Na początku 2016 zostałem przetrenowany przez pieska (Merli -malamut + husky), którym miał się zaopiekować kolega na okres tuż po Sylwestrze. Seva prowadził pod górę, ja hamowałem na zejściach, Merli nie zważała na oblodzenia i rwała na dół, co sił. Po 2 wycieczkach z Żywca: 2.I Żabnica-Boracza - Redykalna-Lipowska-Rysianka, 3.I Babia G. od Slanej Vody- już w Krakowie, ledwo mogłem schodzić po schodach.
Miesiąc później też z Sevą, Wiką (córka Sevy) i Arven (wnuczka) na parę dni wpadliśmy na narty do Javoriny. W Tatrach halny, ale Jurgów i Bachledova- Jeziersko miały dobre warunki. Z Sevą odbyliśmy tylko 1 spacer do V Stawów przez Dol. Roztoki - pod górę w rakach, zejście już w 20-30 cm świeżego śniegu.
13 III na skiturach podchodzę solo pod Giewont (na szczyt- już w rakach), potem Kopa Kondracka i zjazd we mgle w stronę Przeł. P. Kopą -z przygodami natury orientacyjnej.
2.II powstają idealne warunki - po parodniowej odwilży na 1 dzień ścina mróz. Wychodzę z Javoriny Sobkowym Żl. na Lodowy (niestety, znów solo), największe problemy mam przed (= nad) Lodowym Koniem -tam nasłonecznione skały na spiętrzeniu grani spowodowały rozmiękczenie śniegu, z trudem zaczepiłem linę o jakiś blok, co miało prawo zadziałać tylko w 1 kierunku obciążenia - na szczęście, zadziałało , nawet przy ściąganiu liny okazało się solidniejsze, niż myślałem.

Przejście zaśnieżonego konia trywialne nie było, zwłaszcza, że bez asekuracji, ale i tak mniej stresujące, niż poprzedni fragment. Nocowałem już w Krakowie - spotkani w Terince- Patti i Krzysztof wracali (po zdobyciu Baranich Rogów) ze Somovca do Jurgowa autem i nawet podwieźli mnie z Podspadów do Javoriny, gdzie zostawiłem samochód.
Na pochód 1-majowy wybrałem się z Anią na Siwy Wierch przez Babki. Dzień wcześniej zaliczamy Sławkowski (podchodząc skrótem od Hrebienoka zgubiłem gdzieś w śniegu klucze od domu), 2.V już poza Tatrami przechodzimy Dol. Prosiecką.
29.V solo wchodzę z Javoriny na Jagnięcy (granią od Przeł. p. Kopą B.)- skały wolne od śniegu, za to zejście szlakiem bardzo zaśnieżone.
11.VI z Javoriny docieram przez tą samą przełęcz i Zielony Staw , Dol. Huncowską (sporo śniegu do przełęczy) na Kieżmarski -niestety we mgle i w deszczu, znów sam.
W lipcu (9-11) przechodzimy z Sevą w deszczu Szeroką Przeł. Bielską, wieczorem dołącza do naszej dwójki Wika, z kolanem w usztywniającym zawiasie- miesiąc wcześniej kontuzjowanym. Mimo to daje radę : 3 dni pod rząd ma 14-godzinne "spacery" Najpierw Javorina-Biała Woda (przywlokłem 3 rowerki do domku Andrzeja i Eli na tę okazję) , Polski Grzebień- Mała Wysoka, powrót tą samą trasą. Mogło być jeszcze dłużej, bo zapomniałem kluczyka do czwartego zapięcia rowerowego- na szczęście udało się odłamać metodą zmęczenia metalu trójkątny wspornik bagażnika, gdzie to było zapięte, inaczej zamiast zjazdu od Pol.Biała Woda i podjazdu do Javoriny -byłby 8 km spacer na dokładkę. Nazajutrz Seva ma dzień kondycyjny, jedzie tylko na rowerze po moje zapięcie które pozostało na płocie leśniczówki Białą Voda, ja z Wiką robimy grań od Lodowej Przeł. na Mały Lodowy. Kolano Wiki wytrzymało, ale z tempem zejścia było nieco gorzej. Nazajutrz Wika wybrała się z tatą na spacer od Kieżmarskich Żłobów przez dol. Kieżmarską do Stawu Łomnickiego -myśleli, że zdążą zjechać wyciągiem... (optymiści).
Ja oczekiwałem tego dnia w Javorinie na gości, których oprowadziłem po początkowych fragmentach dolin, jaskini Bielskiej, wodospadach Zimnej Wody - a w końcu przez Liptów i Orawę dowiozłem (po 2 dniach spędzonych w Javorinie) do Żywca.
21.VII pojechałem porannym - a wróciłem wieczornym autobusem z Krakowa -przechodząc Orlą Perć (Zawrat-Krzyżne), z powodu akcji śmigłowca w Zawratowym Żlebie musiałem godzinę odczekać, gdyby nie to, za jasna wróciłbym do Kuźnic.
22.VII z Anią i Andrzejem wybraliśmy się z Javoriny na Sobkową Grań- ale jakoś średnio nam się szło, powiedzmy, że zaliczyliśmy pierwszą połowę. Są miejsca wyjątkowo kruche- asekurowaliśmy się może "na wyrost".
W okresie ŚDM miałem gości, dopiero 20. sierpnia z Anią wybraliśmy się na Kołowy z Javoriny. Edytuję ten tekst -bo o tej wycieczce zapomniałem. (Jak można zapomnieć o 19-godzinnej wyrypie?) Najpierw trochę czasu straciłem na wykręcanie wody z mokrych skarpet w pewnej dolince, którą dotarliśmy na grań. Idąc dalej z Czerwonej Ławki na Cz. Turnię wybraliśmy nie ten komin, co trzeba- trochę rozgrzewki, sporo asekurowania. Na szczycie Kołowego ponad godzinę czekaliśmy na poprawę widoczności. Pomysł zejścia na stronę północną nie był taki zły, jak jego wykonanie (zamiast z Czarnego Przechodu- zaczęliśmy schodzić, potem zjeżdżać wcześniejszym żlebem (już za Czarnym Kopiniakiem), martwiąc się, czy kolejny uskok nie okaże się zbyt sługi na naszą 30-m linę. Wypatrzyłem jakiś system zachodów, którymi uciekliśmy ze żlebu trawiastymi zachodami w kierunku Czarnego Bańdziocha na łatwy teren. Udaje się dotrzeć przed zmrokiem do stałej liny wiszącej na progu, dalej już walczymy przy czołówkach, w końcu przechodzimy w bród Jaworowy Potok i już na szlaku niemal potykamy się o grupę kolesi zalegających w śpiworach. Zanim doczłapiemy do Javoriny, podziwiamy księżyc na tle gór.

Na 5 dni później udało mi się znów wyruszyć porannym autobusem z Krakowa na trasę: Rysy-Wysoka (przez Przeł. Pod Kogutkiem, solo). Schodzenie przez dol. Złomisk zajęło trochę czasu, co prawda przed zmrokiem dotarłem do schroniska, ale miejsc wolnych nie było, elektriczka po 22, ze Smokovca w stronę T.Łomnicy robię godzinny spacer, a w końcu około 12 zakiblowałem na przystanku St.Lesna -bez śpiwora trochę zimno mi było nad ranem, ale bez dramatu. Miałem klucze do domku Eli i Andrzeja w Javorinie, ale nie odniosłem sukcesu jako auto-stopowicz, a pieszo to ok. 30 km. (Przed południem miałem zdążyć do Krakowa, dlatego chciałem nocować jak najbliżej Łomnicy, gdzie są o 6 rano autobusy do Łysej Polany. Szukanie noclegu gdzieś we wioskach po 23:15 też mi nie pasowało.0)
14 września z Anią przechodzimy chyba najciekawszą w tym roku trasę: Żłobisty (lewym żlebem)- grań do Rumanowego i długie zejście (w Złomiskach już po ciemku).
28.IX Babia Góra z Markiem,
1X Zbójnicka Turnia i Mł. Lodowy- z Jerzym. Do Zbójnickiej Ławki idziemy razem z Elą i Andrzejem, oni planują zejście żlebem, które Paryski określał jako najłatwiejsze połączenie z Dol. Staroleśną. Teren dość kruchy, co niestety Andrzej odczuł na własnych kościach -zwłaszcza z powodu braku kasku. Po rozdzieleniu się na Zb. Ławce -spotykamy się dopiero w schronisku i dalej schodzimy, na szczęście o własnych siłach.
Potem jeszcze 2 wizyty w Beskidzie: Żywieckim i Śląskim. Ostatnia mogła być definitywnym zakończeniem, bo próbowałem zjeżdżać ze Skrzycznego z całkowicie startym na błocie hamulcu. Alternatywne pomysły na wytracanie prędkości na drodze jezdnej w dół do Ostrego -niestety nie do końca się sprawdziły. Na szczęście miałem kask.
Za rok będę już płacił niższą składkę w OAV -i to nie ze względu na "bezszkodowość" - której wszystkim w 2017 życzę.