by chwilę później apiać od nowa wędrować bitą drogą w dół. Michał się nad nami ulitował i podjechał kawałek dalej, oszczędzając nam 4 km bezsensownego butowania.

Obrazek

Czas mieliśmy mimo wszystko niezły, co poskutkowało przystankiem przy kolejnym magazinie. Od miejscowej bazarowej babci wytargowaliśmy z Januszem litr palinki za 25 lei, co było chyba najlepszą wiadomością tego umiarkowanie udanego turystycznie dnia. Ale pomyślałem sobie, że skoro, dziś było tak sobie to w sobotę będzie na pewno jakaś turystyczna petarda, co najmniej na miarę Wąwozu Galbanei.

Wieczór tym razem miły i kameralny bez alkoholowych szaleństw, a jeżeli już to w stopniu wysocy umiarkowanym. Pewnie jutro trochę sił będzie potrzeba. Niestety, poszły kotlety. Krążą głosy, że Padis tym razem też nie dla nas a jedynie jakaś zapchajdziura. No nie dowierzam.

Dzień 4

Wertujemy nerwowo mapy czy można coś sensownego zrobić bezpośrednio z naszego pensjonatu. No nie bardzo, a jeśli już to potrzebowalibyśmy na to z 10 godzin, a może i więcej. Dosyć ryzykowne – zwłaszcza w bądź co bądź obcych rejonach. W związku z powyższym kilka osób decyduje się zostać w pensjonacie i z perspektywy czasu trzeba uznać, że ich decyzja nie była zupełnie pozbawiona sensu. My grzecznie pakujemy się do autokaru. Co będzie to będzie. Zawsze zostaje jakiś bar. Jedziemy w rejon bardzo zbliżony do wczorajszego. Końcówkę trasy Michał pokonuje wąską drogą wijąca się w skalistym wąwozie. Jest przy tym trochę emocji. Gdybym był złośliwy to napisałbym, że ten przejazd autokarem był najciekawszym wydarzeniem tego dnia, ale na szczęście nie jestem :).

Obrazek

Obrazek

Zatem wyruszamy – znowu asfaltem. Idziemy, idziemy, idziemy i nagle szlak staje dęba. Odpoczynek, piwo, jadło, konwersacje, uśmiechy, spojrzenia ukradkowe i normalne no i w końcu trzeba ruszyć. Koło 200 metrów w pionie na stosunkowo niewielkiej odległości. Idzie się mozolnie, krótkimi zakosami. Tak sobie myślę, co to za cuda nas spotkają po tym podejściu, bo trochę potu jednak wylewamy. Póki co takie, że grupa się totalnie porozrywała. O zaraz, zaraz jest jakiś przesmyk miedzy drzewami. Coś widać. Robię zdjęcie, bo wiele takich okazji może dzisiaj już nie być.

Obrazek

Zmierzamy ponoć do jakiegoś schroniska. Wchodzimy o zgrozo na kolejny asfalt. Czyli to ostre podejście było po prostu łącznikiem miedzy asfaltami. Ambitnie i finezyjnie trzeba przyznać. Zatem teraz zmierzamy naszym ulubionym asfaltem już chyba tylko do przydrożnego baru, bo większych nadziei i ambicji już nie mamy. Jest bar, jest nawet lane piwo. Jest dobrze. Trzeba się umieć cieszyć też z małych rzeczy. No to radujemy się własnym towarzystwem. W końcu dużo czasu nam już nie zostało.

Obrazek

W barze obserwujemy krótką rozprawę miedzy Panem, Wójtem a Plebanem przy biernej postawie czwartego jegomościa.

Obrazek

A byłbym zapomniał, znajdujemy się podobno koło jakiejś topowej, znanej, ładnej, wyjątkowej, rewelacyjnej… jaskini. Może coś w tym być – bo zagęszczenie ruchu turystycznego tu spore – zwłaszcza, że mamy sobotę. Ale skoro ta jaskinia jest taka och ach no to szanse by się do niej załapać taką grupą są znikome. Tak też się dzieje – zresztą i tak bym tam nie wchodził. Wczorajsze 2 jaskinie zaspokoiły mój apetyt na tego typu obiekty na co najmniej pół roku. Tradycyjnie już minęli nas rowerzyści niczym TGV bieszczadzką wąskotorówkę.

Obrazek

Nasz szlak zmierza teraz w dół i po chwili dochodzimy do drugiego i ostatniego dzisiaj punktu widokowego. Całkiem przyjemne miejsce, ale umówmy się nasze Beskidy w niczym mu nie ustępują.

Obrazek

Obrazek

Tutaj następuje wręczenie legitymacji nowym członkom a właściwie Członkiniom PTT. To zawsze miła chwila. Maja dawała radę. Uwijała się z alexandrionem jak w ukropie. Przesympatyczna dziewczyna. Mam nadzieję, że zostanie z nami na dłużej. Schodząc oddzielamy się od głównej grupy, skracając sobie nieco trasę. Zaczyna w międzyczasie siąpić, ale to nic wielkiego. Chwilę później jesteśmy już na kolejnym tego dnia asfalcie, ale to już ostatnia prosta… Dość szybko docieramy do autokaru. Na zmianę pojawia się deszcz i ostre palące słońce. Sądziłem, że jestem jedyną osobą, która ma w plecaku zachomikowane potężne 2,5 – litrowe piwo. Myliłem się. Kolejne pojawiają się jak grzyby po deszczu. Zanim peleton dotarł do autokaru osiągnęliśmy już stan nirwany. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się przy dwóch cerkiewkach i niewątpliwie był to jaśniejszy punkt tego dnia (poza rzecz jasna porannym przejazdem autokarem) :). Wzięliśmy z Danielem jeszcze po jednym piwie, potem jeszcze po jednym. Nirwana się pogłębiała.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ostatecznie kolacja była ponoć bardzo pyszna, podobno ją spożyłem z pietyzmem ale do tej pory nie wiem co to było. Po odpoczynku z łezką w oku rozpoczynamy ostatnią imprezę na tym wyjeździe. Tym razem kameralnie w naszym pomniejszym pensjonacie. Super zabawa. Moja druga miętówka wreszcie poległa rzutem na taśmę. Im później, tym więcej pościelówek. Jako fan brytyjskiego rocka zapodaję moje sentymentalne utwory jak „One more time” The Cure.

https://www.youtube.com/watch?v=q7w2jliVjdA

Czy „Jigsaw” Marilionu

https://www.youtube.com/watch?v=C0e042ZZnCw

Przypominają się stare dobre czasu osiemnastek, kiedy to chodziło się kasetą w kieszeni, by posłuchać i zatańczyć choćby tan jeden jedyny utwór…

Dzień 5

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i w niedzielę po śniadaniu pakujemy bagaże do autokaru. Kurczę nawet nie wiem kiedy to zleciało. W niedzielę były planowane jeszcze góry, ale skończyło się na zwiedzaniu Oradei. Uważam, że tym razem była to absolutnie słuszna decyzja. Wracać „na śmierdziucha” to średnia przyjemność, a kawał drogi przed nami. Natomiast Oradea bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Piękne miasto warte na pewno dłuższego pobytu. Ale wstępny rekonesans wypadł bardzo obiecująco.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Powrót już bardzo spokojny. W końcu większość z nas w poniedziałek idzie do pracy. Wracając już do domu bierzemy z Krzyśkiem po dużym, zimnym heinekenie. Czasem dobrze nie być kierowcą…

No i cóż kilka słów podsumowania. Jeśli dobrze liczę to był mój dziesiąty wyjazd z PTT Nowy Sącz. Zaczął się genialnie. Uwielbiam te zbiorki na Morawskiego, kiedy to pojawiają się kolejne sympatyczne znajome twarze. Tym razem jak zawsze w Rumunii było ich wyjątkowo sporo. Niewątpliwie w zdecydowanej większości są to ludzie z którymi nadajemy na tych samych falach i w towarzystwie których dobrze się czuję. Jeżdżę na wyjazdy zorganizowane z różnymi grupami, ale chyba jednak do tych ludzi z Nowego Sącza mi mentalnie najbliżej. Z wieloma osobami jestem w ciągłym kontakcie. Myślę, że stanowimy naprawdę niezły team. Co do samego wyjazdu to zaczął się genialnie. Podróż jak zawsze była jedną wielką imprezą. Punktem kulminacyjnym były tańce gdzieś na stacji benzynowej na Węgrzech. Pierwszy dzień kapitalny. Curcubăta Mare robiłem pięć lat temu w fatalnych warunkach pogodowych, więc miło to było powtórzyć w pełnym słońcu. Czasami z różnych powodów sytuacja wymykała się spod kontroli, ale zawsze można było liczyć na pomoc przyjaciół. Życzliwość, wyrozumiałość, pozytywne podejście i poczucie humoru tych ludzi jest naprawdę ujmujące. Za to chciałem wszystkim bardzo podziękować. Oczywiście mogliśmy pojechać prywatnie w tamte rejony i zrobić te wszystkie szlaki, ale wyjazdy z nowosądeckim PTT to coś więcej niż góry. To niepowtarzalny klimat, atmosfera i przyjazne twarze wokół. Za pierwszym razem się tego nie złapie. Trzeba pojechać z nimi kilka razy by uchwycić ten klimat. Jeden wielki pozytywizm. Bardzo dobre warunki noclegowe, świetne jedzenie, palinka lała się strumieniami. I wszystko byłoby genialnie, gdyby nie drobny szkopuł – mianowicie brak konsekwencji w realizacji górskich planów. Wszystko o czym napisałem wcześniej jest bardzo ważne, może nawet najważniejsze, ale ja jestem człowiekiem zadaniowym. Czytam plan wyjazdu i albo się na niego decyduję albo nie. Jednak to właśnie ów plan jest dla mnie głównym magnesem, bądź czynnikiem dyskwalifikującym. Jestem przekonany, że pierwsze 2 dni górskie wszyscy zapamiętają na długo. A łapka w górę czy ktoś pamięta gdzie byliśmy w sobotę ? No właśnie. Mieliśmy wszystko – kapitalnych ludzi o dobrej kondycji i odpowiednich umiejętnościach, autokar do dyspozycji, kumatego kierowcę, sprzyjającą pogodę, mapy, gpsy i co najważniejsze dobry i ambitny program, a jednak jakoś to się wszystko rozmyło i zamiast stawiać sobie coraz ambitniejsze cele rozmieniliśmy się pod koniec na drobne. Już pal licho ten piątek. Posłuchaliśmy naszego gospodarza może trochę pochopnie, ale coś tam jednak zobaczyliśmy. Gdybyśmy jednak w sobotę zrobili coś konkretnego to złego słowa bym nie powiedział i czułbym się usatysfakcjonowany. No ale to niestety była parodia. To tak jakbyśmy pojechali specjalnie w Tatry po to by robić ścieżkę nad reglami, albo pojechali do Słowackiego Raju i robili Glacką Cestę zamiast Piecek czy Sokoliej Doliny. Jadąc kilkaset kilometrów ma się nadzieję na coś wyjątkowego na fajerwerki – zwłaszcza, że Góry Zachodniorumuńskie obfitują w ciekawe, ambitne i niepowtarzalne szlaki. By nie być gołosłownym wrzucam link do mojej relacji z wyjazdu sprzed pięciu lat z rzeszowskim PTTK właśnie w Góry Apuseni. Wyjazd był nieznacznie dłuższy, a trofea turystyczne niewspółmiernie większe i znacznie ciekawsze…

viewtopic.php?f=11&t=15964

Czy jestem rozczarowany tym wyjazdem ? Absolutnie nie. Czuję po prostu spory niedosyt z powodu niezrealizowania założonego programu. Nie mam do nikogo z tego powodu pretensji. Było, minęło. Wspaniała atmosfera i genialne towarzystwo skutecznie to zrównoważyło. Żeby była jasność nie piszę tego by kogoś urazić, wręcz przeciwnie zależy mi na tej grupie i próbuję przekazać w jakiś możliwie cywilizowany sposób moje spostrzeżenia, które ktoś weźmie pod uwagę albo nie. Trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Na wyjazdach do Rumuni jakieś 90 % towarzystwa jest constans, ale zawsze trafia się co najmniej kilka nowych osób (powiedzmy z zewnątrz). Decyzję o wyjeździe pewnie podejmują głównie w oparciu o przewidywany program. Jeśli chcemy ich przyciągnąć do PTT, a nie zniechęcić po pierwszym wyjeździe to jednak wskazana byłaby większa konsekwencja w realizacji założonego planu. I to chyba tyle. Mam nadzieję, że ci którzy mnie lubili będą to robić nadal, a tych neutralnych i mniej przychylnych moja relacja skłoni do refleksji i może nawet po głębszym zastanowieniu w jakimś procencie przyznają mi rację… Dziękuję wszystkim za niezapomniane chwile.
Gratulacje dla grupki rowerowej. Jesteście zajebiści. A żeńska jej część znacząco podnosi walory estetyczne każdego wyjazdu :). I jeszcze jedno - Iza śmiej się jak najczęściej. Bo jak Ty się śmiejesz to znaczy, że wszystko jest OK i nam humor się od razu poprawia :).

Koniec i bomba, kto czytał ten Trąba :).

Z pozdrowieniami

Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano N gru 23, 2018 4:24 pm przez Carcass, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 3:48 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn sie 26, 2013 8:03 pm
Posty: 788
Dwa razy pisałam Ci komentarz i mnie forum wywołało. To teraz krótko - twardy chlor z Ciebie i ciekawa i zachęcająca relacja.

_________________
Wenus w Milo


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 4:16 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt kwi 12, 2011 7:46 am
Posty: 2164
Od kiedy byłem w Rumunii 2 tygodnie, mam plan tam powrócić.
Trochę pieniędzy nawet zostało po wyjeździe, bo to tani kraj.
Będę miał tą relację w pamięci. Wąwóz jest niezły. Tobi przepłynie dołem ;)

_________________
SPROCKET
viewtopic.php?f=11&t=17068


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 6:18 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4463
Lokalizacja: GEKONY
Rumunia, góry, jaskinie, ekipa i piwa do pełni szczęścia - super!
Wąwóz spodobał mi się bardziej niż te wzgórki rumuńskie :mrgreen:

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 7:06 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Cholera,mieszkasz po sąsiedzku i że jeszcze nie wypiliśmy piwa to jakieś nie porozumienie ..
Rumunia świetna

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 9:33 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Sheala napisał(a):
Dwa razy pisałam Ci komentarz i mnie forum wywołało. To teraz krótko - twardy chlor z Ciebie i ciekawa i zachęcająca relacja.


Ja piję tylko na wyjazdach. W domu jestem abstynentem (prawie) :). Dzięki.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 9:39 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
sprocket73 napisał(a):
Od kiedy byłem w Rumunii 2 tygodnie, mam plan tam powrócić.
Trochę pieniędzy nawet zostało po wyjeździe, bo to tani kraj.
Będę miał tą relację w pamięci. Wąwóz jest niezły. Tobi przepłynie dołem ;)


Nie taka tania jak Ukraina czy Bułgaria, ale jest ok.

kefir napisał(a):
Rumunia, góry, jaskinie, ekipa i piwa do pełni szczęścia - super!
Wąwóz spodobał mi się bardziej niż te wzgórki rumuńskie :mrgreen:


Wąwozy są kapitalne. Nie wiem czy czytałeś tą drugą relację, do której link zamieściłem w tekście. Tamten drugi wąwóż jest jeszcze lepszy. Najlepiej go przechodzić w gaciach i sandałach trekingowych :).
Tym bardziej mi szkoda, że nie zrealizowaliśmy całego założonego planu, bo relacja byłaby dużo ciekawsza...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 02, 2018 9:41 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
prof.Kiełbasa napisał(a):
Cholera,mieszkasz po sąsiedzku i że jeszcze nie wypiliśmy piwa to jakieś nie porozumienie ..
Rumunia świetna


Jestem do dyspozycji. Mieszkam raptem 10 km od Krakowa.
Pod koniec lipca nieśmiało planujemy prywatnie Moldoveanu. Może byłbyś zainteresowany ?

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lip 03, 2018 8:05 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 03, 2005 1:09 pm
Posty: 22106
Uroczyście stwierdzam - kilka lat temu jak odmówiłem Ci wyjazdu do Rumunii to byłem idiotą. W sumie to czasami dalej jestem …

_________________
"Stary jestem, mam sklerozę, czas umierać" 09.IX.2006 - rozstaj dróg w Dolince za Mnichem

"Stałem się nowym użytkownikiem ale ten nowy też musi posta napisać"


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lip 03, 2018 10:58 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Łukasz T napisał(a):
Uroczyście stwierdzam - kilka lat temu jak odmówiłem Ci wyjazdu do Rumunii to byłem idiotą. W sumie to czasami dalej jestem …


Pięć lat minęło od tamtej pory, ale wciąż masz szansę odkupić winy. Jest wstępny plan by w dniach 26 - 30.07.2018r. zrobić Moldoveanu i Pietrosula.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lip 03, 2018 11:52 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 03, 2005 1:09 pm
Posty: 22106
Carcass napisał(a):
26


Jak przełożysz koncert Iron Maiden …

_________________
"Stary jestem, mam sklerozę, czas umierać" 09.IX.2006 - rozstaj dróg w Dolince za Mnichem

"Stałem się nowym użytkownikiem ale ten nowy też musi posta napisać"


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lip 03, 2018 1:36 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Łukasz T napisał(a):
Jak przełożysz koncert Iron Maiden …


Pogadam z Brucem :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lip 04, 2018 1:35 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10402
Lokalizacja: miasto100mostów
Myślę, że wykres stężenia alkoholu w Twoim organizmie na tych wyjazdach zawstydziłby profil niejednej tatrzańskiej graniówki.
Mam nadzieję, że nigdy Ci się nie znudzi wrzucanie tych relacji.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 05, 2018 9:30 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Pt wrz 02, 2011 8:03 am
Posty: 1748
Lokalizacja: Podkarpacie
Kolejna, świetna relacja z Twojej strony. W takim razie czekam na kolejną relację z ojczyzny Drakuli ;)

_________________
Najlepszy reset tylko w górach


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 05, 2018 10:19 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Krabul napisał(a):
Myślę, że wykres stężenia alkoholu w Twoim organizmie na tych wyjazdach zawstydziłby profil niejednej tatrzańskiej graniówki.
Mam nadzieję, że nigdy Ci się nie znudzi wrzucanie tych relacji.


Chyba muszę zmienić styl, bo bierzecie mnie chyba za kogoś innego :).
Ja tak naprawdę jestem porządnym, grzecznym turystą - tylko zawsze na tych wyjazdach wpadam w złe towarzystwo :).

rafi86 napisał(a):
Kolejna, świetna relacja z Twojej strony. W takim razie czekam na kolejną relację z ojczyzny Drakuli ;)


Dzięki. Póki co pracuję nad kolejną relacją z czerwcowego wyjazdu na Ukrainę. Mam nadzieję, że kolejna Rumunia wypali. A jak tylko dojdzie do skutku to relacja bankowo będzie.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt lip 06, 2018 10:20 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Pt wrz 02, 2011 8:03 am
Posty: 1748
Lokalizacja: Podkarpacie
Carcass napisał(a):
Chyba muszę zmienić styl, bo bierzecie mnie chyba za kogoś innego .
Ja tak naprawdę jestem porządnym, grzecznym turystą - tylko zawsze na tych wyjazdach wpadam w złe towarzystwo .


E tam, to się nazywa alkoturystyka średnio-wysokogórska :)

_________________
Najlepszy reset tylko w górach


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lip 07, 2018 9:07 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1607
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
rafi86 napisał(a):
E tam, to się nazywa alkoturystyka średnio-wysokogórska :)


We wrześniu jedziemy do Grecji i poza Olimpem mamy kilka dni plażowania... Aż się boję bo "złe towarzystwo" tam już w autokarze spotkam na dzień dobry :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 17 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 17 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL