Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. A kto nie wstaje, ten mandat dostaje. Znowu wplątałem się w jakąś Koronę. Tym razem KGP. Ale... żeby nie było standardowo - ma być zima i biwak na szczycie. W tym roku padło na Babią Górę. Wzorem lat ubiegłych dogrzewaliśmy się owocami w szkle i byłoby jak zwykle, gdyby nie fakt, iż rano do płóciennych drzwi namiotu zastukał parkowy strażnik z dobrą nowiną. Dobrą dla budżetu państwa – nielegalny biwak w parku narodowym to wydatek rzędu 200 złotych, lecz wiemy w co się pakujemy i rozdzierania szat nie ma.


Maj to ostateczna rozgrywka z Monte Vaticano (76m n.p.m.). 10 lat temu góra (a w zasadzie straż papieska) wpuściła nas tylko do Bazyliki św. Piotra. Teraz, po zdobyciu górskiego doświadczenia (i biletu wstępu) szczyt poddaje się z marszu.





W drugiej połowie miesiąca zaczynam coroczną wyprawę życia. W trzyosobowym składzie fruniemy do Malagi, by wynajętym samochodem pokonać ponad 1000 km dzielących nas od Pirenejów. Celem jest najwyższy szczyt Andory – Comapedrosa (2946 m n.p.m.). Turystów zero, schronisko zamknięte, pogoda bardzo niewyraźna, sezon zaczyna się dopiero pojutrze – czarnadupa jednym słowem. Jednak z czeluści zimnych murów wychyla się jakaś głowa i po chwili drzwi otwiera nam siwiutka, acz niezwykle żwawa kobieta. Dowiadujemy się, że jesteśmy pierwszymi gośćmi w tym roku, zatem nocleg mamy gratis. Świetnie się składa – zaoszczędzone można przepić! Zaśnieżony szczyt poddaje się niemal bez walki, a jedynymi napotkanymi ludźmi są – jakżeby inaczej – Polacy.




Czas na zmianę klimatu, w końcu jesteśmy w Hiszpanii. Do Andaluzji, gdzie leży Mulhacén (3479 m n.p.m.) znowu mamy ok. jednego tysia, ale połykamy dystans sprawnie. U stóp najwyższego szczytu Hiszpanii (w części europejskiej) jesteśmy dobrze po północy i miejsce na biwak dobieramy na zasadzie „byle kawałek równego”. Tak się składa, że to akurat lądowisko helikopterów i w środku nocy goni nas stamtąd policja (pokażcie mi, motyla noga, który śmigłowiec lata se w nocy!?). Niewyspani ruszamy na szlak rano, mając w tyle mapy i szlaki, zatem po jakimś czasie gubimy się i znowu wytyczamy nową „via Polacco” - byle do góry. Po drodze spotykamy tubylca, który nie zważając na całkiem jeszcze spore pola śnieżne, usiłuje dotrzeć samochodem do jednego z podszczytowych schronisk. Rzecz jasna zakopuje się (pojazd z napędem na jedną oś). Skoro już się napatoczył to pomożemy chłopu. Rezultat jest taki, że palimy mu sprzęgło, więc wychodzimy po angielsku. Niby południe Europy, ale pizga strasznie, zatem na szczycie nie zostajemy zbyt długo.










Aby w końcu się dogrzać jedziemy do Gibraltaru na słynną skałę. Takie upały to ja rozumiem, mógłbym tu zostać na sporo dłużej, tymczasem...




...znienacka znajduję się u stóp Kebnekaise (2117m n.p.m.). Gdzieś za północnym kołem podbiegunowym cicho sklinamy miękki śnieg, w którym co chwila zapadamy się po pas. Parę minut przed Dniem Dziecka stawiamy stopę na najwyższym szczycie Szwecji. Od startu minęło ponad 25 km i dwa zamknięte schroniska/sklepy toteż piwo szczytowe to prawdziwa erupcja doznań. Przy okazji biję swój prywatny rekord zdeptania – ok. 55 km z buta w 30 godzin non stop. Miało być ciepło na południu Europy, tymczasem tutaj rozpływamy się z gorąca.




Zatem nie powinno dziwić, że po zejściu z Halti (1328m n.p.m.) - najwyższego punktu Finlandii (gdzie znowu piechotą pękło 42 km), docieramy w najdalszy zakątek Północy dostępny samochodem – Nordkapp. No, teraz to już tylko w dół mapy. Obowiązkowe Lofoty i wreszcie najwyższy szczyt Norwegii – Galdhøpiggen (2469m n.p.m.).


















Po powrocie z tej trzytygodniowej wyrypy ze smutkiem odkrywam, że dostałem kopa z FTG, a wraz ze mną w niebyt odeszły dotychczasowe relacje. Nic to – szykuję się na Islandię – mój ostatni cel w Koronie Europy. Jednak sprawdza się przysłowie, że nieszczęścia chodzą parami. Na wieść, że pod Hvannadalshnukur panują ponoć tragiczne warunki, a agencje turystyczne, jedna po drugiej odwołują wyjścia na szczyt, sypie mi się ekipa. Szczeniacko byłoby jechać tam samemu i wpaść po cichutku w jakąś szczelinę, więc frustrację rozdeptuję w Tatrach. W tym roku będzie lepiej

_________________
Zaoszczędzone można przepić.
Korona Europy