Dzień 1 - Pico Veleta (3395 m n.p.m.)Dzień po przylocie do Hiszpanii i dojeździe w Góry Śnieżne (takie tłumaczenie znalazłem dla Sierra Nevada) postanawiamy zrobić na luzie rekonesans początku naszej drogi na Mulhacen i przy okazji wejść na szczyt Pico Veleta. Nocujemy na wysokości ok 2400 m n.p.m. a parking, z którego startujemy jest jeszcze wyżej bo na wysokości ok 2550 m n.p.m.
Startujemy niespiesznie ok 9, upał już daje się we znaki. Na szczęście trochę wieje co powoduje, że idzie się w miarę przyjemnie.
Po kilkunastu minutach marszu docieramy do kapliczki przy szlaku:
W centrum nasz dzisiejszy cel - Pico Veleta:
A tu parking, z którego startowaliśmy:
Jedna z wielu konstrukcji mijanych po drodze:
Na trasie w miarę pusto, ścieżka szeroka i wyraźna a obok wijący się asfalt, którym co chwilę śmigają rowerzyści i busiki wywożące bardziej leniwych w okolice 3000 metrów nad poziomem morza. Po jakiejś godzinie marszu dochodzimy do górnej stacji jednego z wielu wyciągów w okolicy. Tu robi się już gwarniej i tłoczniej ale przy Tatrach to i tak nadal oaza ciszy i spokoju. Po chwili przerwy rozdzielamy się: Mariusz decyduje się podbiec pod szczyt a ja pakuje się w jakiś stromy, kruchy i niewygodny skrót. W końcu spotykamy się na szczycie.
Widoki konkretniejsze tylko w stronę wschodnią...
W centrum Alcazaba i Mulhacen:
Inne strony świata to już mniej spektakularna skalna pustynia:
Lans na szczycie:
Po tym jak zlustrowaliśmy z wierzchołka dalszą drogę na Mulhacen zawijamy się niespiesznie na dół.
Kilkadziesiąt metrów pod szczytem mijamy górną stację wyciągu:
Jak widać zimą zjazd na nartach z trzytysięcznika zapewne na nikim wrażenia tu nie robi.
Wracamy do auta spokojnym krokiem tą samą drogą. W hotelu oczywiście robimy jakieś piwo i kładziemy się wcześniej spać chcąc jak najwcześniej wystartować na najwyższy szczyt kontynentalnej Hiszpanii.
Dzień 2 - Mulhacen (3478 m n.p.m.)Startujemy z parkingu o świcie. Przez chwilę idę jeszcze nawet z włączoną czołówką. Idę bo już na starcie się rozdzielamy i każdy idzie swoim tempem. Mariusz leci szybko do przodu - ma plan wejść jeszcze na Alcazabę, spotkać mamy się na Mulhacen'ie. Ja znaną z poprzedniego dnia drogą idę sobie powoli do przodu. Cicho, pusto, tylko trochę piździ. Po jakiejś godzinie dochodzę do asfaltu przy jednej ze stacji wyciągu i tu mijają mnie pierwsi ludzie - busem
Ja robię chwilę przerwy a oni wysiadają kilkadziesiąt metrów wyżej.
Po przerwie ruszam dalej. Kilkaset metrów asfaltu i zaczyna się poziomy trawers Pico Veleta. Po chwili asfalt się kończy ale droga nadal jest szeroka i wygodna.
W okolicy Refugio Vivac de la Carihuela doganiam grupę która minęła mnie busem i dalej poziomo prę naprzód. Po chwili zaskoczenie! Łańcuchy! Nie spodziewałem się tu takich atrakcji. Trzeba przejść około dziesięcio metrową kruchą półeczkę skalną ale ubezpieczona jest dość solidnie. Cyk, myk i sprawa załatwiona.
Pico Veleta od wschodu:
Trawers Cerro de los Machos:
Droga wciąż trawersuje na wysokości ok 3000 m n.p.m.
Do kolejnej dolinki dochodzi się wrotami wykutymi w skale:
Po drugiej strony wrót widok na Lagunas de Rio Seco i szczyptę zieleni:
Skalna grań ograniczająca dolinę od zachodu:
Teraz opcje są dwie. Można trawersować od południa Punta de Loma Pelada lub wąską ścieżką przebić się na drugą stronę trochę na północ od wierzchołka. Pierwsza opcja dłuższa ale nie wymagająca podejścia, druga z podejściem ale krótsza. Wybieram podejście.
Kilkanaście minut marszu i mam już widok na Laguna de la Caldera, Punta de la Caldera i Mulhacen:
Wąską i kruchą ścieżką schodzę teraz w kierunku schronu. Kolejne kilkanaście minut i jestem na miejscu.
Refugio de la Caldera:
Tu robię sobie około pół godziny odpoczynku przed "atakiem szczytowym". W okolicy kręci się nawet kilka osób.
Wreszcie nastał czas by napierać dalej! Dalsza część trasy to nadal ścieżka bez jakichkolwiek trudności.
W centrum zdjęcia Punta de la Caldera (3219 m n.p.m.):
Wszędzie wokół skalna pustynia:
Kilometry w nogach i słońce dają trochę w kość więc w drodze na szczyt robię jeszcze kilka króciutkich przerw i w końcu dochodzę na dach Gór Betyckich.
Widoki specjalnego szału nie robią:
"Kamień" szczytowy:
Obowiązkowy lans:
Okazuje się, że Mariusz odpuścił jednak Alcazabę. Na wierzchole siedzimy sporo czasu robiąc zdjęcia i inne głupoty.
Jeszcze rzut oka ze szczytu:
Słońce pali więc decydujemy się schodzić. Zresztą po cholerę tu siedzieć skoro widoki specjalnego wrażenia nie robią?
Schodzimy kruchą ścieżką jakieś dwadzieścia-trzydzieści minut i stajemy na drodze trawersującej okoliczne szczyty. Decydujemy, że powrót robimy po najmniejszej linii oporu - trawersem.
Jak widać droga, która nas prowadzi to prawdziwa wysokogórska autostrada:
Trasa dłuży się niemiłosiernie. Słońce pali, cienia praktycznie brak.
Parę widoków "na powrocie":
Miejscowe kozicowate są jedną z niewielu oznak życia na tej skalnej pustyni:
W końcu delikatne podejście doprowadza nas do dobrze już znanej trasy zejściowej w okolicach Pico Veleta. Stąd już wszystkimi zmysłami wyczuwamy browary chłodzące się w naszej lodówce i raźnym krokiem dochodzimy do parkingu. Mulhacen zdobyty - wyjazd już można uznać za udany!
cdn